Szefowie największych mediów społecznościowych chcą przywrócić Trumpa. Jestem za
Ale nie z takiego powodu jak przypuszczacie.
Media społecznościowe na początku trzeciej dekady XXI w. przeżywają kryzys za kryzysem. Jak na dłoni widać, że wyczerpała się ich naturalna misja 'łączenia ludzi'. Ośmieszona została także idea pełnej demokratyzacji mediów, jaką SM miały nieść, w którą sam - muszę uczciwie przyznać - mocno wierzyłem jeszcze kilka lat temu.
Dziś media społecznościowe to w większości pole nieustannych nadużyć - od wszechobecnego i wielopiętrowego hejtu, poprzez inspirowane politycznie i gospodarczo sztuczne wojny światopoglądowe, aż po rządy algorytmów, które decydują o być albo nie być zewnętrznych medialnych przedsięwzięć. Social media są także rajem dla wszelkiej maści internetowych przestępców.
W zasadzie trudno wskazać jakieś obiektywne zalety współczesnych mediów społecznościowych
Owszem wciąż dostarczają rozrywki, potrafią rozbudzić zainteresowania, na przykład te związane z kwestiami popularnonaukowymi (sam uwielbiam kanały naukowe, głównie te poświęcone współczesnej fizyce), jednak dotarcie do nich, selekcja wartościowego contentu z bullshitu teorii spiskowych jest dziś wymagającą umiejętnością - nie oszukujmy się - dostępną dla zdecydowanej niszy najbardziej zaawansowanych odbiorców sieci. Zdecydowana większość bombardowana jest treściami o absolutnie najniższym możliwym poziomie intelektualno-kulturowym.
Większość najpopularniejszych mediów społecznościowych zarządzanych jest przez mocno liberalno-lewicowe środowiska
Z tych, które naprawdę się liczą w ujęciu globalnym (no, przynajmniej w szeroko rozumianym świecie zachodnim), należy wymienić:
- Facebooka
- YouTube'a
- Instagrama
- Twittera
- TikToka
- Telegrama
- Snapchata
- Reddita
- Pinteresta
- Quorę
Zdecydowana większość ma amerykańskich właścicieli, którzy prezentują liberalne wartości światopoglądowe. Są też pod dużym naciskiem amerykańskich władz, by mocno tonować ekspozycję prawicowych poglądów niespójnych z oficjalną linią polityczną amerykańskiej administracji.
Tak jest, czy to się komuś podoba, czy nie
Sam będąc niezwykle daleko od prawicowo-konserwatywnego rozumienia życia i świata widzę, że nie ma równowagi pomiędzy akceptacją lewicowego a prawicowego światopoglądu na najważniejszych platformach SM. Z kolei wszelkie próby tworzenia przez ekstremalne środowiska prawicowe własnych mediów społecznościowych (np. Parler w USA, czy Albicla w Polsce) są z góry skazane na ośmieszenie i w konsekwencji na porażkę.
Co więc robić? Jak naprawiać Facebooki, Twittery, czy TikToki?
Na pewno nie banować najważniejszych polityków, chociażby takich jak Donald Trump. Czy to się bowiem komuś podoba, czy nie, ten polityk ma kolosalne poparcie liczone w setkach milionów ludzi, wyborców. Abstrahując od merytorycznej i etycznej oceny jego działalności, jest bardzo ważną postacią demokratycznej sceny USA i ze względu na to, jego głos nie powinien być krępowany przez zarządców wielomilionowych sieci społecznościowych. To nie Mark Zuckerberg, Sundar Pichai, Elon Musk, czy Evan Spiegel powinni decydować o tym, która strona konfliktu geopolitycznego ma możliwość zabierania głosu na platformach mediów społecznościowych.
Nie mówiąc już o tym, że banowanie prominentnych polityków, czy innych influencerów o kontrowersyjnych i często ekstremalnych poglądach (dla tych, którzy mają poglądy o 180 stopni rozbieżne) wzmaga teorie spiskowe, bzdury o jakimś światowym rządzie trzymającym łapę nad wszystkim, co dzieje się w ujęciu globalnym.
Oczywiście wolność wypowiedzi człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność i dobrostan drugiego człowieka
Jest oczywiste, że bardzo wiele wypowiedzi prominentnych polityków, w tym wspomnianego Trumpa, jest obarczona wieloma nadużyciami - od patologicznych kłamstw, przez obrazę mniejszości etnicznych i seksualnych, po nawoływanie do agresji. Najbardziej oczywiste tego typu komunikaty powinny być kasowane - tu nie mam wątpliwości, a te o mniejszym kalibrze powinny zawsze uwzględniać automatyczny fact-checking (jak swego czasu robił to Twitter, oczywiście w erze przed-Muskowej).
Tyle się dziś mówi o niesamowitym przyspieszeniu rozwoju AI. ChatGPT wygląda na naprawdę spektakularne narzędzie, które wyrasta na 'next big thing' świata technologii. Jestem przekonany, że możemy popchnąć prace nad rozwojem sztucznej inteligencji w kierunku dobrego fact-checkingu, by polityk, czy influencer o skrajnych poglądach był automatycznie sprawdzany przez wykwalifikowane narzędzie AI po tym, jak tweetnął, czy zamieścił wpis na Facebooku, czy film na YouTubie.
Mimo oczywistych potencjalnie różnych interpretacji zdarzeń zawsze istnieje bowiem pewien obiektywizm faktów. Donald Trump złapany był na ponad 34 tys. kłamstwach (!!!) podczas swojej prezydentury. Jestem przekonany, że dobrze zaprojektowany system AI byłby w stanie automatycznie weryfikować wypowiedzi takiego Trumpa i wskazywać jego kłamstwa obok oryginalnych wypowiedzi, tak by były widoczne dla odbiorców.
I to - jestem przekonany - przyniosłoby znacznie większe korzyści dla nas wszystkich. Na pewno większe niż banowanie Trumpa i jemu podobnych z najpopularniejszych sieci społecznościowych, co - jak zostało jednoznacznie udowodnione - jedynie zwiększa podziały społeczeństwa i co w konsekwencji może doprowadzić do globalnej katastrofy.
Przywróćmy więc Trumpa i innych zbanowanych polityków, czy influencerów, ale zaprzęgnijmy AI do pracy nad tym, by automatycznie weryfikować ich wypowiedzi.