Węgiel był symbolem szczęścia. Panele i wiatraki mają trudne zadanie, by go zastąpić
Musimy lepiej poznać historię węgla, aby móc bardziej docenić zielone źródła energii. "Czarne złoto" nie tylko negatywnie wpłynęło na historię ludzkości.

Kominy Bełchatowa są nieodłączną częścią krajobrazu widzianego z podwórka moich dziadków. Kiedy szła burza od południa, dziadek uspokajał mówiąc, że do nas nie dojdzie – Bełchatów nie przepuści. Pamiętam je od zawsze, ale dla moich dziadków były nowością. Nagle w latach 70. wyrósł element wchodzący w skład czegoś, co stanie się z jednej strony „fundamentem polskiego bezpieczeństwa energetycznego”, a z drugiej największym trucicielem Europy.
Wtedy - jak opowiada mi tata - nikt o tym tak nie myślał. Nie zastanawiał się. Bełchatów był blisko (jakieś 35 km w linii prostej), ale nie aż tak, by traktować elektrownię i kopalnię jako sąsiada. Chociaż przedstawiciele kopalni zajechali i w te strony, by zachęcać uczniów podstawówki do przyszłej pracy w Bełchatowie. Tata wspomina, że kiedy później któryś z młodych widział się jako pracownik kopalni to przez rówieśników był wyśmiewany. Może to po prostu niestety ponadczasowe okrucieństwo młodzieży, a może uznano, że górnikiem można być, ale na Śląsku, a nie w Bełchatowie. Może przyszłość wiązano z Łodzią, Pabianicami, fabrykami, przemysłem, a nie starym i brudnym węglem?
Ten jednak zagrał wątpiącym na nosie i uczynił z niedalekiej przecież gminy Kleszczów najbogatszą w Polsce. Jeszcze w 2022 r. na jednego mieszkańca przypadło tam 29 704 zł dochodu. W krótkim czasie bełchatowska kopalnia zapanowała nad krajobrazem – w wielu okolicach mojej rodzinnej wsi przy dobrej pogodzie widać elektrownię albo górę Kamieńsk, „usypaną przez gigantyczne zwałowarki bełchatowskiej kopalni węgla brunatnego” – i uczyniła nieodległych sąsiadów bogaczami. Nawet tutaj – a może raczej: szczególnie tutaj - sprawdzają się słowa Orwella, który pisał, że nasza cywilizacja opiera się na węglu.
Orwella cytuje Ralph Crane, autor książki „Węgiel. Natura i kultura”. To biografia – choć jak zauważa autor raptem jej wycinek – surowca, który bez wątpienia zmienił i ciągle zmienia świat.
Historia węgla pokazuje, jak bardzo mylą się ci, którzy myślą, że ostrzeżenia przed katastrofą klimatyczną czy walka z zanieczyszczeniami powietrza to współczesny wymysł i moda
Już ok. 1306 r. w Londynie protestowano przeciwko użyciu węgla przez rzemieślników, bo to zatruwało powietrze. Ówczesne władze zdecydowały się na zakaz stosowania surowca. Od początku lat 40. XIX wieku aktywiści ostrzegali przed obecnością w atmosferze dymu węglowego. W 1938 r. meteorolog amator Guy Callendar pisał o zależności między spalaniem paliw kopalnych a tym, co nazywamy obecnie globalnym ociepleniem.
Ciekawsze w biografii węgla wg Crane’a jest jednak społeczne znaczenie węgla. Ludzie tworzyli z surowca biżuterie. Widzieli w nim symbol szczęścia albo pecha. Przesąd, by nie stawiać butów na stole, bo to zapowiedź nieszczęścia (w moim domu konkretnie kłótni) wziął się ponoć z górniczych zwyczajów. Gdy górnik zmarł stawiano jego buty na stole, oddając mu w ten sposób cześć.
Na Spider's Web piszemy o alternatywach dla węgla:
„Konflikt między kapitalistami i pracownikami produkcyjnymi nigdy nie by tak oczywisty: metafory góry i dołu, żywego i martwego, nigdzie nie miały tak dosłownych znaczeń jak w kopalniach” – cytuje jedną z opinii Crane. I zauważa symboliczną rolę pracy górnika, która inspirowała twórców książek, dramatów, wierszy, filmów czy piosenek. Skromni bohaterowie pracujący w pocie czoła, narażając swoje życie, wydobywali surowiec, który dawał ciepło biednym, ale też bogaczom. Węgiel napędzał przemysłową rewolucję, która dawała majątek nielicznym, a większości kazała pracować w często skandalicznych warunkach, za śmieszne pieniądze. Węgiel to więc także symbol wyzysku, chciwości jednych, ale też solidarności drugich. Chyba żadna grupa społeczna nie jest w stanie upominać się o swoje jak górnicy – i to nie tylko w Polsce.
