50 proc. światowej populacji pozostaje niewidzialna dla biznesu, technologii i rządów. Tak, to kobiety

Smartfony za duże do kobiecej dłoni. Prawdopodobieństwo poważnych obrażeń w trakcie wypadku samochodowego o 47 proc. wyższe, bo testy aut wykonywane są w oparciu o wielkość i ciężar męskich ciał. Algorytmy projektowane przez mężczyzn, a więc uwzględniające ich obraz świata. Choć teoretycznie panuje równouprawnienie, to i tak, jak przekonuje Caroline Criado Perez, kobiety pozostają wciąż niewidzialne. 

50 proc. światowej populacji pozostaje niewidzialna dla biznesu, technologii i rządów

Kobiety mają prawo głosu, prawo do rozwodu, dziedziczenia majątków, urlopy macierzyńskie, przepisy nakazujące równe prawa na rynku pracy, miejsca w rządach (czasem nawet w Polsce), kierują największymi firmami, mają własne wersje superbohaterek, różowe karty kredytowe, specjalne zniżki z okazji Dnia Kobiet, a nawet – choć po bojach – feminatywy. Teoretycznie równouprawnienie płci jest już pełne na niemal całym świecie. 

Tyle że jak udowadnia Caroline Criado Perez, wszystkie te zdobycze i tak nie zmieniają faktu, że wciąż w ogromnej mierze kobiety pozostają „drugą, niewidzialną płcią”.

Dziennikarka i absolwentka Oksfordu i London School of Economics na ponad 400 stronach „Niewidzialnych kobiet. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn” krok po kroku, dana po danej, statystyka po statystyce, dowód po dowodzie wymienia i szczegółowo opisuje kolejne aspekty naszego życia, w których jak się okazuje, kobiety teoretycznie oczywiście są, ale praktycznie jednak się o nich nie pamięta. 

Zaczynając od banału, czyli odśnieżania miast. Choć więcej wypadków ma miejsce na chodnikach, z których korzystają częściej kobiety – bo to one wychodzą z wózkami i to one częściej robią zakupy - to i tak tradycyjnie zaczyna się od oczyszczania ze śniegu ulic, po których jeżdżą samochody. Aż po tak kluczową kwestię, jaką wciąż jest istniejąca nawet w bogatych, świadomych społeczeństwach luka płacowa. 75 proc. nieodpłatnej – w ogromnej mierze opiekuńczej – pracy na świecie wykonują kobiety. Jako że tak pracują w domach, to często nie mają możliwości, czasu i środków na pracę zarobkową w pełnym wymiarze, a więc ich dochody są sporo mniejsze niż mężczyzn.

Być może najbardziej wstrząsający w książce Criado Perez jest jednak moment w którym autorka przechodzi do opisów medycyny i badań medycznych. Można by być przekonanym, że tu nie ma już żadnej większej dyskryminacji. Ginekolodzy, endokrynolodzy, oddziały położnicze - przecież jest cała gama lekarzy i specjalizacji medycznych skrojonych specjalnie pod kobiety. Tyle, że to złudzenie. Okazuje się, że medycyna wciąż traktuje ciało mężczyzny jako podstawowy element badań.

- W 31 przełomowych badaniach nad zastoinową niewydolnością serca przeprowadzonych w latach 1987–2012 kobiety stanowiły zaledwie 25 proc. uczestników - pisze Criado Perez. Powód? Bo to słabsza płeć więc medycyna nie chce jej nadwyrężać i nazbyt na niej eksperymentować. Tyle, że to co wydaje się być opiekuńczością owocuje znacznie słabszym rozpoznaniem potrzeb kobiecego organizmu. A efekty niestety są bardzo namacalne. W czasie wybuchu epidemii SARS w Chinach w latach 2004–2005 nikt nie monitorował jej przebiegu wśród kobiet w ciąży. Nie mamy pełnych danych o tym, jak tego typu wirusy mogą wpływać na płody i matki. Dziś, gdy walczymy z COVID-19, jeszcze wyraźniej widać skutki tego zaniechania. 

I niestety jak dowodzi autorka, nie jest tak, że wraz z cyfryzacją i pojawieniem się nowych technologii sytuacja zaczęła się jakoś wyraźnie poprawiać. – Nawet w superracjonalnym świecie kierowanym przez superbezstronne superkomputery kobiety są nadal „drugą płcią”. A niebezpieczeństwo, że zostaniemy sprowadzone, w najlepszym razie, do roli pod-typu mężczyzny, jest nadal bardzo realne – pisze Criado Perez i jako przykład podaje projektowanie nowoczesnego sprzętu pod wielkość dłoni i rozstaw palców mężczyzn.

Ale to nie jest książka oskarżająca, uderzająca i krytykująca mężczyzn. To książka-ostrzeżenie. Ostrzeżenie przed tym, że zamiast żyć w świecie przyjaźniejszym, bezpieczniejszym, zarządzanym bardziej efektywnie, korzysta się z niepełnych danych, a tym samym wciąż są popełniane czasem krytyczne błędy. 

Jak bardzo krytyczne widać po protestach i strajku kobiet, które wybuchły, gdy w środku pandemii Trybunał Konstytucyjny postanowił zaostrzyć egzekucję ustawy aborcyjnej. Nikt nawet nie próbował wcześniej policzyć, ilu kobiet może taka zmiana dotyczyć, w jakim są wieku i jakie mają poglądy także religijne. Efekt widzimy na ulicach.

Caroline Criado Perez, „Niewidzialne kobiety. Jak dane tworzą świat skrojony pod mężczyzn”, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2020. 
Książka dostępna w wersji papierowej i jako e-book. 

– Parlamentarny Zespół ds. Opieki Okołoporodowej składa się z samych posłów. O prawach kobiet na wszystkich głównych antenach dyskutują głównie panowie. W takim tempie równej reprezentacji kobiet w parlamencie doczekamy się, jak ostatnio policzono, najwcześniej za 116 lat – tak o niewidzialności kobiet w Polsce opowiada Anna Kowalczyk, autorka „Brakującej połowy dziejów. Krótkiej historii kobiet na ziemiach polskich”.

Mam wrażenie, że gdyby kwestię dostępu do aborcji przedstawiać od strony danych, gdyby ktoś się pokusił o pełne wyliczenie kosztów zarówno samych nielegalnych dziś zabiegów, jak i kosztów związanych z różnymi decyzjami kobiet, to nie doszłoby ani do tego wyroku Trybunału Konstytucyjnego, ani w efekcie masowych protestów. Dziś wciąż choć kobiety są w centrum dyskursu, to i tak te niezwykle ważne kwestie ich dotyczące są niewidoczne i niepoliczone. 

Anna Kowalczyk*: Na tym niestety polega nędza naszej polskiej dyskusji o aborcji czy w ogóle dyskusji o problemach kobiet, że wychodzą one od czysto mitycznych wyobrażeń na temat tego, jak wygląda rzeczywistość Polek. Ma to pewnie wiele wspólnego z tym, że dyskutują głównie mężczyźni. I tak skoro w 1993 r. aborcja została u nas zdelegalizowana za wyjątkiem trzech drastycznych przypadków, to przyjmuje się jakoby te 1000 legalnych aborcji w polskich szpitalach było clue problemu. Tymczasem organizacje kobiece, które od lat monitorują podziemie aborcyjne, mówią o 100-150 tys. aborcji rocznie wykonywanych przez Polki zarówno na terenie kraju, jak i zagranicą, gdzie jest to w sumie dość proste i nie takie wcale już kosztowne. Mamy więc do czynienia z ogromną, bardzo ważną i bardzo realną sferą kobiecego doświadczenia, która konsekwentnie jest w tej dyskusji pomijana.

Zamykamy na nią oczy i poruszamy się wyłącznie w obszarach hipokryzji i fikcji, w której Polska jest rzekomo od aborcji wolna. Co gorsza, zamiast mówić o rzeczywistych konsekwencjach emocjonalnych i społecznych związanych z urodzeniem i wychowaniem nieplanowanych czy ciężko chorych dzieci, o wielkiej odpowiedzialności, jaką jest sprowadzenie nowego człowieka na świat i o tym, w jakich warunkach będą żyły zarówno te dzieci, jak i ich matki, po raz kolejny dajemy się wrobić w bałamutny spór. Spór, który toczy się rzekomo pomiędzy racjami „heroicznych” kobiet, które urodzą bez względu na wszystko oraz „wygodnickich zdzir”, które nic, tylko by się skrobały. Trudno o dyskusję bardziej oderwaną od rzeczywistości, w której setki tysięcy polskich kobiet ma za sobą doświadczenie aborcji, a większość z nich miała już dzieci w chwili zabiegu. 

Caroline Criado Perez pisze o fikcji wyliczeń PKB na całym świecie, do którego w ogóle nie wlicza się wartości nieodpłatnej pracy domowej w większości wykonywanej przez kobiety. Czyli wychowywania dzieci, opieki nad osobami starszymi, sprzątania, gotowania. Według niej to, że te czynności przecież kluczowe dla funkcjonowania świata nie są uwzględniane w szacunkach wielkości gospodarek, zaburza nasze widzenie o ekonomii. I mamy teraz tego przykład na żywo. Nikt nawet nie próbuje oszacować, jakie mogą być koszty, a jakie zyski dla gospodarki takiej lub innej polityki aborcyjnej. 

Bo to już dawno nie jest dyskusja o faktach. Podobnie w przypadku kobiet na rynku pracy. Nie jest żadną tajemnicą i jest to tendencja utrzymująca się od lat, że Polki są lepiej wykształcone od Polaków. A że edukacja w Polsce jest dotowana przez państwo, to gdy kobiety wypadają z rynku pracy, to ta cała publiczna inwestycja w dużej mierze idzie na marne. Niestety bardzo często tak się dzieje już po urodzeniu pierwszego dziecka. Urlop macierzyński od kilka miesięcy do roku to już jest w wielu organizacjach czas nie do nadrobienia. A przecież to dopiero początek obowiązków związanych z posiadaniem dzieci. Dlatego wciąż nie są rzadkie przypadki, w których matki w ogóle nie wracają do pracy w pełnym wymiarze. Albo nie wracają wcale. Dzieje się tak siedem razy częściej niż w przypadku ojców. 

To jest gigantyczna strata, w tym także potencjału, jaki wnoszą kobiety. Nie tylko czysto ekonomicznego, ale także potencjału różnorodności, który jak już dowiedziono na każdym niemal polu, ma korzystny wpływ na procesy społeczne i biznesowe. Z drugiej strony nieodpłatna praca opiekuńcza i domowa, która jest domeną niemal wyłącznie kobiet, wciąż nie doczekała się nawet symbolicznego uznania. Świetnie to pokazał przykład protestujących matek osób z niepełnosprawnościami upominających się o wzrost głodowych zasiłków pielęgnacyjnych. Ładunek pogardy, jaką okazali im rządzący, ale też duża część społeczeństwa, najlepiej pokazał, ile naprawdę mamy szacunku i wsparcia dla kobiet, które poświęcają życie, by zająć się bliskimi.

Obserwując ostatnie dni natężonych protestów hasło niewidzialnych kobiet” może wydawać się już przeszłością. 

Kwestie drogie kobietom zaczynają być widzialne dopiero wtedy, gdy stają się polityczne. Ale taka zwykła, codzienna niewidzialność kobiet trwa. Ta, o której pisze Criado Perez, polegająca na nieuwzględnienia udziału nieodpłatnej pracy kobiet w PKB, ale też naszych specyficznych potrzeb w procesie projektowania nowych technologii czy planowaniu przestrzennym. Dopóki te tematy nie stają się polityczne, to nie ma szans na zasadniczą zmianę. Ta niewidzialność jest zasilana na poziomie instytucjonalnym – przez prawa, procedury i dyskurs tworzony głównie przez mężczyzn.

Przykłady pierwsze z brzegu: Parlamentarny Zespół ds. Opieki Okołoporodowej składa się z samych posłów. O prawach kobiet na wszystkich głównych antenach dyskutują teraz głównie panowie. Możemy więc sobie pisać książki, spotykać się we własnych wspierających kręgach, a nawet masowo chodzić na protesty – i to jest ważne. Ale dopóki nie będziemy miały równego udziału w gremiach tworzących prawo, dysponujących publicznymi pieniędzmi i kształtujących instytucje publiczne, to będziemy wciąż mogły tylko grzecznie prosić. 

Dopóki nie zaczniemy na poważnie dyskusji choćby o zabezpieczeniu emerytalnym kobiet, które całe życie przepracowały w domu, dopóki opieka nad dziećmi nie będzie traktowana jako równy obowiązek obojga rodziców, nic się nie zmieni. I nie chodzi o rytualne zapewnienia, że „macierzyństwo i rodzina znajdują się pod ochroną państwa”. Chodzi o konkretne systemowe zmiany wspierające równość. Jak chociażby nieprzechodni urlop rodzicielski. Jak dostępne, bezpłatne żłobki i przedszkola. Jak jawność wynagrodzeń. Nawet jeżeli spotkają się ze sprzeciwem, jak parytet w parlamencie czy zarządach spółek, to nie ma innej drogi. Bez tego wyrównanie szans będzie się ślimaczyć, jak w naszym Sejmie. W tym tempie równej reprezentacji kobiet w parlamencie doczekamy się, jak ostatnio policzono, najwcześniej za 116 lat. 

A może są potrzebne konkretne przykłady, że lepiej zaprojektowany świat pod kątem kobiet będzie światem po prostu bardziej efektywnym? Czego mamy przykład choćby w programie 500+. Owszem, zmniejszyło się ubóstwo dzieci, a zwiększyła się choćby liczba dzieci i ich rodzin wyjeżdżających na wakacje. Czyli mamy konkretne namacalne efekty. Tyle że projektując tę pomoc, nie wzięto pod uwagę jego wpływu na kobiety na rynku pracy i co więcej przeliczono się z jego efektem wspierania dzietności.

Pronatalistyczny cel 500+ nie został osiągnięty. I nie mogło być inaczej, bo bariery, które przeszkadzają decydować się na pierwsze czy kolejne dzieci, leżą po prostu gdzie indziej. To jest m.in. kwestia dużo szerzej pojętego bezpieczeństwa finansowo-socjalno-mieszkaniowego. Pewności zatrudnienia i wsparcia instytucji opiekuńczych. A nie kilku stówek w tę czy tamtą. Do tego dochodzi niebagatelny aspekt rosnących ambicji kobiet. Zasadnicze pytanie: czy będą w stanie pogodzić macierzyństwo z satysfakcjonującą pracą zawodową? Odpowiedź przeważnie brzmi: nie. 

Z drugiej strony ten transfer finansowy rzeczywiście jest decydujący w przypadku wielu kobiet najsłabiej zarabiających. A tych jest mnóstwo, bo profesje najmniej cenione i wynagradzane, jak kasjerki czy panie sprzątające, są w większości sfeminizowane. Ale także one nie decydują się na kolejne dzieci. Za to zdecydowanie częściej rezygnują po prostu z pracy. I nie ma co się obrażać na matkę trójki, która zamiast zaharowywać się w kiepsko płatnej pracy w dyskoncie i dodatkowo na drugim domowym etacie, decyduje się z tej pracy zrezygnować, bo wreszcie może. To jest zupełnie racjonalny wybór. Ja osobiście uważam, że takie wsparcie finansowe dla rodzin jest potrzebne i to skandal, że ta pomoc pojawiła się dopiero niedawno. Kluczowe jednak jest, by wprowadzając takie czy inne mechanizmy, mieć faktycznie rozeznanie w sytuacji i motywacjach kobiet. Bez tego – to jest działanie na oślep, czasem wręcz przeciwskuteczne.

Jednym z częściej podawanych przykładów na to, czym jest ta niewidzialność kobiet w dzisiejszym świecie, jest projektowanie smartfonów. A zaprojektowano je pod wielkość męskiej dłoni, w końcu odpowiadali za to inżynierowie. To się dzieje przecież w ramach tej najnowocześniejszej części świata, która teoretycznie powinna rozumieć i doceniać 50 proc. swoich klientów. 

Lista produktów, które zaprojektowano bez brania pod uwagę połowy ludzkości, jest o wiele dłuższa i Criado Perez ją skrupulatnie omawia. Począwszy od najwyższych półek w meblach, do których większość kobiet po prostu nie sięga, przez systemy bezpieczeństwa w samochodach, testowane na fantomach nie uwzględniających kobiecych proporcji i gabarytów. Po procedury medyczne czy dawki leków, które wciąż uzgadnia się w oparciu o badania na męskich grupach, a dopiero później „przelicza” na kobiety. Tę fundamentalną pułapkę myślenia że „człowiek” równa się „mężczyzna”, a kobieta to taki trochę mniejszy mężczyzna, tyle że z piersiami, Criado Perez przyszpila punkt po punkcie. Dziesiątki przykładów, które przytacza pokazują jak na dłoni, że nieuwzględnienie perspektywy kobiet, pomijanie naszych anatomicznych czy fizjologicznych specyfik powoduje błędy i problemy w funkcjonowaniu kolejnych rozwiązań. Od produktów technologicznych po decyzje polityczne. 

Właśnie mijają dwa lata od premiery twojej książki Brakująca połowa dziejów. Krótka historia kobiet na ziemiach polski”. Ta brakująca połowa przez ten czas stała się lepiej widoczna? 

Myślę, że tak i to się zmienia dosłownie na naszych oczach. Ja pisałam o kobietach niewidzialnych w naszych dziejach. O tym, jak bardzo 1000-letnia historia Polski została wygumkowana nie tylko z ich osiągnięć i dokonań, ale w ogóle z ich elementarnej obecności. Badaczki z Uniwersytetu Adama Mickiewicza policzyły swego czasu, ile kobiet wymienionych z imienia i nazwiska albo pokazanych na ilustracjach pozna przeciętny polski uczeń i uczennica w trakcie kursu historii w szkole powszechnej. Dosłownie kilka. We wszystkich epokach i wszystkich dziedzinach. Więc tę niewidzialność kobiet utrwala się też na poziomie edukacji. To również składa się na efekt, o którym pisze Criado Perez – powszechne przekonanie, że to co ludzkie i to co ważne, jest jedynie to, co męskie. Perspektywa kobieca zaś jest „odmienna”, ale już nie – równorzędna. W najlepszym wypadku: dziwna, niecodzienna, dopisana drobnym drukiem w dziale „ciekawostki”. To swoista anomalia, odstępstwo od normy. A normę wyznaczają mężczyźni. O tym pisze Criado Perez i to istota odpowiedzi na pytanie, dlaczego świat jest często dla kobiet nieprzyjazny i wykluczający. 

Mamy tego przykłady na każdym kroku. Poczynając od przestrzeni miejskiej, która w pierwszej kolejności uwzględnia interes kierowców będących przeważnie mężczyznami, a nie pieszych i pasażerów zbiorkomu, wśród których dominują kobiety. Przez rynek pracy, który pełnię możliwości, awansu i rozwoju oferuje tylko tym, którzy mogą pracować jak bezdzietni mężczyźni. A kobietom ma do powiedzenia tylko – starajcie się bardziej. 

Co nie znaczy, że nic się nie zmienia. Ale to są często zmiany bardzo subtelne. Spójrzmy choćby na to, jak mimo oporów i krzyków upowszechniają się feminatywy. Dziś psycholożka czy architektka przechodzą naturalnie nawet w telewizji śniadaniowej. Ostatnio nawet prawica, która broniła jak ostatniej reduty wyimaginowanej „czystości języka”, mówiła o nas per „barbarzynki”, co akurat jest bardzo urocze. Wciąż mamy w polszczyźnie ten nieszczęsny gatunkowy rodzaj męski, który powoduje, że jeżeli w grupie 100 osób jest choć jeden mężczyzna, to i tak będziemy mówić „zrobili” i „odkryli”, ale jednak coś się zmienia. Dostrzeżono absurd „nauczyciela na urlopie macierzyńskim”. Ostatnio UAM jako pierwsza uczelnia oficjalnie ogłosił, że będzie stosował formy językowe odpowiednie dla swoich wykładowczyń, pracownic i studentek. Niby mała rzecz, ale jednak fundamentalna w kontekście widzialności kobiet. 

Kolejna zmiana, którą widzę, choćby w trakcie obecnych protestów na ulicach, to jak bardzo postulaty feministyczne się zdemokratyzowały i weszły do mainstreamu. To już nie są tylko protesty młodych wielkomiejskich, wykształconych kobiet z klasy średniej, ale także nastolatek i seniorek, mieszkanek małych miasteczek i wsi. Także katoliczek, które jeszcze do niedawna kompletnie nie odnajdywały się w tej narracji. Kolejną zmianą, która nawet dla mnie jest pewnym zaskoczeniem, to ta nieskrępowana erupcja kobiecego gniewu. Ona jest dla wielu niezrozumiała i nieakceptowalna, ale pokazuje jak ogromny ładunek długo tłumionej frustracji w nas tkwił. Te przekleństwa na transparentach, ten krzyk i uniesione pięści to jest coś, do czego długo nie dawałyśmy sobie prawa, co pozostawało w ukryciu. Znów – zawsze pod powierzchnią, ale nieujawnione, niewidzialne. To, że dałyśmy upust swojemu gniewowi, zostawi w nas trwały ślad. Tym bardziej, że to działa. – Grzeczne już byłyśmy i prosiłyśmy miło przez tyle lat – krzyczą tłumy na ulicach. I dopiero teraz są słyszane. 

Ale czy widzisz jakieś dowody na większą dobrą zmianę i faktyczne uwzględnianie kobiet? 

Niestety ciągle nie mamy i nie mieliśmy – może poza akcją Rodzić po ludzku – większej strategii czy choćby programu skoncentrowanego na potrzebach kobiet i powstałego w dialogu z kobietami, a nie ponad ich głowami. Więcej nawet, politycy i decydenci, ale też świat biznesu czy technologii od dekad uparcie pomijają kwestię płci w kolejnych proponowanych rozwiązaniach czy programach. A ona od tego nie zniknie. Nauka jest jednoznaczna w tej kwestii – to, czy rodzisz się dziewczynką, czy chłopcem wpływa na to, jak potoczą się twoje losy w każdej jednej dziedzinie, czasem nawet bardzo nieoczywistej. 

Choćby na to, jak często będziesz się siniaczyć i nabawiać urazów. Częściej, gdy jesteś dziewczyną, której mówiono, że ma się grzecznie bawić, nie tarmosić koleżanek i się nie brudzić – chłopcy ma szanse w takiej zabawie wyrobić w sobie inne nawyki kinetyczne i nauczyć się bezpiecznego upadania. Zatem jeśli wciąż będziemy się upierać, że tych różnic nie ma, albo – co równie niemądre – że są nieistotne, to nadal będziemy projektować miasta, technologie, programy nauczania i miejsca pracy dla tych nieistniejących „uniwersalnych ludzi”, czyli po prostu uśrednionych mężczyzn. A to mniej niż połowa ludzkości. 

* Anna Kowalczyk – dziennikarka, pisarka, przedsiębiorczyni. Autorka książki „Brakująca połowy dziejów. Krótka historii kobiet na ziemiach polskich”, współautorka „Macierzyństwa bez Photoshopa”. Współwłaścicielka Agencji Kreatywnej „Flamink”.