Pięć największych wpadek w historii podboju kosmosu
W kosmosie doszło do wielu pomyłek i błędów, jednak niektóre z nich były zagrażające życiu, inne doprowadziły do bezpowrotnej utraty sprzętu.
Poniżej lista pięciu poważnych błędów popełnionych w kosmosie, które najbardziej zapadły mi w pamięć.
20 lipca 1976 roku na powierzchni Marsa wylądował pierwszy w historii aparat wysłany z Ziemi na powierzchnię innej planety. Takiej ekscytacji w NASA nie było od dawna. Po raz pierwszy w historii na powierzchni innej planety niż Ziemia stał aparat wysłany z naszej planety i co więcej, przekazywał na Ziemię zdjęcia swojego otoczenia. Misja okazała się długotrwałym sukcesem. Aparat bez żadnego wysiłku przetrwał na Marsie przez sześć lat, zanim jego misja się zakończyła. Z pewnością misja mogła trwać znacznie więcej, gdyby nie pewna pomyłka.
W listopadzie 1982 roku inżynierowie z centrum kontroli misji wysłali do Vikinga nowe oprogramowanie, które miało poprawić wydajność starzejącego się akumulatora. Jak się później okazało, oprogramowanie po dotarciu do lądownika nadpisało dane wykorzystywane przez antenę lądownika do podążania za ruchem Ziemi na marsjańskim niebie. W efekcie zaktualizowany Viking 1 nadal działał, ale nigdy już nie zwrócił swojej anteny w stronę Ziemi, przez co nigdy już żadne dane z lądownika do nas nie trafiły. Naukowcy próbowali naprawić sytuację przez kolejne cztery miesiące, jednak wszystkie próby kontaktu z lądownikiem spełzły na niczym.
Lądownik Beagle
Ponad dwadzieścia lat po pechowym zakończeniu misji Vikinga 1, w grudniu 2003 r. do Marsa dotarła europejska sonda kosmiczna Mars Express. Na pokładzie sondy znajdował się stworzony przez naukowców z Wielkiej Brytanii lądownik marsjański Beagle. 19 grudnia po dolocie do Czerwonej Planety sonda Mars Express wypuściła lądownik Beagle w kierunku powierzchni planety.
Według planów lądownik miał spokojnie zbliżyć się do planety, wejść w atmosferę, a następnie wylądować na równinie Isidis Planitia. Tuż po odłączeniu się od sondy Mars Express, oddalający się od niej lądownik Beagle 2 zamilkł. Naukowcy i inżynierowie wiedzieli, że Beagle właśnie opada w kierunku Marsa, ale nie byli w stanie nawiązać z nim żadnego kontaktu. Pomimo niepowodzeń próby połączenia się z Beaglem zostały zarzucone dopiero na początku lutego kolejnego roku. Ostatecznie trzeba było uznać porażkę.
Dwanaście lat później, na początku 2015 r. amerykańska sonda Mars Reconnaissance Orbiter sfotografowała Beagle’a na powierzchni Marsa. Ku zdumieniu naukowców okazało się, że lądownik wszedł jednak w atmosferę Marsa i miękko i bezpiecznie wylądował na jego powierzchni.
W toku badań ustalono, że przyczyną niepowodzenia misji było nieotworzenie w pełni paneli słonecznych lądownika. To właśnie pod złożonymi panelami znajdowała się antena do komunikacji z orbiterem. Skoro panele się nie rozłożyły, to antena też nie. O ironio, wszystko wskazuje na to, że w rzeczywistości otworzyły się trzy z czterech paneli, co oznacza, że zapewne lądownik nie tylko wylądował, ale także miał energię na zasilanie swoich instrumentów naukowych i nawet przez kilka miesięcy zbierał dane na powierzchni Marsa. Nigdy jednak dane te nie zostały wysłane na Ziemię.
