Ja cię Kirby szczerze przepraszam, myliłem się, jesteś gość. Kirby and the Forgotten Land - recenzja
"Przesłodzony Jigglypuff". Tak postrzegałem Kirby'ego - jedną z ukochanych maskotek Nintendo - który doczekał się ponad 30 (!) własnych gier. Dopiero najnowszy Kirby and the Forgotten Land zmienił moje podejście. Już rozumiem fascynację sympatyczną kulką ze strony Masahiro Sakuraia - jednego z najbardziej uzdolnionych producentów pracujących dla Nintendo.
Nigdy nie rozumiałem, jak Kirby może mieć tylu fanów, również pośród starszych graczy. Gdy główny producent rewelacyjnego Super Smash Bros. Ultimate - Masahiro Sakurai - wybrał różowego stworka na głównego bohatera nowej bijatyki, nie pałałem entuzjazmem. Kirby kojarzył mi się z "nudnym, dopakowanym Jigglepuffem". Od zawsze dziwiła mnie słabość kierownictwa Nintendo do Kirby'ego, który na przestrzeni lat doczekał się ponad 30 (!) gier, a dodać do tego należy również gościnne występy.
W latach 90. byłem posiadaczem Game Boya, wydając większość kieszonkowego na baterie, również by grać w Kirby's Dream Land. Imponujący graficznie, tytuł nie był jednak w stanie mnie do siebie przekonać. W kolejnych latach przepaść między mną i Kirbym wyłącznie się pogłębiała. Nie pojmowałem, czemu różowa gąbka jest stawiana na równi z takimi ikonami panteonu Nintendo jak Mario, Zelda i łowczyni Samus Aran. Dopiero teraz, po trzech dekadach od narodzin Kirby'ego, naprawdę go polubiłem. To zasługa nowej gry dla konsoli Nintendo Switch.
- Mamo, kup mi The Last of Us. - Mamy The Last of Us w domu. The Last of Us w domu:
Koniec z przesłodzoną nudą planety Popstar, na której mieszka Kirby. Różowa kulka rozpoczyna międzywymiarową podróż, trafiając w zupełnie nowe miejsce. To na pierwszy rzut oka przypomina zrujnowaną Ziemię. Wielkie wieżowce oraz wraki samochodów pokrywa mech i pnącza. Sklepy oraz centra handlowe są opustoszałe. W parkach rozrywki nie ma żywej duszy. Zaskakująco szczegółowa sceneria rodem z hollywoodzkiego filmu postapokaliptycznego ciekawie kontrastuje z Kirbym i jego cukierkową otoczką.
Jestem zdumiony tym, jak dobrze wygląda Kirby and the Forgotten Land, biorąc pod uwagę ograniczoną moc Switcha. Produkcja jest bardzo przyjemna dla oka, również na dużym ekranie 65-calowego telewizora w salonie. Warto o tym wspomnieć, bo wiele gier ze Switcha uruchamianych w trybie telewizyjnym szczypie w oczy niską rozdzielczością. W przypadku Kirby'ego ten problem się nie pojawia. To bardzo ładna gra, która razi co najwyżej płynnością animacji nieco oddalonych obiektów. Ta zbyt szybko spada do raptem kilku klatek. Jednak w ogólnym rozrachunku Forgotten Land jest wizualną ucztą.
Osadzenie nowej przygody Kirby'ego w scenerii rodem z The Last of Us to jeden z największych motorów napędowej gry. Byłem szczerze ciekaw, jak będą wyglądać kolejne poziomy. Odwiedzamy m.in. centra handlowe, tory wyścigowe, miejskie deptaki, parki rozrywki, kina, a nawet rafinerie naftowe. Złapałem się na tym, że nie potrafiłem odejść od konsoli, dopóki nie zobaczyłem projektu kolejnej lokacji. Architekci studia HAL wykonali kawał pierwszorzędnej pracy. Poziomy są tak zróżnicowane i ciekawe, że Forgotten Land zawsze czymś zaskakuje. To jedna z tych produkcji, która staje się odczuwalnie lepsza, nie gorsza, z każdym kolejnym poziomem.
Nie ma rzeczy, której nie pożarłby Kirby i jest to tak absurdalnie cudowne, że zmiękczyło moje serce.
Jedną z unikalnych cech różowej kulki jest pożeranie przeciwników, nabywając ich umiejętności. Kirby and the Forgotten Land rozciąga tę moc również na obiekty, na przykład widoczny na materiałach reklamowych samochód. Dwuśladowy pojazd to jednak tylko wierzchołek góry lodowej, kiedy chodzi o możliwości rozciągliwego bohatera. Kirby jest w stanie pożreć wiele nieoczywistych obiektów, każdy kolejny bardziej absurdalny od poprzedniego.
