REKLAMA

Gdynia - nieudana wizja miasta przyszłości. Obawiam się, że będziemy powielać te same błędy

Kiedy patrzę na The Line i inne wizje miast przyszłości, raczej nie widzę nadziei na to, że będą to miejsca dla wszystkich, które faktycznie odmienią życie mieszkańców. Być może trudno w to uwierzyć, bo wcześniejsze projekty okazały się klapą. Jednym z nich poniekąd jest Gdynia.

gdynia morze
REKLAMA

Jak patrzeć na The Line? Długie na 170 kilometrów, szerokie na 200 metrów i wysokie na pół kilometra miasto jawi się albo jako dowód na to, że wszystko jest możliwe, albo pokaz bezsensownego prężenia muskuł i wydawania pieniędzy w piach. Czy da się żyć w lokalizacji, w której na miejsca dojeżdża się windą, a nie samochodem? Czy dla każdego w tym utopijnym miejscu znajdzie się miejsce? Już budowany w Arabii Saudyjskiej The Line więcej pytań tworzy, zamiast odpowiadać na bolączki współczesnych miast. Owszem, pokazuje, że można mieszkać inaczej – ale czy lepiej?  

REKLAMA

W oczy rzuca się przede wszystkim poczucie, że twórcom The Line – czyli arabskiej rodzinie królewskiej – wszystko wolno. Puścić wielki budynek, bo tak naprawdę tym miasto jest, na 170 km? Wysiedlić 20 tys. mieszkańców z plemienia Howeitat, które tereny te zamieszkiwało na długo przed powstaniem kraju Saudów? Zaburzyć przyrodę? Kto bogatemu zabroni. Tym bardziej na jego ziemi.

O The Line myślałem czytając książkę Grzegorza Piątką, "Gdynia obiecana". Wydawać by się mogło, że polski port powstały na początku XX wieku na fundamentach dawnej wsi nie może mieć nic wspólnego ze współczesnym arabskim miastem przyszłości, gdzie nad dobrostanem mieszkańców będzie czuwać sztuczna inteligencja. A jednak.

Gdynia też była miastem przyszłości. Miastem znikąd. Powstałym po to, aby zapewnić potrzeby gospodarcze (Polska zyskała dostęp do morza, więc trzeba było zrobić konkurencyjny dla Gdańska port), ale i propagandowe. Oto nowe miasto, mające stworzyć nowego Polaka – wreszcie czerpiącego z morza na własnych zasadach, mogącego podróżować, ale i handlować z całym światem.

Gdynia miała być inna niż polskie miasta i była

Bez obciążającej historii, tradycji budowlanej, która kształtowała historie pozostałych ośrodków i budziła niekoniecznie miłe skojarzenia z dawnymi niemieckimi, rosyjskimi czy żydowskimi mieszkańcami.

Tym mitem Gdynia żyje do dziś. Kiedy wychodzimy z dworca głównego i idziemy w stronę morza, mijamy modernistyczne perełki. Jak "Bankowiec", w którym zbudowano w podziemiach schron, czy budynek ZUS-u. Zanim trafimy na plażę, możemy skręcić w ulicę Świętojańską, by znowu podziwiać do dziś efektowne kamienice. Z dużymi, szklanymi oknami, charakterystycznymi zaokrągleniami. Gdy się je ogląda, łatwo dać ponieść się wyobraźni i uznać, że faktycznie mieszkało się tu inaczej. Lepiej, wygodniej, nowocześniej, oddychając pełną piersią, wdychając przyjemny wiatr od morza.

źródło: piotrbb / Shutterstock.com

Grzegorz Piątek z tym mitem Gdyni walczy. Prawdziwa historia Gdyni to historia nierówności, wyzysku, politycznej propagandy. Jeśli tak spojrzymy na polski port, to musi nasunąć się pytanie: co właściwie się zmieniło? Czy tym samym nie będzie za kilkadziesiąt lat The Line i inne miasta projektowane przez miliarderów chcących zabawić świat?

Dziś Gdynia może kojarzyć się z budynkami przypominającymi statki, które zacumowały w śródmieście robiąc przerwę pomiędzy wizytą w kolejnym porcie. Mogą przypominać się wille na Kamiennej Górze. Tak naprawdę symbolem powinny być liche baraki, w których mieszkała gdyńska biedota. Tworzyli oni dzielnice nędzy, bo nie stać ich było na jakikolwiek dach nad głową. Nazywane były Budapesztem (od bud), Pekinem czy na cześć innej odległej lokalizacji, by oddalić poczucie, że ta bieda jest polska, nasza, stąd. To właśnie takich budynków było więcej i to dzięki mieszkającym w nich ludziach powstała Gdynia.

Piątek pisze o Gdyni z czułością, ale jednocześnie jego książka pełna jest żalu, rozczarowania, może nawet złości – bo Gdynia mogła wyglądać inaczej. Powstawała jednak chaotycznie, bez planu. Kto miał pieniądz skupował grunty i budował posiadłości, nie przejmując się tym, jak będą wyglądały na tle innych. Prawdziwa Ameryka, zachwycała się prasa, bo Gdynia rosła w oczach i w iście kapitalistycznym tempie, ale też dlatego, że na zasadach "wolnej amerykanki". Przegrywali ci, którzy od nowoczesnego miasta chcieli czegoś więcej: by dawało dach nad głową, trochę przestrzeni dla siebie, zielone miejsca, podstawowe usługi obok. Odważne, przełomowe idee też się pojawiały, ale nie miały szans w starciu z kapitałem albo polityką.

źródło: piotrbb / Shutterstock.com

Nigdy nie umiałem polubić Gdyni. Podobają mi się budynki, ale czegoś mi w mieście brakowało. Może właśnie tej miejskiej tradycji, historii? Ale przecież zaczynanie od zera też jest ciekawe. Gdynia, która wyłoniła się z chaosu, z przypadku, pociąga. Jednak spacerując ulicami ciągle zadawałem sobie pytanie: jak zachwyca, skoro nie zachwyca?

Może odczuwałem jakiś podskórny lęk przed nowoczesnym miastem, który zamiast postępu przynosi niespełnione oczekiwania

Jakby się nad tym zastanowić, każde miasto stawiane jest przez źle traktowanych pracowników, a dawniej po prostu przez niewolników. W Gdyni, szczególnie po przeczytaniu książki Piątka, uderza to jeszcze bardziej. Symbol II RP, duma odrodzonego państwa, dała zarobić nielicznym. Większość żyła w ubóstwie. Mogło być tak pięknie, a wyszło jak wyszło. Gdynia nie jest polskim wyjątkiem, a "Polską do kwadratu". To bardzo smutna konstatacja.

Wojciech Wrzesien / Shutterstock.com

Grzegorz Piątek zastanawia się w swojej książce, dlaczego tak się stało. Jedną z możliwych odpowiedzi jest system. Niestety to uniwersalna odpowiedź, która będzie powracać przy The Line i innych miastach przyszłości. Co chcą osiągnąć ich twórcy? Stawiają pomniki sobie i nowoczesności, ale kto z tych wielkich korzyści ma czerpać? Nieliczni.

Dlatego pytanie o to, jak chcemy pamiętać przedwojenną Gdynię, nie jest pytaniem tylko o Gdynię i tylko o pamięć. To także pytanie o inne miasta i o ich przyszłość. Czy ma to być obraz, z którego wykadrowano koszty społeczne i nierówności? (…) Czy potrafimy sobie wyobrazić świat, w którym ambicją architektury nie są spektakularne popisy formalne odciągające uwagę od chytrej kalkulacji, lecz innowacyjne, rzetelne i solidarne rozwiązywanie problemów? Czy potrafimy sobie wyobrazić świat, w którym pracownika budowlanego stać na dom, który buduje? Powiedzcie, co byłoby nie w porządku z tak poukładanym światem? – pyta Grzegorz Piątek.

Podzielam te nadzieje, ale jednocześnie odzywa się we mnie pesymista, który odpowiada: niestety, nie umiemy nawet wyobrazić sobie takiego świata. Jedyną alternatywą jest miasto na środku pustyni lub oceanu, które pomieści nielicznych. Tych bogatych i przede wszystkim mogących sobie pozwolić na zamieszkiwanie w utopii. O ile ta w ogóle powstanie.

REKLAMA

Szkoda, że nie wyciągnęliśmy wniosków z tego, jak powstawała Gdynia. Ale może wyciągniemy, dzięki takim autorom jak Grzegorz Piątek.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA