Hit Switcha trafił na duże konsole. Monster Hunter Rise: recenzja
Monster Hunter Rise powstał z myślą o Switchu. Tytuł od samego początku był projektowany z uwzględnieniem ograniczonych możliwości konsoli Nintendo. Dlatego teraz, gdy trafia na PlayStation 5 oraz Xboksa Series, mam dysonans poznawczy.
Platforma docelowa zawsze potężnie rzutuje na wizję gry. Twórcy biorą pod uwagę ograniczenia technologiczne, dopasowując projekt do możliwości najsłabszej maszyny. M.in. z tego powodu gry aktualnej generacji nie powalają na kolana oprawą. Xbox One oraz PlayStation 4 wciąż trzymają w ryzach graficzne aspiracje deweloperów, chociaż powoli zaczyna się to zmieniać.
Z podobnego powodu Monster Hunter Rise - tworzony głównie z myślą o Switchu - wygląda jak wygląda. Gdy tytuł zadebiutował w 2021 roku na przenośnej konsoli Nintendo, byłem pod gigantycznym wrażeniem oprawy. Silnik RE Engine od Capcomu okazał się niezwykle elastyczny. Pięknie spisał się na Switchu, gdzie Monster Hunter Rise z jednej strony oferuje wysoki poziom detali, z drugiej rozprawia się z ekranami ładowania podczas polowań.
Ta sama gra na PlayStation 5 i Xboksie Series już nie powala. No chyba, że płynnością.
Po tym, jak Monster Hunter Rise odniósł sukces na Switchu, trafił na Steam, gdzie także znalazł szerokie grono odbiorców. Teraz produkcja wylądowała na konsolach Sony oraz Microsoftu. W tytuł gram na PlayStation 5 i muszę przyznać, że mam potężny dysonans poznawczy. Gra, która dwa lata temu urzekała mnie na Switchu, zdecydowanie nie wygląda już tak dobrze w salonie na 65-calowym telewizorze, do którego podłączyłem PlayStation 5.
Powiem więcej: Monster Hunter Rise wygląda odczuwalnie gorzej od Monster Hunter World, które zadebiutowało w 2018 roku na platformy minionej generacji. Rzadko się zdarza, by nowa odsłona popularnej serii wyglądała znacząco gorzej od poprzedniej, ale tak właśnie jest w przypadku Rise. Wszystko to, co umiejętnie maskował mały ekran Switcha, staje się uwypuklone na telewizorze.
Mamy tekstury w wyższej jakości, jest lepsze cieniowanie, pojawiło się wygładzanie krawędzi, ale czuć, że to wciąż silnie korytarzowa produkcja tworzona dla przenośnej platformy. Natomiast gry ze słabszych konsol mobilnych wcale nie muszą straszyć na sprzętach nowej generacji. Świetnym tego przykładem jest Final Fantasy VII: Crisis Core Reunion. Jego twórcy wzięli grę z PSP i sprawili, że powala oprawą. Stacjonarny Monster Hunter Rise jest projektem mniej ambitnym. To klasyczny port bardzo dobrej gry, która swoje korzenie ma na Switchu.
Jeśli natomiast spojrzymy do worka korzyści, tutaj bez wątpienia wrażenie robi tryb wydajności, pozwalający grać w zablokowanych 120 klatkach na sekundę. Nawet tryb graficzny oferuje ciągłe 60 fps, przy natywnej rozgrywce 4K. Monster Hunter Rise działa bardzo płynnie, co idzie w parze z najbardziej dynamicznym sposobem przemieszczania się, jaki kiedykolwiek debiutował w tej serii.
Boli mnie, że nie mogę przenieść postępów ze Switcha do stacjonarnej odsłony.
W Monster Hunter Rise na konsoli Nintendo wbiłem kilkadziesiąt godzin. Upolowałem masę potworów i wykułem wiele zestawów uzbrojenia. Nic z tego nie mogę przenieść na PlayStation 5. W 2023 roku, gdzie systemy cross-progression oraz cross-save stają się oczekiwaną normą, to duża wada. Gdybym mógł płynnie przełączać się między wersją dla PS5 i Switcha, jak robię to np. w przypadku Fortnite czy Genshin Impact, byłoby to kapitalne.
Stacjonarny MHR zabiera mi jednak wszystkie dokonania, nie oferując wiele w zamian. Z tego powodu trudno przekonać mi się co ruszania na kolejne polowania. Czuję, że podążam tą samą ścieżką usianą grindem, bez żadnych niespodzianek na zakrętach. Gdyby nie grupka znajomych z którymi gram online, wolałbym wrócić do edycji dla Switcha, bogatszej o rozszerzenie Sunbreak, którego brakuje na PlayStation i Xboksie.
Monster Hunter Rise to najbardziej przystępna odsłona serii. Świetna na początek przygody.
Capcom zrewolucjonizował sposób, w jaki gracz-łowca porusza się po strefach polowań. Powolna eksploracja zamieniła się w dynamiczną podróż na grzbiecie wierzchowca. Gdy ten akurat nas nie przenosi, to pomaga w walce. Dodajmy do tego możliwość bujania się po owadzich niciach niczym Spider-Man i biegania po pionowych ścianach, a Rise wyrasta na najbardziej dynamiczną odsłonę serii. Być może również najefektowniejszą.
Z jednej strony jest szybciej, z drugiej odczuwalnie łatwiej. Capcom w dalszym ciągu upraszcza formułę, otwierając się na kolejne generacje łowców. Ostrzałka broni nie ulega zużyciu, przedmioty powstają automatycznie po zebraniu wymaganych składników, negatywny wpływ warunków pogodowych jest mniejszy niż wcześniej, do tego na każdym kroku leżą przedmioty tymczasowo wzmacniające łowcę. To wszystko sprawia, że Monster Hunter Rise jest przystępniejszy od potwornie (he-he) wymagających odsłon z PSP czy Nintendo 3DS.
Paradoksalnie, Monster Hunter Rise może podobać się tym bardziej, im mniej styczności miało się z edycją dla Switcha. Rise jak najbardziej broni się rozgrywką, która wciąga i angażuje. To bardzo udana część, która wprowadza wiele nowych, ciekawych mechanik. Nie zachwyca graficznie, ale pozwala zanurzyć się po uszy w systemie powtarzalnych, wymagających polowań na dziesiątki godzin. Zwłaszcza ze znajomymi. Tutaj znowu pokutuje brak systemu cross-play.
Monster Hunter Rise to bardzo dobra gra w bardzo dobrej cenie. Brakuje jej jednak kilku ważnych elementów.
Capcom jest świadom ograniczeń swojej produkcji. Dlatego wycenił ją poniżej stawki za nowe gry AAA. Cyfrowy Monster Hunter Rise w pakiecie dla PS4 i PS5 zgarniemy za 179 zł. Co jeszcze lepsze, Rise już od dnia premiery jest w ofercie Game Pass na Xboksie oraz PC. Dzięki temu wiele osób zainteresowanych serią może odkryć ten tytuł, poznać go i wyrobić sobie własną opinię. To świetne o tyle, że mamy do czynienia z dosyć specyficzną produkcją o charakterystycznym modelu rozgrywki.
Niestety, z perspektywy gracza, który jest z Monster Hunterem od dłuższego czasu, Rise dla PS5/XS nie dowozi na wszystkich frontach. Nie pozwala importować postępów z konsoli Nintendo Switch ani nie umożliwia wspólnego grania na różnych platformach. Do tego nie posiada świetnego rozszerzenia Sunbreak, obecnego na Steam oraz Switchu. W ten sposób producent czasowo izoluje społeczność na PlayStation i Xboksie, lecz nie wykorzystuje tej izolacji w sposób pozytywny, np. powiększając strukturę lokacji.
Największe zalety:
- Atrakcyjna cena na premierę
- Nawet 120 klatek na sekundę
- Bardzo udana odsłona, przystępna oraz dynamiczna
Największe wady:
- Spuścizna Switcha mocno daje o sobie znać
- Brak cross-save, cross-play i cross-progression
- Edycja uboższa od tej na Switchu i Steam o płatny dodatek Sunbreak
Jako port gry ze Switcha, Monster Hunter Rise jest odpowiednio wyceniony oraz odpowiednio wydajny. To ta sama gra, którą uwielbiają miliony łowców na całym świecie. Świetnie, że trafiła na PlayStation oraz Xboksa. Nic nie poradzę jednak na to, że z każdą godziną spędzoną na PS5 coraz mocniej chciałem wrócić do mojego łowcy dla Switcha. Tam Rise wciąż wydaje się najpełniejszy, nawet bez tych 120 klatek na sekundę.