Lądownik Schiaparelli
W 2016 r. europejski sektor kosmiczny musiał zmierzyć się z kolejnym problemem podczas próby lądowania na Marsie. Przygotowując europejsko-rosyjski program misji marsjańskich ExoMars, naukowcy postanowili najpierw wysłać w kierunku Marsa sondę Trace Gas Orbiter, której zadaniem było badanie składu chemicznego atmosfery planety, a nastepnie łazika ExoMars (później przemianowanego na Rosalind Franklin).
Pamiętając jednak porażkę Beagle’a oraz mając świadomość tego, jak trudne jest bezpieczne dostarczenie dużego łazika marsjańskiego na powierzchnię planety, naukowcy postanowili w ramach pierwszej misji wysłać na Marsa mniejsze urządzenie, które sprawdzi przygotowaną dla łazika technologię wejścia w atmosferę i lądowania na powierzchni Marsa. Takim swoistym demonstratorem lotu został niewielki lądownik Schiaparelli.
Schiaparelli dotarł do Marsa na pokładzie sondy Trace Gas Orbiter. Jego misja rozpoczęła się 16 października 2016 r., kiedy to odłączył się od orbitera i skierował w stronę atmosfery Marsa. Lot do granic atmosfery trwał blisko trzy dni.
Początkowo wszystko wyglądało prawidłowo, lądownik wszedł w atmosferę, wyhamował część prędkości, następnie otworzył spadochrony i wyglądało na to, że tym razem lądowanie się uda. W tym momencie pojawił się problem. Po odrzuceniu osłony termicznej i włączeniu silników rakietowych kontakt z lądownikiem się urwał. Centrum kontroli misji przez kolejne godziny próbowało nawiązać z nim kontakt, jednak wszystkie próby zakończyły się porażką.
W toku analizy danych przesłanych przez lądownik na pokład orbitera okazało się, że zaledwie 3-4 sekundy po włączeniu silników rakietowych doszło do ich wyłączenia. Komputer pokładowy źle zinterpretował dane z jednego z czujników odpowiedzialnych za ustalanie wysokości lądownika nad powierzchnią Marsa. Czujnik przesłał do komputera pokładowego informację wskazującą, że lądownik nie tylko już wylądował, ale nawet znajduje się pod powierzchnią Marsa.
Zgodnie z planem komputer pokładowy w takiej sytuacji wyłączył silniki rakietowe i rozpoczął nawet procedurę uruchamiania instrumentów naukowych. Problem polegał jednak na tym, że Schiaparelli wciąż znajdował się kilka kilometrów nad powierzchnią Marsa. W efekcie pozbawiony silników lądownik zaczął opadać bez spadochronu i rozbił się o powierzchnię Marsa z prędkością nawet 300 km/h.
Sonda Beresheet
Beresheet zbudowany przez izraelską firmę SpaceIL miał być pierwszym całkowicie prywatnym lądownikiem księżycowym wysłanym z Ziemi. Sonda została wyniesiona w przestrzeń kosmiczną na szczycie rakiety Falcon 9 pod koniec lutego 2019 r. Do lądowania natomiast miało dojść 11 kwietnia 2019 r. Celem Beresheeta było Morze Jasności, a miejsce lądowania znajdowało się bardzo blisko miejsca, w którym w 30 lipca 1971 r. wylądowali astronauci realizujący misję Apollo 15.
Głównym zadaniem Beresheeta było potwierdzenie, że SpaceIL oraz Israel Aerospace Industries osiągnęły zdolność bezpiecznego lądowania na powierzchni Księżyca. Na pokładzie lądownika umieszczono jednak kilka instrumentów naukowych, takich jak magnetometr, kapsuła czasu czy reflektor laserowy.
Niestety podczas lądowania doszło do awarii żyroskopów odpowiadających za kontrolę położenia lądownika w przestrzeni kosmicznej. Awaria natomiast doprowadziła do wyłączenia silnika głównego odpowiedzialnego za bezpieczne sprowadzenie Beresheeta na powierzchnię Księżyca. Jeszcze przed lądowaniem naukowcom udało się nawiązać kontakt z lądownikiem, a nawet przywrócić jego silnik do pracy.
Niestety w tym momencie było już za nisko, a lądownik poruszał się za szybko, aby lądowanie mogło być bezpiecznie. Na wysokości 150 m nad powierzchnią Księżyca prędkość lądownika wynosiła 500 km/h. Chwilę później lądownika już nie było, a na powierzchni Księżyca leżały tylko szczątki izraelskich marzeń o bezpiecznym lądowaniu.
Kilka miesięcy po nieudanym lądowaniu naukowcy z zespołu misji poinformowali, że na pokładzie sondy znajdował się zasobnik z niesporczakami, które teoretycznie mogłyby przeżyć lądowanie i przez chwilę żyć na powierzchni Księżyca.
Mars Climate Orbiter
Ostatnim przykładem, jaki wybrałem do dzisiejszego zestawienia jest przykład wystrzelonej w kosmos w 1998 r. amerykańskiej sondy Mars Climate Orbiter. Głównym zadaniem sondy po dotarciu do Marsa miało być poszukiwanie wody na powierzchni planety, monitorowanie stanu pogody i atmosfery i poszukiwanie dowodów na dawne zmiany klimatyczne na Marsie.
Po 9 miesiącach lotu w kierunku Marsa i pokonaniu 669 mln km Mars Climate Orbiter dotarł do celu swojej podróży 23 września 1999 r. Po przelocie obok planety sonda rozpoczęła manewr wchodzenia na orbitę wokół planety. Zgodnie z planem sonda miała schować się za Marsem, przelecieć na wysokości 140-150 km nad powierzchnią i 23 minuty później ponownie nawiązać kontakt z Ziemią po wyjściu zza Marsa z drugiej strony. Pewien niepokój pojawił się w centrum kontroli misji, gdy kontakt z sondą utracono 49 sekund wcześniej, niż się spodziewano. Mars Climate Orbiter za szybko schował się za Marsem.
Sonda nigdy nie wyszła już z cienia Marsa. Jak się później okazało, zamiast znaleźć się na wysokości 150 km nad powierzchnią planety, sonda znalazła się na wysokości 57 kilometrów, gdzie natrafiła na znacznie gęstszą atmosferę i uległa dezintegracji. Szczątki sondy rozbiły się o powierzchnię planety. Poszukiwanie przyczyn porażki przyniosło zaskakujące wyniki.
Jak się okazało, oprogramowanie napędu dostarczone przez Lockheed Martin wykorzystywało amerykańskie jednostki miary, podczas gdy oprogramowanie dostarczone przez NASA wykorzystywało jednostki układu SI (jedyne właściwe). W efekcie silniki uruchomiły się nawet dziesięć razy częściej, niż powinny i sprowadziły sondę za nisko nad powierzchnię Marsa.
Co ciekawe, śledztwo wykazało, że na wcześniejszym etapie misji dwóch kontrolerów zauważyło pewne nieścisłości w obliczeniach obu komponentów oprogramowania, jednak… NASA nie uwzględniła ich wątpliwości, bo nie wypełnili odpowiednich formularzy zgłoszenia zastrzeżeń. Biurokracja i ignorancja zakończyły się stratą sondy, która kosztowała amerykańskiego podatnika 328 mln dol.
Przykładów takich porażek w całej historii misji kosmicznych było znacznie więcej. Niejednokrotnie sondy kosmiczne warte setki milionów dolarów ulegały zniszczeniu tylko dlatego, że akurat ktoś zapomniał wpisać do dokumentacji, że odkręcił śrubkę czy dwie. To właśnie takie typowe ludzkie proste pomyłki mogą niweczyć wieloletni wysiłek setek specjalistów. Czy jednak powinniśmy zaprzestać badań przestrzeni kosmicznej tylko dlatego, że czasami coś się nie udaje?