REKLAMA

Dzień w dzień poluję w plenerze, to najmilszy rytuał tego lata. Recenzja Monster Hunter Rise Sunbreak

Monster Hunter Rise Sunbreak to wielkie rozszerzenie do równie wielkiej gry stworzonej dla konsoli Nintendo Switch oraz PC. Dodatek oferuje kilkadziesiąt godzin zabawy i tonę nowości. Mimo tego czuję w kościach, że Capcom mógł przygotować jeszcze lepszą produkcję. Sami są sobie winni, zamieszczając poprzeczkę niezwykle wysoko.

Recenzja Monster Hunter Rise Sunbreak
REKLAMA

Przemierzam nowy, ponury rejon Cytadeli, budzący jak najlepsze skojarzenia z kultową serią Castlevania. Wielkie zamczysko majaczące na tle mrocznych bagien oraz śnieżnych szczytów robi wrażenie, zwłaszcza mając na uwadze ograniczoną moc Switcha. Po raz kolejny jestem pod wrażeniem tego, na co stać elastyczny silnik RE Engine Capcomu. Z rozważań wyrywa mnie ruchomy punkt na horyzoncie, lecący w moim kierunku. Coraz większy z każdą sekundą. Większy i pełen kłów.

REKLAMA

To Malzeno - przepiękna wampirza wywerna, przypominająca skrzyżowanie smoka oraz nietoperza. Okładkowa bestia jest jednym z tylko/aż 17 nowych potworów dodanych w Sunbreak. Kursywa nie jest przypadkowa, ponieważ na 17 istot pewna część to wariacje bestii z podstawki. Kolejną grupę budują potwory powracające z innych odsłon Monster Huntera. Zupełnie nowe maszkary są więc cztery, z czego latający Malzeno to mój osobisty faworyt. Capcom po raz kolejny pokazał, że nie brakuje im świetnych pomysłów, kiedy chodzi o projektowanie celów do upolowania.

 class="wp-image-2281953"
Bestia Malenzo w Monster Hunter Rise Sunbreak

Tylko albo aż - mam dylemat w ocenie Monster Hunter Rise Sunbreak. Rozszerzenie jest gigantyczne, ale…

Siedemnaście nowych bestii do upolowania, dwa dodatkowe obszary łowieckie, zupełnie inna baza wypadowa, szereg unikalnych postaci fabularnych, do tego nowe rodzaje zadań i wiele zmian w mechanice. Sunbreak wydaje się dodatkiem wzorowym. Kosztuje bardzo dużo, bo aż 180 złotych, ale jednocześnie oddaje mnóstwo w zamian. Wiele rozszerzeń dla współczesnych gier oferuje zaledwie promil tego, co Capcom przygotował dla fanów Monster Huntera.

Problem polega na tym, że ten sam Capcom potwornie nas wcześniej rozpieścił przy odsłonie Monster Hunter World oraz dodatku Iceborne. Zestawiając ze sobą oba rozszerzenia, Iceborne zjada Sunbreak na śniadanie, wypluwa, a potem zjada ponownie. Gdyby nie istniał taki kontekst, Capcom mógłby być stawiany za wzór do naśladowania. Wydawca sam zawiesił jednak poprzeczkę tak wysoko, że teraz bardzo ciężko komukolwiek do niej dosięgnąć. Co dopiero przeskoczyć.

 class="wp-image-2281944"

Prowadzi to do ciekawego absurdu: z rozszerzenia bardziej zadowoleni będą mniej doświadczeni i zaangażowani łowcy, którzy np. rozpoczęli przygodę z serią od przystępnego Monster Hunter Rise dla Switcha. Już teraz czytam narzekania zaangażowanych weteranów, którym Sunbreak nie oferuje modułu end-game na miarę ich zaangażowania, ambicji oraz umiejętności. Kompletnie mnie to nie dziwi, bo sam Rise to w mojej ocenie najłatwiejszy i najbardziej wybaczający Monster Hunter w historii.

Monster Hunter Rise Sunbreak pozwala graczom uciec z azjatyckiej krainy. Bardzo tego potrzebowałem.

Rise wprowadził do serii powiew orientalnego klimatu, silnie inspirowanego feudalną Japonią. Ciekawy zabieg nadał najnowszej odsłonie unikalnego charakteru. Jednak po kilkudziesięciu godzinach zatęskniłem za bardziej fantastycznym wręcz nomadycznym oraz stepowym stylem poprzednich odsłon. Z tej perspektywy Sunbreak to powiew świeżości. Gracz zostaje przeniesiony do sąsiedniego królestwa, z bazą wypadową przypominającą połączenie średniowiecznej Europy i klasyki Monster Huntera. Mniam.