Crane wcale nie wybiela węgla. Nie staje w jego obronie. Zdaje sobie sprawę, że jego czas już minął i lepiej by było, gdyby ludzkość zamknęła ten rozdział. „Węgiel. Natura i kultura” oddaje cesarzowi co cesarskie, nie zapominając o środowiskowych szkodach, jakie przy pomocy węgla zostały uczynione.
Mając przed sobą złożony obraz węgla zastanawiałem się, czy OZE będą w stanie wejść w te buty
Owszem będą i już są tematem wielkiej polityki. Ale czy wiatraki, panele, pompy ciepła w podobny sposób zdobędą serca zwykłych ludzi? Czy będą symbolem wielkiego postępu, ale i prostych uciech? Malutkie węgielki stawały się oczami bałwanów, a widok umorusanego kominiarza miał przynosić szczęście. Naiwne wręcz symbole, ale znaczące wiele. Węgiel nawet swoją symboliką kształtował życie.
Czy mijając farmę wiatrową po drodze będziemy w przyszłości liczyć wiatraki i jeśli wypadnie 13 pomyślimy, że to zły omen? Czy widok parzystej liczby paneli na balkonie będzie zwiastował udany dzień? Awaria pompy ciepła w dzień ślubu oznaczać będzie, że małżeństwo prędko się rozpadnie? A rekord wyprodukowanej energii ze słońca w słoneczny weekend sprawi, że urodzone w tym czasie dziecko jest w czepku urodzone?
Dzisiaj wydaje się to śmieszne, ale z naszej perspektywy zabawne może być też traktowanie węgla jako symbolu powodzenia i wkładanie go do kieszeni – a tak też ludzie robili.
Krajobraz kopalniany fascynował. Przerażał, bo to niszczycielska siła człowieka, ale i inspirował, bo kojarzył się z wyobrażeniami nt. Księżyca
Lubię patrzeć na wiatrak, który jako pierwszy stanął w mojej rodzinnej wsi. Postawiony jest na niewielkim pagórku, więc góruje nad okolicą. Widać go z odległości, więc jakby wskazuje drogę do domu. Ale kiedy mijam sąsiednie wsie i widzę, jak wiele wiatraków wyrosło, targają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony to dobrze, bo produkują zieloną energię, z drugiej zdominowały zielone tereny łąk i pól. Czy ktoś będzie zastanawiał się, jak wyglądały te miejsca zanim wyrosły turbiny, tak jak ja próbuję wyobrazić sobie przestrzeń bez bełchatowskich dymów?
Może jednak najważniejsza lekcja płynąca z węgla powinna brzmieć inaczej. Nie ma sensu doszukiwać się w OZE podobnej symboliki, bo też właśnie od tego ratują nas zielone źródła energii. Od trudnej, niebezpiecznej pracy w kopalniach, od zanieczyszczonego powietrza, od ogromnego dewastowania środowiska. Jak to dobrze, że niektórzy mogą powiedzieć: biorę pompę ciepła, bo prędzej czy później mi się to opłaci. Dziś - pokazują to badania - węgiel budzi sceptycyzm. Męczy hałas kotłów węglowych, irytuje brak wygody i komfortu. Nie wszyscy mają alternatywę, ale ci, którzy mogą mieć wybór, oddychają z ulgą.
Jednocześnie musimy pamiętać o społecznej sile węgla, dzięki której górnicy się jednoczyli i walczyli o swoje. O jego roli, dzięki której można było rozpalić ogień sprzyjający towarzyskości, jak pisał Orwell. Doceniając węgiel jeszcze bardziej będziemy w stanie docenić OZE. A przy okazji łatwiej będzie stworzyć pomost prowadzący do sprawiedliwej transformacji energetycznej. Kiedyś pozyskanie energii wiązało się z ogromnymi konsekwencjami, dzisiaj pozyskujemy ją wręcz naturalnie, korzystając ze słońca czy wiatru. Patrząc na historię węgla aż chce się powiedzieć: magia. Właśnie przez pryzmat węgla jest to jeszcze bardziej imponujące.
Może więc to również idealna okazja, by już nie zastanawiać się jak pozyskujemy energię, ale po co to robimy.