REKLAMA

Wiatraki i panele przysłonią nam wszystko. Stracimy to, co było z nami od setek lat

Ważna jest produkcja "zielonego" prądu, ale czy na pewno zdajemy sobie sprawę z konsekwencji? Korzyścią jest odejście od paliw kopalnianych. A stratą coś, co było z nami od setek lat.

farma wiatrowa
REKLAMA

W hrabstwie Oxfordshire w Wielkiej Brytanii powstać ma ogromna elektrownia słoneczna. Budowa paneli fotowoltaicznych na sporej połaci terenu nie podoba się jednak okolicznym mieszkańcom. Na powierzchni 1400 ha znajdzie się w sumie 2,5 mln „ekranów”. Ruch Stop Botley West zauważa, że ziemia szykowana pod inwestycję charakteryzuje się żyzną glebą.

REKLAMA

Portal swiatoze.pl cytuje Toma Lancastera, według którego do osiągnięcia zerowych emisji w 2050 r. potrzebnych jest tylko 1 proc. obszarów rolnych na Wyspach, więc aż tak wiele ziemi się nie zmarnuje – o ile wytwarzanie energii można nazwać w ogóle „marnowaniem”.

Z drugiej strony to „tylko” 1 proc. czy może jednak „aż”? Mówimy przecież o terenach, na których mogłoby rozwijać się rolnictwo albo po prostu byłyby to miejsca „wykorzystywane” przez naturę. Pozostawione same sobie, co też przecież jest ogromną wartością. Kto wie, czy nie najważniejszą.

We Włoszech już pojawił się zakaz budowy farm fotowoltaicznych na gruntach rolnych. Rząd chce, aby takie ziemie służyły produkcji żywności, a nie energii. A dla fotowoltaiki miejsca nie zabraknie, bo są przecież tereny przemysłowe czy pokopalniane, które można wykorzystać.

Miałem okazję ostatnio przejeżdżać przez kawałek Francji. Z oddali widać było niewielkie wioski i miasteczka. Pomarańczowe dachy, szare budynki i wieże starych kościołów – widoki klasyczne, jak z dawnych obrazów czy wyobrażeń o francuskiej prowincji, więc dlatego urzekające i urocze. To nic, że życie może wyglądać tam zupełnie inaczej: wyobrażasz sobie, że przy głównej ulicy mieszkańcy siedzą na ławeczkach, wlewają pyszne lokalne czerwone wino do zwykłych szklanek, a kolejne łyki przegryzają serem. Życie toczy się spokojnie, wolno, nieprzerwanie od setek lat.

Czasami w podziwianiu odległych miasteczek i snuciu wizji nt. sielskiego życia przeszkadzają wiatraki. Wybijają z rozważań o przeszłości i przenoszą do rzeczywistości. O ile kilka słupów nawet ciekawie urozmaica obraz, tak potężne farmy wiatrowe zwyczajnie górują nad krajobrazem. Spychają wioski mające setki lat na dalszy plan. Teraz wyobrażasz sobie, że jak ktoś wstanie z ławki, pójdzie na okoliczne wzgórze, nie zobaczy zielonych pagórków i dolin, a właśnie las białych słupów i turbin, wyglądających tak samo jak wszędzie indziej.

Co w tym złego? Produkują przecież zielony, ekologiczny prąd

Jedna z polskich firm zajmujących się „energią z wiatru” wprost przypomina, że „oceniając wpływ elektrowni wiatrowych na krajobraz”, należy mieć w pamięci, że alternatywą jest energia z konwencjonalnych źródeł. To jasne, że wiatrak jest lepszy niż dymiący komin Bełchatowa.

Bardzo łatwo uznać, że tereny przy drogach czy torach kolejowych to właśnie idealne miejsca na farmy wiatrowe czy solarne. W końcu miejsca np. przy autostradach nie nadają się do spacerów. Wpadłem w sidła takiego myślenia na wyjeździe: owszem, w oddali jest urocza francuska wioska, ale przecież na tym wzgórzu i łące nic by się nie działo.

Nic?

Będąc już w Polsce, przejeżdżałem obok miejsc położonych blisko drogi szybkiego ruchu. Nie mijałem ich jako turysta – to były okolice moich rodzinnych stron. Niedaleko jeździłem na rowerze, przejeżdżałem przez okoliczne wioski, zatrzymywałem się w sklepach. To nie są dla mnie tereny „obok eski”. Znałem łąki, lasy, pola i wcale nie zgodziłbym się ze stwierdzeniem, że nic tu nie ma, nic się nie dzieje, można stawiać wiatraki czy panele.

To bardzo trudny temat. Złożony i niewygodny. W końcu nie jestem przeciwko OZE. Wolę energię ze słońca i wiatru niż elektrownie węglowe. Patrząc jednak na własną okolicę albo sielski krajobraz francuskiej prowincji – dla mnie nowy, nieznany, wcześniej jedynie wyobrażony – zaczynam zastanawiać się, czy nie tracimy czegoś więcej. I to bezpowrotnie.

Na jednej z grupek poświęconych dyskusjom o klimacie i energetyce pojawił się śmieszny obrazek będący niejako odpowiedzią na moje obawy. Autor wyliczał, że nie przeszkadza widok elektrowni, nie przeszkadzają słupy i linie energetyczne, a nagle zaczynamy się martwić o naturalny krajobraz, gdy budowane są kolejne farmy wiatrowe czy fotowoltaika.

Czyli walczymy nie z tym wrogiem, co trzeba

W podobne tony w rozmowie z Portalem Samorządowym uderzyła Marta Palińska z Greenpeace Polska.

Zdaje się ona [troska – dop. red.] wybiórcza w kraju chaosu przestrzennego, w którego stolicy od lat nie można przyjąć uchwały krajobrazowej, a większość kraju nie jest nawet objęta miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego

Po części to prawda, ale… czy w podobny sposób nie można byłoby bronić automatów paczkowych albo porozrzucanych po ulicach hulajnóg? W końcu w miastach od dawna był chaos przestrzenny, atakowały nas reklamy i źle zaparkowane samochody. I co, nagle tacy wrażliwi jesteśmy, że przeszkadzają nam automaty? Malutkie hulajnogi?

A może po prostu przelała się czara goryczy. Albo wreszcie w porę wiemy, kiedy powiedzieć stop i nie doprowadzić do powtórki z rozrywki. W przypadku budowy elektrowni czy kopalń niewiele mieliśmy do gadania, takie dylematy nie były przedmiotem sporu. Teraz są i należy wziąć je pod uwagę.

Tymczasem sami specjaliści zauważają, że w Polsce takiej dyskusji w ogóle się nie prowadzi. „Nie słyszałem, żeby ktoś się zająknął o kwestii wpływu wiatraków na krajobraz” – komentował prof. Marek Degórski, przewodniczący Rady Naukowej Zakład Geoekologii PAN.

Oczywiście należy odróżnić przydomowe wiatraki czy małe instalacje od ogromnych inwestycji. Nie powinno się również w to mieszać teorii spiskowych o szkodliwości farm czy paneli fotowoltaicznych. Jest różnica pomiędzy niewielkim zajęciem terenu a działaniami, które ciągną się przez hektary.

Dosyć przykre wydają się głosy nawet środowisk ekologicznych, które gotowe są „poświęcić” zielone tereny, uznając, że przecież musimy produkować energię

Niby teoretycznie trudno z tym dyskutować, ale przecież mówimy o obszarze, na którym żyją stworzenia, przechadzają się zwierzęta, rosną rośliny. Produkowana energia służyć ma dalszej niepohamowanej konsumpcji. Nie pytamy, po co nam wciąż tyle prądu - a to oznacza, że podążamy ścieżką, która do tej katastrofy nas doprowadziła.

Bardzo łatwo wplątać się w niepokojącą dyskusję o tym, że jakiś fragment terenu jest wartościowy, bo to np. fragment parku czy obszaru chronionego, a inny nie, bo nie ma odpowiednich certyfikatów. Czy właśnie nie takie podejście doprowadziło do tego, że wycinano drzewa, nie szanowano przyrody, poświęcano zielone fragmenty miast i wsi, bo potrzebne było coś bardziej „wartościowego”? Może w końcu musimy zadać sobie pytanie, czy to coś jest faktycznie tak wartościowe, jak nam się wydaje.

Lada moment francuska prowincja nie będzie różnić się niczym od tej polskiej. Nasze wsie i miasteczka będą zasłonięte przez wiatraki, podobnie jak miasteczka w każdej innej części kontynentu. Podobnie będzie z budynkami – bloki, szkoły i gmachy stracą swój unikalny charakter, bo przykryją je panele fotowoltaiczne. Tak pewnie musi być, bo potrzebujemy energii i taniego prądu.

REKLAMA

Szkoda tylko tych terenów, które były dzikie, wolne i niezagospodarowane – albo przynajmniej nie tak, jak teraz. A wszystko dlatego, że wciąż liczy się więcej i więcej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA