REKLAMA

Recenzja Dragon Ball Sparking! ZERO: mokry sen fanów, huta genialnych pomysłów

Na takiego Dragon Balla czekałem od 2007 roku i ostatniej odsłony Budokai Tenkaichi. Po niemal dwóch dekadach efektowna seria odradza się, już jako Dragon Ball Sparking! ZERO - bijatyka w której balans rozgrywki nie istnieje, a kurek z dobrą zabawą odkręcono na 110 proc.

Recenzja Dragon Ball Sparking! ZERO: mokry sen fanów, huta genialnych pomysłów
REKLAMA

Mówicie sobie co chcecie, ale Budokai Tenkaichi była NAJLEPSZĄ serią bijatyk Dragon Ball. Stawiała bowiem na to, za co fani na całym świecie kochają popularne anime: niezwykłą efektowność starć, przepotężne ataki oraz pięknie wyreżyserowane sekwencje ciosów. Elementy takie jak balans rozgrywki schodziły na dalszy plan, co w erze PS2 nikomu nie przeszkadzało. Ważne, że można było robić dokładnie to, co bohaterowie tasiemca z RTL7.

REKLAMA

W ostatnich latach fani DBZ nie mogą narzekać na gry wideo. Miłośnicy kampanii dostali niezłego Kakarota, natomiast wojownicy turniejowi otrzymali fenomenalne FighterZ. Do tego Dragon Ball Xenoverse 2 flirtujący z gatunkiem MMO non stop otrzymywał nową zawartość. Świetny zbiór, ale czegoś w nim brakowało. Naparzanki radykalnie innej od FighterZ, w której liczy się czysta frajda.

No i wchodzi Dragon Ball Sparking! ZERO. Bijatyka tak efektowna, że nie da się nie szczerzyć do ekranu.

Z ujęciem zza pleców wybranego wojownika, Sparking! ZERO oddaje w ręce graczy pełną swobodę poruszania. Możemy biegać, latać i nurkować, przemieszczając się po dużej arenie z wieloma elementami możliwymi do zniszczenia. Chociaż produkcja nie jest przesadnie urodziwa graficznie, to efekty destrukcji wyglądają kapitalnie. Wzgórza rozsypujące się na małe kawałki i walące się budynki wyglądają dokładnie tak, jak w anime. Czasem przerywałem atak i po prostu napawałem się widokiem.

Spójrzcie jak pięknie niszczy się budynek w Dragon Ball Sparking! ZERO
Wybuchy w Dragon Ball Sparking! ZERO wyglądają przepięknie

Otwarte przestrzenie z wysokimi, możliwymi do zniszczenia obiektami robią świetne wrażenie zwłaszcza na mapach miejskich. Latamy w nich między budynkami, zamieniamy bloki mieszkalne w gruz i umykamy przed pociskami w gąszczu wieżowców. Niby nic wielkiego, biorąc pod uwagę moc współczesnych konsol i PC, ale to pierwszy raz, kiedy w grze Dragon Ball areny miejskie wypadają tak dobrze.

Dobrze wypada też wachlarz ruchów na jakich opierają się fundamenty rozgrywki. Mamy ataki w zwarciu (szybkie i silne), proste ataki energetyczne (szybkie i silne), chwyty, bloki oraz unikalne techniki. Każdy wojownik otrzymał po dwie specjalne umiejętności dwa oraz specjalne ataki. Te pierwsze to na przykład chwilowe zmocnienie siły ciosów albo oślepienie przeciwnika. Te drugie to KAMEHAMEHA!, Masenko, Big Bang Attack i inne kultowe ruchy znane z anime. Do tego każdy wojownik dostał potężnego finishera, aktywowanego po naładowaniu paska mocy do pełna.

Gromadzenie mocy nie jest jednak proste. Zwykłe pociski energetyczne lecą szybciej niż w innych bijatykach DB, a zasięg teleportu bywa gigantyczny. Stąd łatwo przerwać graczowi gromadzenie mocy, aktywowane wciśniętym L2. Gdyby tego było mało, po dobiciu do końca bazowego paska KI, ładujemy kolejny - tytułowy Sparking!, po którym zyskujemy czasowe wzmocnienie siły i szybkości, odblokowując jednocześnie finishera. Jeśli dopadnie wroga, może pożreć 1/3 jego życia.

Bardzo zaskoczyło mnie, że Dragon Ball Sparking! ZERO nie jest prostą nawalanką osadzoną na dwóch - trzech przyciskach.

Garda nie zawsze wystarcza. Czasem lepszy będzie odskok, kontra albo teleportacja
Cell jeszcze o tym nie wie, ale zaraz teleportuję się za jego plecy i dołożę kolejny cios

Aby zarysować, jak skomplikowana i złożona potrafi być rozgrywka, odniosę się do defensywy. Gracz ma do dyspozycji stałą gardę (R1), odskoki (X), kontry (O) i absorpcję obrażeń (R3). Do tego dochodzą teleporty (R1 w określonym momencie) oraz zbicia pocisków. Inaczej zbija się podstawowe ataki dystansowe (R1), inaczej potężne specjale (O). Nawet sama garda może być różna - górna oraz dolna, lepiej chroniąca przed kierunkowym atakiem.

Sporo, co? To teraz dodajmy do tego fakt, że do każdej teleportacji może być kontr-teleportacja, a do każdej kontry następna kontra. Do tego dochodzi wyswobodzenie się z chwytów oraz sekwencje uników - specjalny stan, w którym wojownik automatycznie unika sekwencji ataków wręcz niczym Neo z Matriksa. Zrozumienie wszystkich tych zależności, wyczucie rytmu i dopasowanie najlepszej formy obrony/ataku do sytuacji to długa droga, pokazująca jak złożony potrafi być Dragon Ball Sparking! ZERO.

Nie należy jednak łączyć złożoności z balansem. Część postaci po prostu wymiata, jak w anime. Cell ze swoją barierą energetyczną pożera przeciwnika niezależnie od odskoku, a fontanna pocisków Buu dopada wroga nawet po teleportacji. Ataki specjalne wielu wrogów są bardzo podstępne, jak Kamehameha z teleportacją od Goku na SSJ.

Czuć, że producenci Sparking! ZERO mają Dragon Balla w sercu. Dzięki temu w grze pojawia się kilka kapitalnych ficzerów.

Tryb FPP to bardzo przyjemny dodatek do kampanii
THAT'S WHAT SHE SAID!

Zacznijmy od tytułowych Smoczych Kul. Gracz zbiera je wykonując zlecenia (np. zablokuj cios 50 razy) których postęp wlicza się w każdym trybie, od kampanii bo szybkie starcie. Mając komplet kul, przyzywamy smoka spełniającego życzenia (a nawet trzy różne, znane z anime!). Gracz może go poprosić o szybsze odblokowanie konkretnej postaci, walutę do wydania w sklepie, unikalny tytuł czy przedmioty kosmetyczne. Jeśli chcemy, smok może nawet przyspieszyć kampanię fabularną!

Będąc przy kampanii fabularnej, drugi dobry pomysł to rozbicie jej na kilka scenariuszy, osobny dla każdej postaci. Dzięki temu własne kampanie mają Goku, Vegeta, Piccolo i Gohan, ale też typy spod ciemnej gwiazdy: Goku Black oraz Frizer. Teraz najlepsze: w kampanii pojawiają się sekretne epizody „co by było gdyby?”. Przykładowo Frizer może pokonać Goku na Namek, a Piccolo ubić Cella nim ten wchłonie androidy i przejdzie transformacje. Świetny fanservice.

W kampanii zachwycił mnie jeszcze jeden drobny detal - podczas scen przerywnikowych na silniku gracz może swobodnie przełączyć kamerę na tę z oczu wybranego bohatera. Dzięki temu mamy okazję „poczuć” jak to jest być przebijany śmiertelnym promieniem Piccolo podczas walki z Raditzem czy duszonym przez wielką małpę Vegetę. Drobnostka, ale i tak się jaram. Od fanów dla fanów.

Dotykasz ziemi i przegrywasz! Gwiazdą Dragon Ball Sparking! ZERO jest kreator walk, za mało się o nim mówi.

Kreator walk to prawdziwy skarb Dragon Ball Sparking! ZERO
Niektóre ujęcia są mistrzowskie

W grze można zorganizować własny turniej Tenkaichi Budokai, z systemem drabinkowym oraz konkretnymi zasadami. Na przykład każdy, kto wypadnie poza arenę, od razu przegrywa. Albo zakaz latania, jak na turnieju mocy w anime Dragon Ball Super. Ewentualnie zakaz ewolucji i metamorfoz. Walka ze świadomością, że dotknięcie trawy oznacza porażkę, kompletnie zmienia podejście do starcia.

Teraz najlepsze: poza organizacją turnieju, Dragon Ball Sparking! ZERO posiada osobny, złożony kreator walk. Ustalamy w nim praktycznie każdy aspekt starcia. Filmik na wejściu, zasady walki, warunki porażki oraz zwycięstwa i wiele, wiele więcej. Kreator pozwala nawet tworzyć związki przyczynowo-skutkowe. Jeśli na przykład konkretnemu wrogowi życie spadnie poniżej 70 proc. może dokonać ewolucji albo zwiększa się jego siła ciosu. Albo jeśli wykonany konkretny atak, stajemy się bardziej zmęczeni. Potem taką walkę, wyreżyserowaną w drobnych detalach, da się opublikować dla innych graczy.

Fani Dragon Balla już teraz tworzą kapitalne mini-scenariusze. Jeden z moich ulubionych to Vegeta przerywający randkę Gohana i Videl. Gohan wpada w furię, Videl nie wie co się dzieje, a po czasie do starcia dołącza Goku, który ostatecznie… okazuje się nie być Goku. No kosmos, po prostu kosmos. We właściwych rękach kreator walk potrafi naprawdę wiele, a agregator najlepszych starć dostępny w grze drastycznie wydłuża jej żywotność. Fani tworzą bowiem prawdziwe perełki, jak pojedynek Yamchy z Jirenem na turnieju mocy.

Dragon Ball Sparking! ZERO to obfity w zawartość, a jednocześnie sprytny i kreatywny prezent dla każdego fana DB.

Gohan w anime został pożarty przez Buu, ale w grze nie musi. Są tu scenariusze "what if" do odblokowania
Gdybym włączył zasady turniejowe, już bym wygrał, bo Cell uderzył w ziemię poza areną

Kampania może nie jest zbyt ciekawa, nie licząc wątków „co by było gdyby”, ale od przygody narracyjnej jest Kakarot. Starcia nie są właściwie zbalansowane, ale tym zajmuje się FighterZ. Sparking! ZERO skupia się natomiast na efektownej zabawie, w której gracz nie czuje się skrępowany zasadami oraz barierami. Jestem Vegeta, mój Final Flash zniszczył właśnie dwa wieżowce i co mi zrobisz.

W grze jest masa trybów: poza klasyczną walką i kampanią dla kilku postaci mamy organizatora turnieju oraz kreator walk. Do tego dochodzi biblioteka scenariuszy online od innych fanów jak i samych producentów. Jest też trening (niestety kiepski) praz starcia online. Oczywiście dwóch graczy może rywalizować także przed jedną konsolą, na podzielonym ekranie telewizora.

Do tego nie można nie wspomnieć o hordzie wojowników do wyboru. Dragon Ball Sparking! ZERO serwuje nam aż 181 postaci do wyboru, z serii Dragon Ball Z, Dragon Ball GT, Dragon Ball Super oraz filmów pełnometrażowych. Trzema tylko mieć na uwadze, że połowa z tych 181 ikon to ewolucje oraz poziomy SSJ. Osobno mamy Goku, osobno Goku SSJ3. Co ciekawe, także „bazowy” Kakarot może odpalić SSJ3 i inne formy, o ile zasady pojedynku tego nie zabraniają.

Największe zalety:

  • Aż 181 postaci i ewolucji, są tu perełki z trzeciej ligi uniwersum
  • Zaskakująco złożona defensywna walka
  • Piękne animacje ciosów specjalnych
  • Świetne pomysły z trybem FPP w kampanii i smoczymi kulami
  • Scenariusze "co by było gdyby"
  • Organizator turnieju z różnymi zasadami
  • Fenomenalny kreator walk z biblioteką online
  • Sentymentalny powrót do czasów PS2 i Budokai Tenkaichi
  • Umiejętne zassanie świeżych treści z DB Super

Największe wady:

  • Kampania jest taka sobie, niczego nie urywa, to nie Kakarot
  • Bardzo kiepskie wprowadzenie do zasad gry, lichy tryb szkoleniowy
  • Nie licząc efektów destrukcji i wybuchów, taka sobie grafika
  • Muzyka z anime schowana za paywallem

Ocena recenzenta: 8/10

REKLAMA

Mamy więc produkt kompletny i pełny. Dzięki niemu wróciłem do czasów PlayStation 2 oraz Tenkaichi Budokai. Jednocześnie Sparking! ZERO świetnie czerpie z nowego Dragon Balla, z jego bogami zniszczenia, Jirenem i Goku Black. Dzięki temu fani anime zyskują coś więcej niż kolejną bijatykę na licencji. Dragon Ball Sparking! ZERO to wielki festiwal wszystkiego, co związane z Dragon Ballem. Osobne kampanie złych postaci, turnieje z zasadami, kreator scenariuszy - wszystko to sprawia, że mam pewność: za grą stoją osoby, które lubią, znają i rozumieją Dragon Balla.

Dragon Ball Sparking! ZERO to świetny powrót do absurdalnej frajdy z czasów Tenkaichi Budokai. Do tego gra zalewa graczy zawartością, zaskakuje pomysłami i kapitalnym kreatorem starć.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA