Myślicie, że boimy się technologii, ale my chcemy ją oswoić

Dzisiejszy luddyzm, zyskujący na znaczeniu w dobie galopującego rozwoju AI, to nie prymitywny strach przed technologią, ale troska o świat możliwie równy i sprawiedliwy. To głośne "tak" dla technologii, ale na jasnych i uczciwych zasadach.

Myślicie, że boimy się technologii, ale my chcemy ją oswoić

Czasem mam wrażenie, że gdy przyszedłem na świat w 1988 roku, rzeczywistość wokół mnie była bliższa tej z 1888 roku niż tej z 2024 roku. Świat bez smartfonów, internetu, kontaktu non stop wydaje się prehistorią. 

Chociaż podczas swojej kariery dziennikarskiej pisałem i o dziewicach konsekrowanych, i o kibicowskich ultrasach, a także o dożynkach na Lubelszczyźnie i winnicach na Podkarpaciu, to od blisko dekady piszę głównie o technologiach. Bo nie ma tematu ważniejszego niż to, co realnie zmienia świat. Od kilku lat globalnym game changerem jest sztuczna inteligencja. Krytyczne, ale nie krytykanckie spojrzenie na technologie uważam dziś za dziennikarską konieczność. 

Dziennikarze technologiczni - mam na myśli dziennikarzy w szerokim ujęciu - to najczęściej entuzjaści nowych technologii. Krytyczne spojrzenie nie zawsze jest oczywiste. Przyczyny tego faktu są różne: część piszących, mówiących o technologiach to fani nowinek i klasyczni early adopters; część stara się utrzymać dobre relacje z firmami technologicznymi, także dla gadżetów i innych benefitów. Ale są wśród dziennikarzy technologicznych współcześni luddyści i jest nas coraz więcej. Mówię nas, bo ja także uważam się za luddystę. 

Jestem z tego określenia dumny i w tym tekście zamierzam pokazać, że luddyści nie są przeciwnikami technologii i cyfrowej zmiany, ale chcą być aktywnymi i pełnoprawnymi uczestnikami transformacji. Podmiotem nie przedmiotem. Bo o podmiotowość walczyli pierwsi luddyści z XIX wieku i o nią walczą w wieku XXI.

Termin "luddysta" wciąż bywa inwektywą

Oderwany od kontekstu klasowego, utożsamiany jest z irracjonalną technofobią i reakcją. Tymczasem zwolennicy Neda Ludda (najprawdopodobniej była to postać wyimaginowana) byli fachowcami i znawcami ówczesnej XIX-wiecznej technologii. Protestowali nie przeciwko maszynom, ale przeciwko właścicielom fabryk, którzy wprowadzając technologie, odbierali im pracę. Kiedy próby składania petycji do parlamentu oraz apelowania do przemysłowców o wprowadzenie płacy minimalnej i podstawowej ochrony zawiodły, wielu z nich ruszyło z młotkami niszczyć fabryki. W istocie ich bunt był przejawem walki klasowej, a nie walki z abstrakcyjnym postępem technologicznym. Luddyści nie mieli praw wyborczych, a co za tym idzie, ich interesy nie były w pełni reprezentowane politycznie. 

Rycina
Luddyści, rycina, wikimedia

Współcześni luddyści mają prawa, możliwości, a ich przeciwnikiem nadal nie jest technologia sama w sobie. W końcu to nie sztuczna inteligencja zabiera pracę ludziom albo wpływa na ich pozycję zawodową, zawsze stoi za tym człowiek. Dziś buntownicy, przedstawiciele gig economy, prekariusze, artyści, pisarze, dziennikarze, akademicy skupiają się na regulacjach i sprawiedliwym traktowaniu, a nie na sabotażu. Nikt poważnie nie mówi o zakazaniu czy wstrzymaniu prac nad AI (jest to też zwyczajnie niemożliwe) czy banowaniu konkretnych narzędzi, jak ChatGPT. Luddyści pierwszej połowy XXI wieku chcą, aby technologia rozwijała się z poszanowaniem praw obywateli, a zyski z wdrażania rozwiązań opartych na AI były dzielone sprawiedliwie, uwzględniając wkład (dane) i pracę (użytkowanie) konsumentów.

Jako że postępu technologicznego nie da się zatrzymać, trzeba go pilnować. Wiemy już, że obrona praw pracowniczych przed negatywnymi konsekwencjami automatyzacji może być nie tylko pokojowa, ale i skuteczna. Niepotrzebne są młoty (i sierpy), ale świadomość i wola. Przykładem jest chociażby strajk scenarzystów w Stanach Zjednoczonych. Z polskiego podwórka zaś sukces Społecznej Inicjatywy Narkopolityki (SIN), wspieranej przez Fundację Panoptykon, w starciu z Facebookiem. 

