Gotówka kontra nowe płatności. Wakacje to czas ostatecznego starcia
Przechadzając się po wakacyjnych kurortach albo nawet na ulicach własnego miasta natknąć można się na ideowy konflikt. Stragan z wypisanym numerem telefonu, by dało się zapłacić za zakupy Blikiem, a obok restauracja, której właściciel domaga się płatności gotówką.

Do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. Uświadomiłem to sobie, gdy znajomy przypomniał, że pamięta czasy, kiedy w Biedronkach nie dało się płacić kartą. Otworzył zapomnianą szufladę w mojej pamięci. No tak, tak przecież było. I jak się okazało, całkiem niedawno. Dopiero w czerwcu 2014 r. płatności zbliżeniowe stały się możliwe, ale najpierw tylko w trzech warszawskich sklepach. Terminale we wszystkich pojawiały się w kolejnych tygodniach. Kto wie, być może właśnie teraz obchodzicie 11 rocznicę wprowadzenia płatności zbliżeniowych w waszej Biedronce.
Niby 11 lat to całkiem sporo, ale też bez przesady. To dobrze pokazuje, jak ulotna bywa pamięć i może dlatego z taką łatwością przychodzi nam niedocenianie pewnych rozwiązań. Niektórzy zdążyli zapomnieć, jak ciężko było przed ich wdrożeniem.
Ostatnio w internecie dużą furorę robiło zdjęcie tabliczki informacyjnej znajdującej się w jednej z restauracji. Komunikat przestrzegał, że za dzielenie się daniem z drugą osobą doliczana jest opłata za serwis. A jakby tego było mało, to do kompletu dorzucono, że płacić można wyłącznie gotówką. Złośliwe pomyślałem, że wcale mnie to nie dziwi. Wręcz przeciwnie, wszystko składa się w logiczną całość, od razu wiadomo, z jakim obrotnym przedsiębiorcą mamy do czynienia.
Takich napisów nie brakuje. Niektóre restauracje już przy samych drzwiach zaznaczają, czego oczekują ich właściciele. Nie wszyscy zakazują płatności kartami, ale grzecznie sugerują, że gotówka jest milej widziana. Wracam myślami do udogodnienia, które Biedronka wprowadziła dopiero 11 lat temu. Już zatoczyliśmy koło, znowu gdzieniegdzie bez gotówki ani rusz.
Albo w ogóle się nie ruszyliśmy. Patrząc pod tym kątem racje mają autorzy książki "Dostatek", którzy zwracali uwagę, że dziś postęp nie jest tak gwałtowny i dynamiczny jak dawniej. Zamykacie oczy w 2014 r., budzicie się w 2025 r. i jasne, pewnymi rzeczami jesteście zaskoczeni. Idziecie jednak do knajpy i prośba o przygotowanie gotówki aż tak bardzo was nie dziwi.
A jednak pozmieniało się sporo
Jednocześnie na ulicach obserwujemy zwrot w przeciwną stronę. Na straganach rozstawianych przy ruchliwych ulicach coraz częściej dostrzec można informację, że za truskawki, bób i pomidory da się płacić nie tylko kartą, ale nawet Blikiem. Sprzedawcy od razu podają numer telefonu, nie trzeba dopytywać. Przyszłość jest teraz i nie ma w tym cienia przesady. Miejsca, które mogłyby się kojarzyć z bardziej konserwatywnymi metodami płatności, otwierają się na każdy typ transakcji. Dostosują się do klienta.
Wakacje są o tyle specyficznym okresem w roku, że te zmiany dostrzec najłatwiej. To właśnie w urlopowym okresie internet wypełnia się pochwałami kierowanymi w stronę młodych przedsiębiorców, którzy przed domem albo na ulicy w centrum miasta rozkładają się z domowymi lemoniadami lub własnoręcznie zebranymi owocami. Dzieciaki, na oko nie mające nawet 10 lat, dorabiają w ten sposób do kieszonkowego. Dorośli nie mogą się nachwalić ich pomysłowości i zaradności. Nie jestem entuzjastą pracy młodzieży, nawet jeżeli to ich inicjatywa. Wybaczcie naiwne myślenie, ale wolałbym, żeby dzieciaki korzystały z wakacji. Niech mają nawet czas na nudę, jeszcze zdążą rozkręcić niejeden biznes.
Moje starcze krzyczenie na chmury nie przysłania faktu, że i na tych straganikach znaleźć można informację, że da się zapłacić Blikiem. Nie ma żadnego problemu, klient wymaga, klient ma.
Tak oto na ulicach miast i kurortów toczy się wielka bitwa
Sprzedawcy warzyw i owoców, wspierani młodymi przedsiębiorcami kontra wytrawni gracze, rekiny biznesu, którzy właśnie dzięki patrzeniu uważanie na każdy grosz dorobili się wielkiego majątku. I właśnie dlatego nie zamierzają godzić się z rzekomymi stratami, jakie generuje terminal, nie mówiąc już o konieczności wystawienia paragonu.
Tak, to prawda, starcie toczy się przez cały rok, co przypominają choćby wlepki rozklejane nawet na wsiach. W wakacje dochodzi jednak do finałowych bitew, kiedy przechadzając się pomiędzy straganami, widzimy numery telefonów, na które można zrobić przelew (i jeszcze nieustannie się dziwimy: "O, patrz, nawet tutaj da się zapłacić Blikiem"), by za chwilę natknąć się na miejsca, gdzie krata płatnicza jest traktowana jak wróg numer jeden.
Lada moment wszystko wróci do normy. Straganiarze zwiną interes, młodzi przedsiębiorcy wrócą do szkolnych ławek. Zostaną tylko karteczki na drzwiach z napisem: "prosimy o płatność gotówką", a co sprytniejsi zasłonią się awarią terminalu - tak poważną, że trwa już kilka miesięcy. Póki co przyglądajmy się pasjonującemu starciu nowego ze starym.