Widok głównego bohatera wsysającego wielką szafę, schody, czy kolejkę górką jest przeuroczy. Metamorfozy Kirby'ego rewelacyjnie odświeżają rozgrywkę. Przykładowo, pożerając łuk ogrodowy, Kirby zamienia się w szybowiec, którym pokonujemy gigantyczne odległości. Wsysając wielką literę "O" ze sklepowego szyldu, Kirby zamienia się natomiast w żagiel. Wystarczy znaleźć łódkę i sekwencje na wodzie stoją przed graczem otworem. Chylę czoła przed kreatywnością deweloperów, którzy z przeuroczy i zabawny sposób walczą z monotonią.
Kibry, z postaci kompletnie mi obojętnej, stał się źródłem wielu uśmiechów. Wcześniej zbyt płytki i nijaki, w Forgotten Land stał się łatwy do polubienia. To efekt rozbudowanych animacji i bardziej "pixarowej" oprawy, dzięki której różowy heros nabiera dodatkowego wymiaru. Po ponad 30 latach od narodzin Kirby'ego, nareszcie mogę z czystym sumieniem przyznać: polubiłem cię.
Kirby and the Forgotten Land jest łatwiejsze od Super Mario Odyssey, ale to nie wada. Gra potrafi łączyć pokolenia.
Gdy Kirby debiutował w 1992 roku na Game Boyu, już wtedy wielu graczy uważało, że postać jest zbyt potężna. Maskotka Nintendo nie tylko potrafi pożerać wszystko na swojej drodze, ale również przejmuje zdolności wessanych przeciwników oraz obiektów, a także unosi się na wodzie i lata. W ten sposób Wielkie N chciało trafić z ofertą do tych graczy, dla których Mario i spółka byli zbyt trudni. To też jeden z powodów, dla którego sam nigdy nie przepadałem za grami z Kirbym.
Najnowszy Kirby and the Forgotten Land również jest adresowany do młodszych graczy, jednak starsi także znajdą wiele dla siebie. Chociaż samo przejście poziomu zazwyczaj jest banalne, tak pokonanie go ze zdobyciem 100 proc. skarbów i wypełnieniem wszystkich dodatkowych wyzwań - to już potrafi być wyzwanie. Tylko kilka pierwszych poziomów udało mi się przejść za pierwszym razem na 100 proc. Pod koniec gry moja skuteczność spadła do 70 - 85 proc. Zdecydowanie jest po co wracać.
Gigantyczną zaletą produkcji jest ponadto tryb co-op. W nim dwoje graczy może się wspólnie bawić na podzielonym ekranie. Moduł kooperacji testowałem z moją 9-letnią kuzynką i bawiliśmy się rewelacyjnie. Znacznie lepiej niż w Super Mario Odyssey, które momentami bywało dla niej jeszcze zbyt trudne. Kibry trafia z poziomem trudności z złoty środek, gdy mówimy o młodszych dzieciach. Te bez problemu przejdą całą lokację, a pomoc przyda im się głównie w zbieraniu skarbów oraz ewentualnie w walkach z bossami.
Ładna, pełna uroku, dopracowana, ale szkoda, że tak krótka.
Kirby and the Forgotten Land wystarczy na około 9-10 godzin zabawy. Może 15, jeśli chcemy przejść każdy poziom na 100 proc. Twórcy wydłużają żywotność gry możliwością rozbudowy wioski, ale ta dzieje się niejako przy okazji postępów w głównym wątku fabularnym. Do tego dochodzą osobne wyzwania czasowe na małych arenach, a także dodatkowa mini-gra polegająca na serwowaniu posiłków. Nie licząc zbierania figurek i ulepszania umiejętności Kirby'ego, to tyle.
Największe zalety:
- Rewelacyjna oprawa wizualna (jak na moc Switcha)
- Przystępny poziom trudności dla małych dzieci
- Udany tryb co-op łączący pokolenia
- Każdy poziom to inna przygoda: masa kreatywnych pomysłów
- Pierwszy raz od 30 lat polubiłem Kirby'ego
- Świetnie przemyślane sekrety i znajdźki
- "Pożeranie" obiektów przez Kirby'ego to 11/10 w skali uroku
- Dodatkowe aktywności: rozwój wioski, wyzwania czasowe, bar
Największe wady:
- Zbyt szybko się kończy
- Dla dorosłych, doświadczonych graczy może być zbyt łatwo
Te 9-10 godzin nie jest złym wynikiem. Pamiętam wielkie gry AAA, które przechodziło się w połowie tego czasu. Kirby and the Forgotten Land jest jednak tak udaną produkcją, że aż zal, gdy ta się kończy. Tutaj w zasadzie nie ma słabszych poziomów ani momentów. Każda kolacja to ciekawa, malująca na twarzy uśmiech przygoda, pełna unikalnych pomysłów oraz motywów. Możesz mieć 13 albo 30 lat, ale niezależnie od wieku nowy Kirby jest w stanie oczarować każdego.
Produkcja okazała się radykalnie lepsza niż przypuszczałem i stanowi idealną platformę łączącą młodsze dzieci z ich rodzicami.