Politycy chcą walczyć z hejtem w sieci. Ten plan wam się nie spodoba
„Koniec bezkarności hejterów” – deklaruje Polska 2050 i zapowiada… kary za „szkalowanie firm”. Oto kolejny dowód na to, że w internecie najlepiej mają chronieni być ci uprzywilejowani.
„Hejt ma taką moc, bo hejter czuje się bezkarny, schowany za anonimowością” – mówi poseł Polski 2050 Szymona Hołowni, Kamil Wnuk. Ugrupowanie przedstawiło założenia nowej ustawy „antyhejterskiej”. Najpierw posłowie chcą zdefiniować pojęcie hejtu „na potrzeby regulacji na poziomie ustawowym/krajowym celem dochodzenia swoich praw na drodze cywilnej i karnej przez pokrzywdzonych”, a potem… wyeliminować zjawisko.
Jak? IP przechowywane byłoby przez administratora przez 3 miesiące, a od chwili otrzymania wniosku o zabezpieczenie numeru od osoby dotkniętej hejtem przez kolejne 6. Teoretycznie „nikt nie będzie anonimowy”.
Niebezpiecznik zauważa jednak, że taka metoda niewiele da.
Ściganie kogokolwiek innego niż pijanych lub typowych ćwierćinteligentów (tj. takich którzy "hejtuja" bo nie mają nic innego do roboty albo uważają to za dobrą rozrywkę) "po IP" trochę mija się z celem. Hejterzy, ci naprawdę uparci/zdeterminowani (najgroźniejsi?), systematycznie sprawiający ofierze najwięcej bólu wiedzą jak ukryć swój adres IP. Tacy właśnie są najdotkliwsi dla ofiar i to oni przede wszystkim powinni być łapani. Ale tymi metodami raczej nie będą.
- czytamy w komentarzu.
Szczególne wątpliwości – by nie powiedzieć: kontrowersje – budzi inne założenie. Partia chce, aby „hejt w internecie szkalujący firmę” stanowił czyn... nieuczciwej konkurencji. - Hejt jest orężem wpływającym na pozycję polskich firm, na dążenie do dezintegracji społeczeństwa, na sianie podziałów – wyjaśnił poseł Polski 2050 Piotr Strach.
Nie tak dawno niemal cała internetowa Polska żyła historią niesprawiedliwie zwolnionej graficzki. Jej szef dowiedział się, że stworzyła 9 wizualizacji, a nie tyle, co zatrudniony od dawna grafik. Kobieta dopiero zaczęła swoją pracę na stanowisku i jak zaznaczyła ciągle uczy się obsługi nowego programu.
Graficzka udostępniła zdjęcia z rozmów z przełożonym, które pokazywały, że sposób komunikacji w firmie był – wybaczcie za brak lepszego określenia – specyficzny. „Coooo proszeeeee” już jest klasykiem, a to w sumie wierzchołek góry lodowej.
Po udostępnieniu fragmentu rozmów firma szefa-Janusza została błyskawicznie namierzona. Internet „odwdzięczył” się kiepskimi ocenami w opiniach na Google czy komentarzach na Facebooku. Jak na początku zareagował pracodawca? Napisał, że skieruje screeny wrzucone na Twittera do kancelarii prawnej. I przedstawił się jako ofiarę, bo komentarze były „hejterskie” i godziły w dobre imię firmy.
Jak widać bardzo łatwo prowodyr zamieszania może uznać siebie za ofiarę hejtu
W przypadku krytycznych ocen granica jest bardzo cienka. Bo jak wyjaśnić, że kotlet naprawdę nam nie smakował, przesiąkł starym tłuszczem, obsługa była niemiła, więc nasza opinia to po prostu wrażenia z wizyty, a nie działania zazdrosnej, mściwej konkurencji?
W końcu jak mogło nie smakować, skoro wszyscy chwalą? Proszę, proszę, jaki autorytet kulinarny się znalazł. A może po prostu zależy ci na upadku polskiej firmy, co, hejterze? Czy raczej agencie? Kto ci płaci? No, tłumacz się!
Takich przypadków w sieci było całkiem sporo. Z jakiegoś powodu firma zbierała fatalne oceny, bo np. właściciel źle traktował pracowników albo szokował kontrowersyjnymi poglądami. Coraz częściej dotyczy to filmów, gier czy książek, a nawet samych zapowiedzi bądź zwiastunów. Wystarczy, że widzowie zobaczą coś, czego nie lubią – np. bohatera o innym kolorze skóry czy płci, która ich zdaniem „nie pasuje” do uniwersum – i nieszczęście gotowe. W żaden sposób nie jest to uczciwa ocena poparta wrażeniami płynącymi z seansu, ale… cóż, tak bywa. Sam często się na to denerwuję i gotowy jestem do polemiki z takimi ocenami, ale w życiu nie domagałabym się kary za takie postępowanie.
Niestety wydaje się, że pomysł polskich polityków taką furtkę do wlepiania mandatów otwiera. Nagle „poszkodowana” firma będzie domagać się zadośćuczynienia za rzekome szkody. I nie jest to paranoiczne myślenie, skoro doczekaliśmy się już kary za użycie słowa „patodeweloperka”.
Zapewne posłowie będą zapewniać, że nie o takie sytuacje im chodzi, a nowe przepisy mają zapobiec zdarzeniom, kiedy firma faktycznie padnie ofiarą prawdziwie hejterskich ataków. Jednak nawet przy wzięciu pod uwagę dobrych intencji widać ewentualne możliwe nadużycia. Obawy są po prostu uzasadnione.
Hejt to olbrzymi problem w sieci. Dlatego wymaga poważnych działań
Największe platformy technologiczne mają problem z moderacją. Przechodzą oszustwa, brudna robota zrzucana jest na algorytmy, które nie rozumieją kontekstów i znaczeń. Tak wszystkim dużym graczom jest wygodniej – bo taniej.
Na bardzo ważną rzecz swego czasu na łamach Spider’s Web+ zwrócił uwagę Tomasz Markiewka:
Zamiast więc skupiać się wyłącznie na krytyce ludzkiej natury, tego "głupiego społeczeństwa" czy braku tolerancji, warto zastanowić się nad architekturą przestrzeni cyfrowych, w których przebywamy. Jakie zachowania promują? Jakie dyskursy wzmacniają? Jak można je przekształcić, aby stawały się bardziej otwarte, mniej toksyczne, bardziej konstruktywne? Debata o mediach społecznościowych jest często naznaczona nieznośnym fatalizmem. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że te media to najlepszy dowód na to, że większość osób nie potrafi rozmawiać w sensowny sposób, a pomysł demokratyzacji debaty publicznej prowadzi nieuchronnie do tego, że zamienia się ona w ściek. Być może jednak nie jest tak źle? Problem nie tkwi w nas, ale w tym, że poruszamy się w przestrzeniach, które premiują najgorsze zachowania. Algorytmy często promują negatywne wiadomości, bo te lepiej się sprzedają, i negatywne emocje, bo te przyciągają uwagę i prowokują do riposty.
Problem w tym, że to bardzo trudne i wymaga działań wykraczających daleko poza sieć. W związku z tym łatwiej powiedzieć, że wyeliminuje się anonimowość i zapewni ochronę przed „nieuczciwą konkurencją”. Bo przecież wszyscy zgadzamy się co do tego, że hejt jest zły, a nienawiść w sieci może mieć fatalne skutki dla ofiar.
Tymczasem już sama wizja sądów oceniających gdzie kończy się krytyka, a zaczyna hejt, budzi spore wątpliwości i obawy, że to nie może się udać. Wystarczy przywołać sytuację, gdy Sąd Najwyższy uznał, że osoba prawna może domagać się finansowego zadośćuczynienia za naruszenie dóbr osobistych od osoby prywatnej, która zamieściła opinię w internecie.
Tak było w przypadku firmy sprzedającej pompy ciepła, która wytoczyła proces osobie wystawiającej w Google Maps negatywną opinię na temat sprzedawcy. Wprawdzie nie poznaliśmy treści komentarza, ale w pozwie zażądano nie tylko usunięcia komentarza. Oprócz tego firma domagała się zamieszczenia oświadczenia prostującego oraz „zasądzenia zadośćuczynienia w wysokości 22 tys. zł”. Stanowisko sądu różniło się od poglądu Rzecznika Praw Obywatelskich. Jeden sąd uzna tak, a druga instytucja inaczej – i trudno się dziwić, bo granice są płynne.
Jest w tym coś symbolicznego, że pomysł ochrony firm przed hejterami zbiegł się z nowym amerykańskim prawem, które nie pozwala użytkownikom śledzić prywatnych lotów miliarderów. Przed krytyką chronieni mają być ci, którzy i tak dużo mogą – tak wygląda internet.