Na święta pojadę pociągiem. Zmiany na kolei to prawdziwa rewolucja
Trwające od kilku lat odrodzenie polskiej kolei najczęściej przedstawiane jest za pomocą wielkich liczb. Wzrost widać gołym okiem, ale patrząc na rosnące słupki może umknąć coś ważniejszego.
W piątkowy wieczór facebookowy profil woj. łódzkiego przypomniał, że pociągi do Koluszek wreszcie zaczynają kursować w weekendy również po północy. Rozszerzenie połączeń skwitowano bardzo życiowym memem o tym, że mieszkańcy oddalonych o ok. 30 km od Łodzi Koluszek nie muszą opuszczać imprezy przed 18:00, by móc dotrzeć do domów. Zabawne, bo wreszcie prawdziwe.
W zasadzie to powinniśmy złapać się za głowę. Coś, co powinno być absolutnym standardem, czyli łatwe dojazdy do stolicy województwa z okolicznych miejscowości, nagle okazuje się być powodem do świętowania.
Bliżej mi jednak do tej radosnej atmosfery. Tak samo reagowałem na widok mieszkańców, którzy wychodzili na dworzec powitać pociąg powracający do ich miejscowości po wielu latach. Rozumiałem ich entuzjazm, bo z nadzieją wierzyłem, że i ja dotrę w rodzinne strony koleją. Trzy lata temu dworzec był remontowany, a teraz faktycznie dojadę na święta pociągiem.
Niby nic, ale dla mnie to jak rewolucja
Połączeń jest ciągle mało – raptem dwa kursy dziennie. Na dodatek w takich godzinach, że trzeba będzie cały wyjazd dostosowywać pod pociąg. Nie mam jeszcze tego komfortu, że po prostu pójdę na dworzec i wrócę. I tak się jednak cieszę, bo to poważna zmiana. Nie będę przejmował się, że autobus przyjedzie za wcześnie, że będzie za dużo ludzi i kierowca tylko wzruszy ramionami, mijając przystanek. Wreszcie kupię bilet wcześniej, a w aplikacji będę wiedział o wszelkich opóźnieniach. Zresztą nawet bez programu tablice na dworcach poinformują o ewentualnych zmianach.
Celowo wspominam o tych oczywistościach, by pokazać, co mieszkający w moich rodzinnych stronach zyskują. Przystanek autobusowy z obdrapanym rozkładem jazdy na wreszcie sensowną informację pasażerską. Autobus jeżdżący jak chce na pociąg, który można namierzyć na mapie.
Piotr Rachwalski prowadzący profil Komunikacja Zastępcza napisał niedawno o plotkach, według których „roczne wzrosty liczby pasażerów w niektórych podstawowych relacjach po przyśpieszeniu pociągów i wprowadzeniu cyklicznego rozkładu wynoszą 20-30 proc.”. W ciągu roku liczba pasażerów przemieszczających się pomiędzy niektórymi miastami wzrosła nawet o 1/3.
Rekordowe wyniki odnotowuje przecież nie tylko PKP Intercity, ale też niemal wszyscy przewoźnicy. Sukces obrazowany jest wielkimi liczbami, ale w praktyce popularność kolei to właśnie te drobne różnice w codziennym funkcjonowaniu. Fakt, że w dużym mieście można spędzić więcej czasu i nie kończyć spotkań przedwcześnie, bo jedyną alternatywą było wcześniej czekanie na pierwszy poranny pociąg. Niby oczywistość, a jednak rewolucja.
To wszystko dzieje się w wielu regionach w Polsce, co najlepiej pokazuje zimowy rozkład jazdy. Każdy przewoźnik chwalił się większą liczbą połączeń czy nowymi przystankami.
Widać ogromny głód kolei
I jest on zrozumiały. Mieszkańcy regionu komentując nocny pociąg do Koluszek narzekają, że nie dojeżdża dalej, do Skierniewic. Podobne opinie widziałem w moich rodzinnych stronach. Niektórzy zwracali uwagę, że korzysta tylko jeden powiat, a pozostałe dwa są pominięte.
Wiem, że wystawiam się na zarzut, że zachwycam się byle czym. Że z oczekiwanej normalności robię święto. A jednak nic nie poradzę na to, że czuję ekscytację na myśl z weekendowych czy świątecznych wyjazdów do rodziców koleją. Liczę przy tym na więcej, że z kolejnym rozkładem pojawią się nie dwie pary pociągów, a cztery. Trzeba tego żądać, bo lepszy transport publiczny zmienia naprawdę wiele.
O zmianach na polskiej kolei przeczytasz na Spider's Web:
Zdjęcie główne: Martyn Jandula / Shutterstock