Nowe są jednak nie tylko widoczki, bohaterowie czy zagrożenia. Jestem wielkim fanem dodanej mechaniki Skill Swap, pozwalającej w locie zmienić zestaw umiejętności dla ekwipowanej broni. Na papierze nie brzmi to imponująco, ale w łowieckiej praktyce radykalnie zwiększa możliwości gracza. Szkoda tylko, że dodatek nie rozszerza arsenału o nowy typ broni. Tych w Monster Hunter Rise zdecydowanie nie brakuje, ale z chęcią pobawiłbym się zupełnie inną zabawką.

 class="wp-image-2281935"

Nowi są za to towarzysze. To pierwszy raz, kiedy mogę wybrać się na misję razem z łowcami NPC.

W Monster Hunter Rise od samego początku towarzyszą nam koci oraz psi towarzysze, pomagający podczas polowań. Dodatek Sunbreak dodaje jednak nowy typ misji, na które wybieramy się razem z bohaterami NPC. Sterowani przez SI łowcy mają zastępować innych graczy, stanowiąc silniejsze oraz bardziej bezpośrednie wsparcie podczas walk. To bardzo ciekawa alternatywa dla sieciowego multiplayera i szkoda, że liczba zadań z towarzyszami NPC jest ściśle reglamentowana.

Jeszcze bardziej spodobały mi się zupełnie nowe polowania na tak zwane anomalie: szczególnie niebezpieczne wariacje bestii wsparte unikalną mechaniką. Anomalie są niezwykle agresywne i niezwykle wytrzymałe, ale to, co czyni je wyjątkowymi, to kule czerwonej energii osadzone na ciele. Gracze muszą je niszczyć precyzyjnymi atakami. Inaczej zmagazynowany w nich ładunek zamieni się w wielki wybuch, zadający gigantyczne (często śmiertelne) obrażenia. Walka z anomaliami to pole do popisu zwłaszcza dla dystansowych łowców, zazwyczaj znajdujących się w cieniu towarzyszy walczących wręcz.

 class="wp-image-2281941"

Park. Ławeczka. Piwko 0 proc. Z Monster Hunter Rise Sunbreak spędzam kilkadziesiąt godzin. Nie mogę się oderwać.

Najbardziej doświadczeni łowcy mają powody, by kręcić z niezadowoleniem nosami. Nowe rozszerzenie nie jest dodatkiem na miarę rewelacyjnego Iceborne dla poprzedniej odsłony. To mniejszy w skali projekt, bez modułu end-game z prawdziwego zdarzenia. Mimo tego trzeba zdawać sobie sprawę, że mamy do czynienia z tworem pełnym nowej zawartości, który co chwila zaskakuje i nieustannie rozszerza paletę możliwości gracza.

Jako mniej zaangażowany tropiciel, który Monster Huntera wyciąga na codzienne polowanie albo dwa podczas wieczorowego spaceru, otrzymałem prawdziwy skarb. Uwielbiam usiąść ze Switchem na ławce w parku, założyć słuchawki, odpalić hotspot z telefonu i wspólnie gonić za wielkimi bestiami na tle wielkiego, upiornego zamczyska. Monster Hunter Rise to jedna z najlepszych gier dla konsoli Nintendo, a Sunbreak pozwala mi spędzić kilkadziesiąt kolejnych godzin na emocjonujących kooperacyjnych łowach. Wyjścia w plener ze Switchem stały się dla mnie najprzyjemniejszym rytuałem tego lata, a "zarwaną nockę" nad brzegiem Wisły będę miło wspominał miesiącami. Mało która gra tak dobrze wchodzi w terenie co Monster Hunter.

 class="wp-image-2281932"

Największe zalety:

  • Bardzo dużo nowej zawartości: potwory, obszary, bohaterowie, baza
  • Wspólne polowania z łowcami NPC
  • Cytadela ze swoim mrocznym klimatem
  • Skill Swap to rewelacyjne usprawnienie podczas walki
  • Polowania na rozwścieczone anomalie
  • Przynajmniej kilkadziesiąt godzin świetnej zabawy. W plenerze!

Największe wady:

REKLAMA
  • Bardzo wysoka cena rozszerzenia (180 zł)
  • Zabrakło chociaż jednej nowej broni
  • Brakuje wymagającego modułu end-game dla weteranów
  • Iceborne dla Monter Hunter World był lepszym dodatkiem

Dodatek nie należy do tanich, ale jestem po nim tak syty, że nie żałuję ani złotówki. Nieustannie zdumiewa mnie, jak tak rozbudowana, złożona i okazała wizualnie produkcja jak Monster Hunter Rise Sunbreak mieści się w kieszeni mojej bluzy. Piękne czasy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA