Nigdy nie chciałem chodzić do szkoły. Dzisiaj nie chciałbym 10 razy bardziej
Już mniej więcej w drugiej połowie sierpnia czułem oddech zbliżającego się powrotu do szkoły. I choć niby zostawały jeszcze dwa tygodnie wakacji to perspektywa pierwszych wrześniowych dni przyćmiewała wszystko. Właśnie dlatego tak bardzo współczuję tym, którzy muszą dziś się z tym zmagać.
Moja niechęć do szkoły nie była (i nie jest) specjalnie oryginalna. Ot, typowe marudzenie, że system edukacji zabija kreatywność i zdolność samodzielnego myślenia, zmusza do podporządkowania się i akceptacji, że trzeba szukać odpowiedzi pod klucz, aby zadowolić najpierw nauczyciela, a potem egzaminatora. Znacznie ładniej, lepiej i mądrzej pisał o tym Ivan Illich w książce „Odszkolnić społeczeństwo”. Niestety przeczytałem ją kilka lat po skończeniu przygody z edukacją. Może gdybym miał szansę zrobić to wcześniej wypadałbym lepiej w dyskusjach po wywiadówkach.
Zastanawiając się na spokojnie dochodzę do wniosku, że najgorszy w szkole był absurd. Nic wielkiego, małe głupotki, ale znaczące. Np. na lekcjach fizyki w liceum pani nauczycielka rozwiązując zadanie na tablicy nie przenosiła swoich tajemnych znaczków, gdy kończyło się jej miejsce. Po prostu pisała dalej – już na ścianie. I nie zwracała uwagi, że na jasnej farbie biel kredy jest niezauważalna.
Albo te wielkie drewniane cyrkle na lekcji matematyki, które nigdy nie działały i trudno było je utrzymać w dłoniach. Nie mogłem zastanawiać się nad zadaniem, bo całą swoją energię musiałem poświęcić na walkę z tym ustrojstwem.
Niby nic, każdy znał te problemy, ale mało kto zgodził się, że skoro szkoła nie potrafi zadbać o tak prostą rzecz, jaką jest działający cyrkiel, to należy zastanowić się, czy poradzi sobie w innych, trudniejszych kwestiach.
Niewykluczone, że tego typu problemy są dawno rozwiązane, ale… trudno w to uwierzyć. Tym bardziej że ciągle słyszy się o kłopotach polskiego systemu edukacji. Co więcej, pojawiają się nowe trudności, a stare problemy się nawarstwiają.
Współczuję wszystkim młodym, którzy będą czy wciąż muszą się z tym zmagać
Jarosław Pytlak, dyrektor zespołu szkół społecznych, w niedawnej rozmowie z „Polityką” zauważył, jak wiele szkód wyrządza taki drobiazg jak możliwość podglądania na żywo ocen dziecka. Albo media społecznościowe i grupki dla rodziców:
Kiedyś, jak rodzic coś usłyszał o szkole od dziecka, to zapamiętał albo nie, machał ręką. Teraz od razu wpisuje na grupie: „Drodzy, czy ktoś z was słyszał, że coś tam?”. No to trzy kolejne osoby się nakręcają, dzwonią, odpytują dzieci, co to się stało. I kula śniegowa się toczy
Teoretycznie to dobrze, że rodzice się interesują, ale Pytlak zwraca uwagę, że zabiera się w ten sposób prawo do prywatności dzieci. Wszelkie przekazane informacje idą w świat dalej, nawet te najdziwniejsze i sekretne. W końcu dochodzi do tego, że rodzice i nauczyciele „nie zostawiają miejsca na dziecięce błędy, bo wszystko ma działać perfekcyjnie”.
Dodajmy do tego jeszcze pracę dzieci w internecie, która jest zarządzana przez ich rodziców. Nawet kilkutygodniowe dzieci reklamują produkty.
Kiedyś byłem wielkim przeciwnikiem wprowadzania zakazu korzystania z telefonów w szkołach
Wydawało mi się, że szkoła powinna raczej uczyć, jak z technologii mądrze korzystać. Jak walczyć z hejtem, jak rozpoznawać fałszywe informacje, jak wyszukiwać potrzebne treści. Otworzyć się na nowe możliwości, a nie udawać, że przez te sześć czy osiem godzin dziennie nie istnieją.
Rodzi się jednak pytanie, czy szkoła ma takie możliwości i umiejętności. Poza tym tę wiedzę można przekazywać bez telefonów leżących w kieszeniach uczniów. Coraz bardziej bliżej mi do zdania, że czas w szkole to właśnie idealny, bo jedyny moment w ciągu doby, kiedy dzieci i młodych można uwolnić od tej smartfonowej presji. Pokazać, że owszem, technologia jest niezbędna w naszym życiu, ale są też inne opcje. Nie tylko telefon.
Dlaczego ta alternatywa jest tak potrzebna?
Bo współczesny świat coraz bardziej nienawidzi dzieci. I platformy cyfrowe to wykorzystują
Pełno jest filmików, których twórcy narzekają na to, że lecą samolotem i przeszkadza im płacz dziecka. Pojawiają się restauracje, do których rodzice z dziećmi nie mają wstępu. Starsze dziecko idzie do szkoły, w której czuje się źle. Jak wynikało z badania PISA 2022 "polscy uczniowie są na bardzo niskich pozycjach w kategoriach dotyczących poczucia przynależności do szkoły, sprawczości w samodzielnym uczeniu się czy nawet satysfakcji z życia".
Nie czytałem jeszcze książki Michała R. Wiśniewskiego „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci”, ale trudno nie zgodzić się z samym opisem, w którym zauważono, że w naszym otoczeniu dominuje „antydziecięca infrastruktura i brak zrozumienia dla potrzeb najmłodszych, bezbronnych członków społeczeństwa”.
Odnoszę wrażenie, że w tym świecie tylko właściciele platform cyfrowych otwierają się na młodych – bo wiedzą, że na nich zarobią. Oglądaj co chcesz, publikuj co chcesz, komentuj jak chcesz i czytaj to, co piszą inni. Ograniczenia wieku? Fikcja. Rzecz jasna to oszustwo, ale młodzi mają prawo czuć, że w sieci traktowani są jak dorośli. Jak partnerzy, którzy są równie ważni co starsi. Oczywiście, że są, bo można na nich zarabiać.
Idą za tym olbrzymie konsekwencje. Patocelebryci na wyciągnięcie ręki, hejt czy to, że prywatność dzieci praktycznie nie istnieje.
Pokusa, by szkoła chroniła dzieci przed takim światem, jest więc duża. Nie mam lekarstwa na te problemy i nie wiem, od czego należałoby zacząć. Jednak pewnie właśnie dlatego szkoła ma tak ważną rolę do odegrania we współczesnym świecie – jeszcze większą niż w czasach mojej edukacji. Czy jest w stanie sprostać tym zadaniom? Obawiam się, że nie, dlatego tak bardzo współczuję wszystkim uczniom.
Zdjęcie główne: Elzbieta Krzysztof / Shutterstock