Wysłaliśmy naszego człowieka do USA, żeby sprawdził teorię 4 października. Co się z nim stało?
Od kilku dni czuliśmy w kościach, że coś nadchodzi, że zbliża się coś ważnego. Później okazało się, że nadchodzi 4 października - dzień, w którym nasza populacja miała zostać zdziesiątkowana za sprawą sygnału nadanego przez amerykańskie agencje rządowe. Wysłaliśmy do USA naszego człowieka, żeby sprawdził, czy spisek faktycznie istnieje. Oto co nam powiedział.
Jeżeli przez ostatnie kilka dni żyliście pod kamieniem, to przypominam, że 4 października Federalna Agencja Zarządzania Kryzysowego (FEMA) razem z Federalną Komisją Łączności (FCC) przeprowadziły ogólnoamerykański test systemu powiadamiania o zdarzeniach i zagrożeniach. To nasz alert RCB, tylko na amerykańskich sterydach.
Z nie do końca znanych powodów w internecie pojawiła się teoria, według której jeżeli nie owiniemy tego dnia telefonu folią, to zginiemy. Powody miały być różne - aktywacja chipów przyjętych w postaci szczepionek, aktywacja wirusa Marburg, a także tradycyjne usmażenie mózgu za pomocą fal radiowych.
Więcej o 4 października pisaliśmy w:
Wysłaliśmy do USA naszego człowieka, żeby sam sprawdził teorię o 4 października.
Padło na Maćka, ale ostrzegliśmy go, żeby nie ryzykował, że jeżeli w którymś momencie poczuje się zagrożony, to niech wyciąga folię aluminiową, którą mu daliśmy i niech się ratuje.
Trochę się baliśmy, ale rozwój nauki leżał nam na sercu. Nie ukrywam, że im bliżej było do godziny rozpoczęcia testu, tym bardziej się baliśmy. Nadszedł wyznaczony moment i Maciek zamilkł. Zapewne oglądaliście filmy o lotach kosmicznych, nasz redakcyjny Slack stał się centrum kontroli lotów, wywoływaliśmy Maćka i dopiero po kilku minutach dał znak, że przeżył próbę depopulacji.
Opowiedział nam jak było - w jednej sekundzie wszystkie telefony zaczęły wibrować i wydawać z siebie niepokojący dźwięk, nawet te wyciszone przez użytkownika. Dopiero po odblokowaniu telefonu pojawił się komunikat, że spokojnie, to tylko test, ale w pierwszej chwili było niepokojąco.
Maciej przeżył amerykański alert RCB i udał się w dalszą podróż po Ameryce.
Przypadek naszego kalifornijskiego korespondenta pokazuje jedną rzecz.
4 października był kolejną głupią teorią spiskową
Nic się złego nie wydarzyło, nasze mózgi nie obumarły, chipy się nie włączyły. W normalnym świecie każdy głoszący tę teorię usunąłby się w cień, byłby na zawsze okryty hańbą. Ale nie w XXI wieku. Ci wszyscy, którzy wieszczyli depopulację wrócą za kilka dni z gotowym wytłumaczeniem - zapewne powiedzą, że rząd odstąpił od swojego zbrodniczego planu, bo dowiedziała się o nim opinia publiczna. Krótko mówiąc - uratowali świat. Za chwilę zaczną znowu nadawać ze swoich schowków na miotły, znajdą sobie inną datę końca świata i tak się to będzie kręcić.
Dlaczego ludzie wierzą w spiski? Odsyłam do znakomitego artykułu Adama Bednarka na ten temat po szczegóły. W telegraficznym skrócie - mamy obecnie olbrzymi kryzys autorytetów. Nie wierzymy w zdania naukowców, rządu, poważnych instytucji. Czucie i wiara mówią do nas silniej, niż mędrca szkiełko i oko, jak powiedział dawno temu Adam Mickiewicz. Żyjemy w czasach, w których każdą bzdurę można podnieść do rangi ogólnoświatowego spisku. Nie ma na to ratunku, trzeba edukować tych wszystkich wierzących w takie teorie.