Wykonują za darmo robotę wartą miliony złotych. Oto powód, żeby pokochać bobry
Po zobaczeniu suszy na własne oczy potrzebowałem otuchy. Chociaż coraz więcej wód w Polsce niknie, to są miejsca, gdzie dawne malutkie strumyki zamieniły się w przepiękne rozlewiska. Wszystko dzięki bobrom.
Zobaczyłem, jak wysycha rzeka w łódzkim lesie. - Powinna płynąć w miarę wartka, niezbyt szeroka, ale jednak rzeka – mówił mi mój przewodnik, kiedy patrzyliśmy na resztki kałuż znajdujących się w korycie.
Obrazki przedstawiające San również nie nastrajały optymistyczne. Giną małe źródełka, zaczyna brakować wody w wielkich rzekach. Polska staje się coraz bardziej sucha.
Nie tam, gdzie mieszkają bobry
Wróciłem do bobrów, choć tego specjalnie nie planowałem. Korciło mnie od dłuższego czasu, żeby do nich zajrzeć, ale las zarósł na tyle, że byłaby to bardzo wymagająca wyprawa. Cóż, perspektywa mieszczucha.
Pomyślałem, że może tak ma być – specjalnie znalazły sobie trudno dostępne miejsce, żeby im nie przeszkadzać. Uszanowałem to, chociaż po głowie kołatała się myśl: no dobra, z przodu i z boku się nie udało, ale jakby spróbować od drugiej strony?
Pojawił się pretekst. Podczas spaceru w lesie w moich rodzinnych stronach zauważyliśmy, że wody w dole obok torów jest zaskakująco dużo. Zawsze był to niewielki strumyk, który czasem się powiększał, jeżeli przez kilka dni solidnie popadało. Takich opadów od dawna nie ma, więc wylanie się rzeczki było zaskoczeniem.
To miejsce przy torach. Ale w innej części lasu, za górką, na której rośnie mnóstwo grzybów, też wody jest sporo. Tak przynajmniej powiedziała sąsiadka, która częściej spaceruje z psem w tych rejonach. Wystarczyło połączyć fakty, by dojść do wniosku, że imperium bobrów zaczęło się rozrastać. Zajęły część po prawej stronie torów, teraz wzięły się za ekspansję lewej.
Doskonale pamiętam ten strumyk. Był niewielki, ale teren na tyle podmokły, że żeby przejść na drugą stronę, trzeba było kombinować. Nieco dalej wystarczyło dać krok, bo woda płynęła w korycie. Już nie płynie, bo ta część lasu stała się niewielkim, ale jednak rozlewiskiem.
Jest mała tama, a zaraz po niej magazyn wody. Niektóre wystające drzewa są przepięknie obgryzione. Nie ma wątpliwości, że i tu zaczęły hasać bobry.
Skoro tutaj tak to wygląda, to jak musi być tam, gdzie chodziliśmy zimą i wiosną? Ciekawość zwyciężyła. Od drugiej strony królestwo bobrów było do zdobycia.
Warto było, bo na miejscu zobaczyliśmy to:
Gdzie okiem sięgnąć – woda, pokryta warstwą roślinności. Wystają drzewa, przez las wdziera się słońce, ich cień tworzy na zielonej, wydawałoby się, murawie niesamowity efekt. Niby znam tę okolicę, a stoję zachwycony i zaskoczony. Jak tu pięknie!
Tak ta część lasu wyglądała wiosną:
Tak wygląda teraz (od innej strony).
Może to ta zieleń, ale trudno odgadnąć, gdzie kończy się woda. Wiosną miało się wrażenie, że jakby się człowiek uparł, to szybko dotarłby na drugi brzeg. Teraz bez kajaku ani rusz.
To jest naprawdę niewielki las. Pół godziny spaceru wzdłuż i macie jego długość. A dzięki bobrom już zatrzymuje mnóstwo wody. Ich robota ma wartość estetyczną, ale też finansową.
Jak wyliczył entuzjasta bobrów Andrzej Czech, "zgromadzenie jednego metra sześciennego wody przez człowieka kosztuje kilka do kilkuset zł za metr sześcienny". Koszt gromadzenia jednego metra sześciennego wody przez bobry w Polsce - po odjęciu wartości odszkodowań wypłaconych przez Skarb Państwa (29,1 miliona zł w 2020 roku; za rok 2021 nie ma danych) - wynosi po zaokrągleniu 15 groszy.
Dzięki tym "zbiorom" las będzie tętnił życiem. Co się dzieje na rozlewiskach, wymienia stowarzyszenie Nasz Bóbr.
Adam Robiński, autor świetnej książki o polskich bobrach, w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym" powiedział, że warto jest szukać miejsc, które "masz tuż za progiem i w których możesz odkryć dziką przyrodę". To faktycznie możliwe. W lesie, obok domu moich rodziców, oglądam sceny podobne do tych, które Andrzej Czech relacjonuje na Twitterze:
Równie piękne krajobrazy dostrzegłem w wydawałoby mi się dobrze znanym miejscu. Pojawienie się bobrów zupełnie je odmieniło.
Historia bobrów w Polsce – ku pokrzepieniu serc
Trudno dziś szukać nadziei w kontekście katastrofy klimatycznej. Przykład bobrów pokazuje jednak, że można zrobić coś dobrego. Zaraz po wojnie natknięcie się na ślady tych zwierząt w Polsce było wręcz niemożliwe. Adam Robiński w "Pałacach na wodzie" opisuje nie tylko, jak proces przywracania zwierząt wyglądał, ale przede wszystkim pokazuje ludzi, dzięki którym było to możliwe.
Wszystko zaczęło się od sprowadzenia zwierząt ze Związku Radzieckiego. Trochę im pomogliśmy, później same przychodziły do nas z terenów dzisiejszej Litwy czy Białorusi. W latach 70. rozpoczęło się przesiedlanie bobrów po całym kraju. Trochę wręcz z przypadku – po prostu na terenie stacji badawczej Polskiej Akademii Nauk zaczęło ich być tak dużo, że wypuszczanie do okolicznych jezior nie rozwiązywało problemów. Należało je więc rozwieźć po całym kraju.
"U mnie" na wsi wiodą chyba królewskie życie, skoro tak bardzo zmieniły las. Mógłbym godzinami gapić się na zieloną taflę wody, ale równie dużo frajdy sprawia mi oglądanie obgryzionych przez nie drzew. Wyrzeźbiły pomniki.
Takich śladów jest więcej. Można relaksować się, patrząc na zieloną taflę wody, można szukać dzieł ich pracy. Bobry stworzyły park rozrywki. Za darmo, blisko domu - szukajcie takich perełek.