Paranoje, spiski, fałszywe informacje. Naszą teraźniejszość przewidział już dawno temu
To naprawdę zaskakujące, że najlepiej o naszych czasach napisał autor książki wydanej w 1966 r. W jego świecie odnajdujemy wszystkie aktualne problemy. I wskazówki, jak sobie z nimi poradzić?
Pewnego letniego popołudnia Edypa Maas dowiaduje się, że została wyznaczona na wykonawczynię testamentu Pierce’a Inverarity’ego, kalifornijskiego króla nieruchomości. Sprawa bardzo szybko się komplikuje, bo okazuje się, że kobieta zostaje wciągnięta w obejmujący Amerykę spisek, którego korzenie sięgają Europy sprzed kilku wieków. Tylko czy na pewno?
Chociaż „49 idzie pod młotek” Thomasa Pynchona wydane zostało w Stanach Zjednoczonych w 1966 r., książka – niedawno wznowiona na polskim rynku przez wydawnictwo ArtRage - jest zaskakująca świeża, „żywa i współczesna”, jak ujął to Łukasz Najder w swoim facebookowym komentarzu. A to dlatego, że Pynchon przewidział „paranoję jako kondycję dnia, roku, życia” i nadejście świata „niewiary i wiary we wszystko”. Nie da się ukryć, dobrze to znamy.
„W powieści Pynchona znajdujemy dziś znajomy obraz świata, w którym rozchwiała się ‘obiektywna’, unitarna, naiwna Prawda” – wyjaśnia zaś w posłowiu tłumacz, Piotr Siemion.
I jeśli nawet dzisiaj tak mocno kibicujemy Edypie Maas, to dlatego, że dzielimy z nią ten stan
– dodaje.
Kobieta próbuje rozwikłać zagadkę, ale im głębiej wchodzi w temat, tym ścieżki bardziej się rozchodzą, plączą i gmatwają. Z każdym kolejnym odkryciem dowiaduje się jednego - że ciągle za mało wie i nie jest ani trochę bliżej czegoś, co mogłoby nazywać się prawdą. W pewnym momencie dochodzi do wniosku, że to wszystko może do czegoś zmierzać, ale jednak nie da się wykluczyć, że spisek jest tylko tworem jej wyobraźni. A skoro tak, istnieje ryzyko, że jest chora i ma nierówno pod sufitem – jak sama stwierdza. Tak czy siak: jest źle.
Skąd my to znamy, prawda?
Niedawno Rafał Gdak pisał, że nie ma dnia, żeby podczas przeglądania treści w internecie nie zadawał sobie prostego pytania: „czy to, co widzę lub czytam jest prawdziwe?”. Coraz więcej osób opowiada o powtarzających się rozmowach telefonicznych, w trakcie których pojawia się dylemat: „czy to ciągle prawdziwy człowiek, tyle że udający innego człowieka (np. pracownika banku bądź kuriera), czy już bot, którego umiejętności komunikacyjne są coraz lepsze?”.
Co więcej, gdy głos w słuchawce poinformuje, że dzwoni w sprawie zaciągniętego kredytu na 5 tys. zł, wielu i tak się przerazi. Zacznie zastanawiać się, czy przez przypadek czegoś się nie wcisnęło, nie pomyliło się podczas uruchomienia bankowej aplikacji. Nie ma pewności, kto jest po drugiej stronie, ale co gorsza nie ufa się samemu sobie.
Już na tym etapie zaczyna się tworzyć supełek, więc nic dziwnego, że prawdziwe zamieszanie musi zrobić się w dyskusjach o polityce, tragediach, wojnie czy zmianach klimatu, kiedy pojawiają się różne opinie, prawdy, punkty widzenia. Oto nasza rzeczywistość: lawina dezinformacji, mylnych tropów, celowych działań grup chcących przekabacić na swoją stronę, ale też potop zwykłego, niewinnego "wydaje mi się, że". Komu wierzyć? Komu zaufać? Gdzie kryje się prawda? Czy prawda istnieje? Kiedykolwiek istniała?
Nie tylko jesteśmy Edypą Mass – jesteśmy nią do kwadratu. Oczywiście, że wiele teorii spiskowych czy nawet wątpliwości rozpada się po pytaniu „no dobra, tylko po co?”, jednak jest wiele zagadnień, które brzmią szursko, ale wielu nawet racjonalnie myślących – a przynajmniej mających o sobie takie zdanie – przyzna, że coś w tym może być. W ilu to sytuacjach zgodziliśmy się ze stwierdzeniem, że „ten człowiek byłby do tego zdolny”, „to w jego stylu” bądź sami pamiętaliśmy o firmach, które przyłapano na czynieniu złych rzeczy, więc „dlaczego teraz miałoby nie być inaczej”?
A przecież rzucamy się w te wiry nie tylko na poważnie, ale też dla czystej zabawy, by zobaczyć, co się wydarzy i dokąd nas to zaprowadzi. Z nudów, z rozczarowania rzeczywistością, bo w sumie to czemu nie? Finlandia nie istnieje, a Avril Lavigne nie żyje – na scenie od lat zastępuje ją sobowtórka. Im śmieszniej, tym lepiej, bo przecież absurd i podążanie tropem dziwacznych myśli jest ciekawsze, niż szara rzeczywistość. Jedna wielka tęsknota za tym, żeby coś się działo. I żeby w końcu coś się stało.
Nie da się anulować świata
Jak pisała o Pynchonie Jagoda Dolińska w publikacji w serii „Mistrzowie literatury amerykańskiej” „pisarza frapuje nie tyle skomplikowanie i totalność systemu znaków i systemu materii, co potencjalność rozwikłania zagadki świata i anulowania świata, który znamy”. Po przeczytaniu zacząłem się nad tym zastanawiać i moje pierwsze wnioski niestety nie były optymistyczne. Miałem wrażenie, że Pynchon przestrzegał, że to niemożliwe, a my widzimy to teraz jak na dłoni.
Z perspektywy czytelnika „49 idzie pod młotek” zaskakujące jest to, że w naszym, współczesnym świecie - który dogonił świat tak dobrze przewidziany przez Pynchona - mamy znacznie większe możliwości rozwiązania przeróżnych zagadek niż główna bohaterka książki. Nawet czasami słusznie może wydawać się, że jesteśmy już blisko albo że nawet wiemy, o co chodzi i rozgryźliśmy tego miliardera-cwaniaka. Tylko co z tego?
Kiedy okazało się, że Joe Biden wbrew temu, co sugerują autorzy twitterowych kont, żyje, aż 10 profili dalej brnęło i nie wycofało się z kłamstwa. Jest więc dokładnie tak, jak przewidział Pynchon i co dobrze ilustruje świetna okładka polskiego wydania: na końcu tego, co według niektórych prowadzi do prawdy (i przy tym odkrycia spisku) może niczego nie być. Lub co gorsza kryje się cwaniactwo, partykularny interes, chęć celowego wywołania chaosu. Skąd, my biedni, mamy jednak o tym wiedzieć?
Ale może w tym cały myk. Nazwijmy to ostrzeżeniem, przestrogą albo po prostu wskazówką. W świecie, który Pynchon tak dobrze czuł, czeka na nas wiele opowieści, dróg prowadzących donikąd, rozczarowań i niepewności. Ale choć prawda się rozmyła to przecież wcale nie jest powiedziane, że jej nie ma.
I co wydaje mi się najważniejsze: w tych wędrówkach nie jesteśmy sami.