Wbrew temu, co twierdzą niektórzy współcześni, luddyści nie chcą świata bez technologii. Mówią "nie" technologii, która jest wykorzystywana do ucisku lub inwigilacji, która zwiększa nierówności i polaryzację społeczną albo szkodzi planecie. 

Luddyści  nie chcą atakować masztów 5G ani wylogowywać się z sieci. W końcu bez internetu nie mogliby się zrzeszać i głosić swoich poglądów. Uzdrowienie społeczne nie wiedzie przez ślepy detoks i fobie. Luddyści to nie foliarze. 

W głośnej książce "Blood in the Machine" dziennikarz Brian Merchant tłumaczy, że odpowiednikami fabrykantów nieliczących się z niczym i nikim, dla których jedyną miarą postępu był zysk, są postaci takie jak Elon Musk, Steve Jobs czy Jeff Bezos. To bogowie z Doliny Krzemowej myślą językiem optymalizacji i maksymalizacji, odrzucają regulacje i refleksje. To oni i ich wyznawcy, młodzi technies marzący o okładce "Forbesa", powtarzają, że "nie można się zatrzymywać w pracach nad AI, bo Chiny nas wyprzedzą". Nie rozumieją, ale też nie próbują tłumaczyć lęków całej reszty, która zysków z rozwoju AI nie powącha, ale ewentualna klęska wyścigu będzie ich udziałem. 

Ludzie chcą regulacji

W ostatnich badaniach opinii publicznej przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych aż 85 proc. ankietowanych wyraziło gotowość poparcia ustaw ograniczających rozwój automatyzacji w gospodarce. Zresztą poziom sceptycyzmu wobec AI rośnie: w badaniu dotyczącym narracji o AI trzy najpopularniejsze wyrażenia to: lęk, fake news, manipulacja. Nadzieję zastąpił strach. Ale strach bierze się ze świadomości.

Jeszcze 2 lata temu AI była znana ekspertom, dziś znana jest masowo. I nie ma co ukrywać, trafia także w narracje spiskowe, odrealnione, fantazyjne, rozprzestrzeniane przez masowe portale straszące technologią, która zabija, zwalnia, niszczy demokrację, a z ludzi czyni zombies. 

Postęp sam w sobie nie był, nie jest i nie będzie problemem. Wyzwaniem jest podział jego zysków i kosztów. Nasz luddyzm nie zakłada niechęci czy walki z technologią, zakłada krytyczne spojrzenie i nadzieję, że ta zmiana nie będzie brutalnie narzuconą rewolucją. 

Wiemy, że rewolucje nieuchronnie rodzą kontrrewolucje. Jeśli nie chcemy, by rzeczona przybrała formę wyciągania kabli, odcinania prądu, postulatów typu "zero telefonów komórkowych w szkołach" czy obalania masztów 5G, musimy posłuchać reformatorów, "umiarkowanych optymistów", jakimi byli luddyści. Potrzebny jest głos pomiędzy PR-owymi komunikatami i reklamami firm IT a narracjami siewców strachu. Głos, który mówi "tak, ale…", który słucha biznesu, polityków, aktywistów, etyków, socjologów i inżynierów. 

Choć brzmi to jak science fiction, trzeba kierować się starą zasadą: bądźcie realistami, żądajcie niemożliwego. Zresztą luddyzm i science fiction łączy także to, że zajmują się tymi samymi pytaniami: co i jak robi technologia, dlaczego to robi i kto za nią stoi. 

"Jestem luddystą wśród tych sprzętów, jestem jak dziecko we mgle" — rapował na najnowszej płycie Taco Hemingway. Rap jest gatunkiem najbardziej wyczulonym na problemy społeczne. Więc jeśli ucho rapera rejestruje luddystyczne narracje, wiedz, że coś się dzieje. Może to z pokolenia, które kojarzy się z przyklejeniem do smartfona, wyjdzie wsparcie dla tych, którzy dziś domagają się regulacji AI i kontroli bigtechów. A może nie, bo sztandary i hasła to jedno, a wygoda to drugie. Może we mgle jest całkiem nieźle, a o dzisiejszych luddystach ktoś kiedyś powie, że byli tylko hamulcowymi, którzy zamiast wykorzystać szansę, woleli protestować. Historię piszą zwycięzcy, a pod sukcesami jest zawsze najwięcej lajków.