REKLAMA

Kosiarki wyją, a ty dostajesz mandat za słuchawki. Wciąż nie rozumiemy problemu, jakim jest hałas

Samochody elektryczne są niebezpieczniejsze od spalinowych, bo są cichsze – stwierdzenie naukowców dobrze pokazuje, dlaczego mamy problem w dyskusji o otaczającym nas hałasie.

miejski hałas
REKLAMA

Zapowiadają opady, ale na niebie nie ma jeszcze ani jednej chmury. Czekamy na deszcz, bo susza. Na roślinność powinniśmy chuchać i dmuchać, tymczasem kosiarki poszły w ruch. Resztki zazielenionej trawy wycięto, teraz coś, co powinno nazywać się trawnikiem, jest wysuszonym placem z charakterystycznymi żółtymi plamami.

REKLAMA

Popołudniu popadało, ale symbolicznie biorąc pod uwagę prognozy i oczekiwania. Przechodzący bokiem front był intensywniejszy, w mieście opady trwały chwilę. Trawa nie odżyła, to dalej niemal spalona ziemia.

- W weekendy wolę zostać w Warszawie, która pustoszeje, niż jechać do rodziców na wieś. Tam od rana słychać tylko dźwięk kosiarki – mówi mi znajomy, a ja kiwam głową, bo znam ten problem doskonale. Warkot kosiarek to ścieżka dźwiękowa soboty.

W mieście praca wre w tygodniu, więc na weekend jedziesz odpocząć, a tam znowu to samo, tylko że w wykonaniu mieszkańców. Wieś od dawna nie jest synonimem ciszy. Nawet w kryzysowym momencie, gdy zagraża nam susza i wodę trzeba ograniczać, ważniejszy jest krótko przystrzyżony trawnik. Żółty, brzydki, więc podlewany cenną wodą. Ale przynajmniej widać, że ktoś o niego „dba”, „zajmuje się”. Kosi, a potem nawadnia. Obrotny, uczciwy człowiek.

O problemie koszonej trawy mówi się dużo i z oczywistych względów wymienia się ekologiczne konsekwencje. Ale sam proces jest problematyczny z jeszcze jednego powodu: hałasu. Marcin Kołodziejczyk na łamach corazglosniej.pl pisał, że współczesny sprzęt do koszenia wytwarzają hałas na poziomie od 95 dB do nawet 108 dB. Sam nie miałem możliwości przeprowadzenia pomiarów, ale znowu przekonałem się, jak uciążliwy są odgłosy. Koszący mają na uszach ochronne nauszniki, a do okolicznych mieszkańców i przechodniów przez ok. dwie godziny docierał głośny, jednostajny dźwięk. Dodajmy do tego inne odgłosy miasta, by zrozumieć skalę problemu, jakim jest zanieczyszczenie hałasem.

Pewnie dlatego tak oburzyły mnie wyniki badań naukowców, którzy stwierdzili, że elektryczne auta są potencjalnie większym zagrożeniem dla pieszych. Dlaczego? Bo nie są tak głośne jak spalinowe.

Tak, to rozumie się samo przez się, ale wykorzystanie tego argumentu zwyczajnie mnie zadziwia i oburza. Prawdziwym problemem są nieostrożni albo jadący zbyt szybko kierowcy. Ten, który pędzi przez miasto przerobionym autorsko wozem lat 90. czy wyjącym motocyklem wcale nie jest dla mnie mniejszym zagrożeniem tylko dlatego, że słychać go z daleka. Problemem jest sama prędkość, zachowanie, a nawet nadmierna obecność pojazdów w przestrzeni miejskiej. Zamiast analizowania, czy elektryki da się usłyszeć, wolałbym skierować dyskusję na to, jak usprawnić transport publiczny albo jak projektować wspólną przestrzeń, by piesi czuli się bezpieczni, a hałas ruchu miejskiego został ograniczony.  

Tymczasem teraz z czegoś, co powinno być zaletą – cichsze przemieszczanie się – zrobiono wadę

I znowu nie można być zdziwionym. Żyjemy w hałaśliwej betonowej dżungli, więc wygrywa silniejszy oraz głośniejszy.

To nie pierwszy dowód. Jakiś czas temu pojawił się postulat, aby dostawać mandat za prowadzenie samochodu lub jazdę na rowerze ze słuchawkami w uszach. O ile to pierwsze wydaje się nawet zrozumiałe, bo siedząc w kabinie automatycznie jest się odciętym od świata, tak w przypadku rowerów czy hulajnóg mamy do czynienia z nadgorliwością. Pisząca o tym pomyśle „Rzeczpospolita” przypomniała, że wcześniej podobny zamysł miał jeden z posłów. Wówczas urzędnik resortu infrastruktury wyjaśnił, że korzystanie ze słuchawek nie jest równoznaczne ze stwarzaniem zagrożenia na drodze.

Nie uważam, aby używanie nausznych, grubych słuchawek – często z funkcją redukcji dźwięków otoczenia – na rowerze czy hulajnodze było odpowiedzialnym pomysłem, ale też trzeba rozgraniczyć różne sprzęty. Nie zawsze słucha się głośno, niektóre urządzenia zamiast odcinać nas od świata, mają tryb przepuszczający odgłosy otoczenia. Wrzucanie wszystkich słuchawek do jednego worka jest bezsensowne, a przede wszystkim odciąga uwagę od głównego problemu, jakim jest hałas miejski.

Na Spider's Web piszemy o wyjątkowych polskich budynkach:

Pomieszanie z poplątaniem – chcesz uciec od hałasów, więc próbujesz rozproszyć je muzyką, ale według niektórych stwarzasz zagrożenie dla siebie i innych uczestników ruchów. W tym samym czasie kosiarka może pracować z pełną mocą, ulicę dalej będzie jechał pirat drogowy w głośnej furze i większość machnie ręką, tak już jest i już. To samochód elektryczny będzie zły, bo cichy, a nie to, co go dodatkowo zagłuszało.

REKLAMA

Co więcej, w przemieszczających się obok nas samochodach muzyka może grać na cały regulator, z doniosłym basem, ale to ty w słuchawkach będziesz zagrożeniem. Nie ogromny ruch uliczny, nie kosiarki dokładające decybeli, nie krzykliwe reklamy (tak, ciągle można takie spotkać na ulicach, ogłaszające otwarcie sklepu czy wizytę cyrku) – potencjalnie niebezpieczne są ciche elektryki i rowerzyści w słuchawkach.

Tak to teraz wygląda – zamiast zastanawiać się, jak uczynić miasta miejscami przyjemniejszymi do życia, dokładamy sobie problemów. Są głośniejsze, a przy okazji pozbawione zieleni. I wrogiem jest ten, kogo nie słychać.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA