REKLAMA

Tylko czekają, żebyśmy się zbulwersowali. Stosuję na to prosty sposób i (nie) jest to środkowy palec

Wojna wokół otwarcia igrzysk olimpijskich pokazuje smutny obraz. Nasi politycy wykorzystują media społecznościowe, żeby jątrzyć, polaryzować, rozjuszać i rozsierdzać społeczeństwo. Jest prosty sposób, żeby się przed tym obronić.

Tylko czekają, żebyśmy się zbulwersowali. Stosuję prosty sposób i nie jest to środkowy palec
REKLAMA

Burza wokół otwarcia igrzysk trwa. Jedni zobaczyli w tym widowisku ostatnią wieczerzę Leonarda da Vinci, inni studzą tych pierwszych i mówią, że to była uczta bogów (czyli zupełnie inny obraz, w dodatku nie włoskiego mistrza). Każdy widzi, co chce zobaczyć, a to oznacza jedno - nie mamy tu do czynienia z ostatecznym rozstrzygnięciem, czyli prawdą o samym widowisku.

REKLAMA

Osobiście mogę napisać, że na obrazie renesansowego geniusza przedstawiającym scenę z Wieczernika, nie dostrzegłem wcześniej przedstawicieli innych mitologii – Dionizosa czy Apollina, ale jakie to ma znaczenie, skoro politycy i celebryci orzekli a priori: oto parodia ostatniej wieczerzy i kropka. Do wojenki przyłączył się również ustępujący metropolita krakowski. Duchowny mocno zbulwersowany jak politycy, opublikował na stronach archidiecezji swoje stanowisko pod wszystko mówiącym tytułem „Żal i oburzenie” (gdybym był złośliwy, mógłbym stwierdzić, że to świetne podsumowanie jego kończących się rządów nad archidiecezją).

Nie mam jednak zamiaru ostatecznie rozstrzygać, czy to, co widzieliśmy w Paryżu było przeniesieniem jednego lub drugiego obrazu do rzeczywistości widowiska. Dodam tylko - w obronie wspomnianego show - że antyczne źródła igrzysk są dodatkowym argumentem za tym, by do otwarcia bardziej pasowali greccy bogowie niż chrześcijańskie symbole, a w zasadzie nawet nie one, bo przedstawienie Leonarda da Vinci nie jest przecież relikwią czy fotografią sceny z Wieczernika.

W całej tej zadymie jawi się zupełnie inny problem. To charakterystyczne dla obecnej polityki działanie, które zajawiłem na początku tekstu: jątrzenie, podburzanie, dzielenie, bulwersowanie, wzbudzanie emocji. Taki jest pierwszy i kluczowy środek do celu naszych (i nie tylko) polityków (i nie tylko). A wątkiem technologicznym jest to, że wykorzystują do tych niecnych zamiarów internet, a głównie media społecznościowe. Samym mediom tradycyjnym wystarczają zaś te wszystkie tiktoki i iksy (dawniej tweety), żeby bulwers ponieść dalej i jawnie przyczynić się do wybuchu kolejnej bitwy w wojnie polsko-polskiej.

Manipulują, dzielą i polaryzują - tak chcą zdobyć lub utrzymać władzę

Niccolo Machiavelli, autor „Księcia”, który do dziś dla wielu jest podręcznikiem skutecznego sprawowania władzy, napisał w swoim dziele, że „zwodziciel zawsze znajdzie tego, co się da oszukać”. Ten sam Machiavelli miał dla rządzących wiele praktycznych rad, wśród których wyjątkowo aktualna wydaje się następująca: „Niech książę kalkuluje, żeby zwyciężać i utrzymać państwo, bo środki będą zawsze uważane za godziwe, bo tłum pójdzie za pozorami i będzie sądził według wyniku.”

Gdy już sięgamy po filozofów w kontekście skuteczności polityki, pozwolę sobie przywołać jeszcze jednego – Carla Schmitta. Ten Niemiec, który z jednej strony wyjątkowo dobrze odnalazł się w III Rzeszy, a z drugiej jest do dziś, wiele lat po śmierci, hołubiony przez część środowisk konserwatywnych, wprowadził polityczne rozróżnienie na przyjaciela i wroga. To figura, która, która ma pomagać definiować się wobec obcych. Jeżeli chcemy się określić jako naród, według Schmitta potrzebujemy wroga. I naprawdę nietrudno dostrzec siłę tego sposobu myślenia (jakkolwiek nie byłoby ono paskudne) i wprzęgniecie go w to, o czym napisałem powyżej.

Jak się uchronić przed manipulacją?

Na poziomie teorii to bardzo proste. Wystarczy weryfikować informacje, czerpać wiedzę z wielu różnych źródeł, a przede wszystkim nie dać się zwieść politycznemu cyrkowi. Wystarczy, że pomyślimy o tych wszystkich iksach (dawniej tweetach), tiktokach i postach na Facebooku jak o wyreżyserowanym show, a stępimy ostrze propagandy już na samym początku.

Zasada, której – nie bez trudu – próbuję się trzymać od jakiegoś czasu, jest bardzo prosta: nie bulwersować się. Polega na tym, że nie wchodzę w narracje, które chcą sprzedać nie tylko politycy, ale i media. Dokonują bowiem wyjątkowo perfidnej manipulacji, narzucają, w jaki sposób ma myśleć elektorat, czytelnicy czy widzowie, uznając jednocześnie swój monopol na prawdę. Dzieje się tak od prawa do lewa i od Onetu po „Do rzeczy”.

REKLAMA

Po drugie, staram się nie dowierzać wszystkiemu, co widzę, bo przykłady użycia sztucznej inteligencji w maszynie propagandowej pokazują, że powinniśmy być wyjątkowo ostrożni. Po trzecie wreszcie, staram się ciągle zadawać pytania o prawdę i fałsz.

Co więc zobaczyłem na ceremonii otwarcia igrzysk? Widowisko zrobione ze sporym rozmachem, choć niekoniecznie zgodne z estetyką, która jest mi bliska. Ważniejsze jest to, czego nie zobaczyłem: nie widzę w nim przyczynku do kolejnej wojny kulturowej, bulwersowania się i dzielenia społeczeństwa. Na pewno zaś nie dostrzegam w nim znamion upadku cywilizacji, bo - jak mówił jeden z moich wykładowców - ta upadła już dawno, gdy zdarzyły się dwie wielkie wojny i holokaust.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA