Wróćmy do oceny Rogera McNamee: – Platformy cyfrowe latami przedkładały swoje zyski nad demokrację, dobrostan użytkowników, a nawet ich bezpieczeństwo. Nie jest dziś przesadą stwierdzenie, że stały się one oraz zasilające je algorytmy po prostu niebezpieczne. Bardzo często tworzą je ludzie, którzy nie mają motywacji do przewidywania szkód, a tym bardziej do zapobiegania im.
Dopóki w subiektywnym odczuciu zgadzamy się z blokadą tego czy owego użytkownika, może nam się wydawać, że wszystko jest w porządku. A co jeśli okazuje się, jak w przypadku najgorętszego serwisu ostatniego roku, czyli TikToka, że ta „prywatna cenzura” wcale nie jest taka prywatna? Półtora roku temu wydało się, że wewnętrzne instrukcje tego chińskiego serwisu są zgodnie z wytycznymi tamtejszego rządu. Nakazują cenzurowanie treści, które „wypaczają historię”. Czyli nie wolno zamieszczać w serwisie informacji m.in. na temat separatyzmu Tybetu czy Tajwanu, Mahatmy Gandhiego, ludobójstwa w Kambodży czy masakry na placu Tiananmen. Radykalnie ograniczał też relacje z protestów w Hongkongu. I nie jest to wymóg „tylko” w stosunku do użytkowników z Chin. Objął cały świat, a państwa, w których mieszkają tiktokerzy, nie mogą im pomóc i ochronić przed taką ingerencją.