Odpaliłem zakurzonego laptopa i przeniosłem się w czasie. Dosłownie i wcale nie żartuję
Nie jest to laptop z zamierzchłej przeszłości, więc w moim powrocie nie chodzi o zetknięcie z dawną i zapomnianą technologią. Dosłownie przeniosłem się w czasie i trafiłem do miejsca, w którym czas się zatrzymał. Mogłem rozejrzeć się, pooglądać, a w końcu dojść do wniosku, że odbywanie podobnych podróży nie jest tak rzadkie, jak może się wydawać.
Już nawet nie pamiętam, dlaczego sięgnąłem po laptopa i zdjąłem go z półki. Niewykluczone, że chciałem zobaczyć, czy ciągle działa, a może chwyciłem go z zamiarem odszukania jakiegoś pliku, który znajdował się na dysku. Za chwilę o tych nieznanych mi dziś powodach i tak miałem zapomnieć. Laptop nie był ładowany od miesięcy, więc nie działał od razu, ale po podłączeniu do prądu odżył i przeniósł mnie w czasie.
Nagle wróciłem do 25 stycznia 2023 r. Była godzina 23:00 z kawałkiem. Najwidoczniej w tym momencie po raz ostatni zamknąłem laptopa i od tego momentu go nie otwierałem. Kiedy uruchomiłem go po długiej przerwie, wszystko było jak styczniowego późnego wieczora sprzed prawie dwóch lat. Kilka niezamkniętych kart w przeglądarce – niektóre z artykułami, które opisywały bardzo ważną i zmieniającą wszystko sprawę, o której dziś już pewnie nikt nie pamięta.
Najbardziej zafascynowały mnie otwarte okienka z czatami. Dyskusja została zatrzymana w połowie zdań – ktoś coś napisał, ja nie zdążyłem odpowiedzieć. To znaczy odpowiedziałem później, ale niepodłączony do sieci laptop (zmieniłem w międzyczasie mieszkanie, więc sprzęt nie znał hasła do nowej sieci WiFi) tkwił w tej zawieszonej w próżni rozmowie.
Zgoda, moja podróż w czasie nie jest specjalnie spektakularna, nawet sam zdaję sobie z tego sprawę. Tym bardziej że od 25 stycznia 2023 r. na całe szczęście nie wydarzyło się nic szczególnego, nic na tyle brzemiennego w skutki, bym faktycznie chciał powrócić do tej chwili i choć przez moment fantazjować, że wszystko potoczy się jednak inaczej.
Ale dla mnie i tak ta podróż była dziwnie wyjątkowa
Jakbym znalazł się w innym miejscu, w momencie, gdy wszystko się zatrzymało i to ode mnie zależy, kiedy i czy w ogóle wprawię machinę w ruch.
Przejeżdżając obok pięknych starych domów z czerwonej cegły, albo tych drewnianych, których również jest coraz mniej, czasami przez ich okna widać puste salony. Wyglądają tak, jakby właściciele dosłownie przed chwilą je opuścili. Wyszli jedynie na moment, bo przestrzeń dalej czeka na to, by toczyło się w niej życie. Firanki, kwiaty na parapecie, obrus na stole – ten dom dalej żyje, nie są to gołe ściany, jeszcze czuć czyjąś obecność. Po prostu ktoś wcisnął pauzę, nic więcej.
Oczywiście to złudzenie, bo wystarczy cofnąć się o kilka kroków, by zobaczyć, że czas robi swoje. Upomina się o należne. Domek popada w ruinę, zarasta, ale kiedy patrzy się przez okno na ten wycinek zatrzymanej rzeczywistości można odnieść wrażenie, że wszystko jest po staremu. I zaraz ktoś otworzy drzwi, siądzie na krześle, wyciągnie coś z szafy, w której ciągle wiszą przecież ubrania.
I po mojego laptopa współczesność się upomniała. Bardzo szybko dano mi do zrozumienia, jak nieakceptowalną pomyłką jest zawieszenie w czasie. Nie mogłem odpalić nawet edytora tekstu, bo program domagał się zalogowania i potwierdzenia, że jeszcze mogę z niego skorzystać. Owszem, mógłbym się zabawić, poudawać, że mierzę czas od 25 stycznia 2023 r. i godziny 23 z kawałkiem, co jakiś czas odpalać i z ciekawością zerkać na alternatywny kalendarz. To byłoby jednak oszustwo, zabawa szybko by się znudziła, wszak nic by się nie zmieniało. Wtedy było to wyjątkowe, bo widziałem moment, w którym wszystko stanęło, ale ten bezruch na dłuższą metę był bezsensowny. Wpisałem hasło do WiFi i wszystko wróciło do normalności. Podróż w czasie dobiegła końca.
Co to za podróż – być może ktoś raz jeszcze dopowie. Przecież jak się zrobi zrzut ekranu to też ma się zatrzymaną chwilę. Chcesz przypadku? Zajrzyj do galerii, na pewno nie brakuje tam obrazków uchwyconych na skutek błędu, bo chciało się zablokować telefon albo zwiększyć głośność. I też jest zawieszona rozmowa, fragment artykułu, zatrzymana godzina. Owszem, zgoda, coś w tym jest, ale w moim przypadku tej losowości było więcej, na dodatek zatrzymała znacznie więcej niż mogłem się spodziewać. Wyciągnięcie kabla plus ograniczona pojemność baterii dały następujący rezultat - akurat w tym momencie wszystko stanęło. Rozmowy urwały się w tej chwili, czas przestał odmierzać dalej.
Czasami mamy wrażenie, że żyjemy w przyszłości
Mając dostęp do technologii, o której nie śniło się innym, albo do takiej, której powstanie niektórzy przewidywali, jesteśmy jak bohaterowie dawnych powieści i filmów science-fiction. Wprawdzie równie często dokonuje się bolesnego rozliczenia z nietrafionymi prognozami. Jesteśmy dowodami na to, że świat poszedł jednak inną drogą i naszą rzeczywistością potwierdzamy, jak naiwni byli ci, którzy wyobrażali sobie przyszłość. Wcale nie jest tak kolorowo, jak miało być. Albo też czasami okazuje się, że jednak przesadzili w swoim czarnowidztwie.
Z drugiej strony bardzo często łapię się na tym, że wszystko już było. Wielcy myśliciele np. 70 lat temu diagnozowali nasze problemy. Inni je przeczuwali. Przez lata zmieniło się to, że intensywność tych kłopotów wzrosła, ale w gruncie rzeczy narzekamy na to samo. W jednej ze sztuk Oscara Wilde’a napisanej 131 lat temu jedna z postaci wzdycha, że kiedyś to było. Cóż, kręcimy się w kółko, nic nowego pod słońcem.
W książce „Matka wynalazków. Jak Wielka Wojna urządza nam życie” Maciej Górny zauważa, że np. tak popularne dziś liczenie kalorii to konsekwencja I wojny światowej. Autor na dowodach pokazuje, że wydarzenia z lat 1914-1918 r. urządziły nam współczesność – nie chodzi rzecz jasna o polityczne konsekwencje konfliktu, ale właśnie takie drobne przykłady. „Kultura oburzenia, rozbicie życia publicznego na społeczne bańki, proamerykańskość naszej części Europy – wszystko to wzięło początek z czasów I wojny światowej” – czytamy w opisie książki.
Czy gdyby 28 czerwca 1914 r. w Sarajewie browning pewnego młodego Serba nie wystrzelił albo chybił celu, liczenie kalorii i tak stałoby się obsesją bogatszej części ludzkości? – zastanawiał się Maciej Górny. Z jednej strony wydaje nam się, że jesteśmy nowocześni, bo zegarek odmierza kroki, śledzi każdy nasz ruch, a my dane nt. zjedzonych posiłków wklepujemy do aplikacji, więc dzięki technologii możemy być zdrowsi. Tyle że koniec końców po prostu rozwijamy pomysł, który powstał lata temu, na dodatek w tragicznych okolicznościach. Jaka tu nowoczesność.
Nie powinien więc dziwić fakt, że tak chętnie dajemy się ciągnąć z powrotem do przeszłości
Mój telefon codziennie przypomina mi o zdarzeniach sprzed sześciu lat, trzech lat, dwóch miesięcy lub też podsumowuje podróże albo zaskakuje losowym wspomnieniem, nie przejmując się datami i chronologią. Mogę to wyłączyć lub ustalić zakres, ale jestem zbyt leniwy. Czasami sprawdzam, co mi podsuwa, jednak to powrót do przeszłości kontrolowany.
Za każdym razem intryguje mnie, jak bardzo twórcom takiego rozwiązania zależy, abym ciągle pamiętał, wspominał, na dodatek wcale nie decydując o tym, co w danym momencie będzie przywracane. Korci, żeby doszukiwać się w tym spisku – lepiej żyć przeszłością, bo to odciąga od problemów współczesności, myśli o tym, co można zmienić? Albo żeby nie narzekać na to, że obiecanego postępu nie ma, że ciągle dostajemy to samo, kupujemy kolejne sprzęty, które nie różnią się od poprzednich, zasypuje się nas przyjemnymi wydarzeniami, które już się zdarzyły?
Nasze wspomnienia i to, co zapamiętujemy lepiej, zależą od tych powiadomień. W końcu do dziś sam nie wiem, czy rzeczy, które pamiętam z dzieciństwa, to zasługa mojej własnej pamięci, czy jednak tego, że zostały uchwycone na fotografii i dlatego się utrwaliły, bo oglądałem je kilkukrotnie. Niewykluczone, że teraz ten efekt będzie zasługą nie osoby, która zrobiła zdjęcie i albumu, do którego powracaliśmy, ale właśnie technologii, która przywołała ten, a nie inny obraz częściej. Zapamiętamy coś tylko dlatego, że tak chciał telefon.
Dlatego mam wrażenie, że ten chwilowy błąd, jakim było zatrzymanie czasu w moim laptopie, był wyjątkowy również z tego powodu – bo powrót był nieoczekiwany, przypadkowy, na niczyich zasadach. Wydarzył się na skutek czystego zbiegu okoliczności. Wątpimy w przyszłość, jesteśmy rozczarowani teraźniejszością, a przeszłość jest na swój sposób reżyserowana. A tutaj zdarzyła mi się pełna, nieplanowana, spontaniczna przerwa, bez zniekształceń, chwila czarno na białym, tak właśnie było.
Warto czekać na takie wyrwy.