Wszechświat nie jest taki spokojny, jak nam się wydaje. Katastrofa za katastrofą
Z porządkiem w przestrzeni kosmicznej jest jak z pokojem w Europie. Nawet jeżeli żyjemy w czasach, w których konflikty zbrojne stanowią już tylko element podręczników historii, nie oznacza to, że kolejny konflikt nie czai się za rogiem. Jeżeli zatem myślicie, że w kosmosie nie dochodzi do spektakularnych katastrof, to grubo się mylicie.
Patrząc na historię ewolucji Układu Słonecznego wiemy, że w początkowym okresie, tuż po powstaniu Słońca i podczas formowania się planet bezustannie w młode protoplanety uderzały mniejsze i większe skały. Więcej, w którymś momencie w protoziemię uderzył obiekt o rozmiarach Marsa, wybijając całkiem sporą część materii. Z tej materii uformował się Księżyc, który dziś dumnie świeci na nocnym niebie. Ostatnie dwa miliardy lat jest już spokojniej. Otoczenie orbity Ziemi przerzedziły się, jest w miarę spokojnie. Wiadomo, od czasu do czasu mniejsza lub większa skała zderzy się z Ziemią: raz spłonie w atmosferze, drugi raz wywoła duże tsunami, a od czasu do czasu zresetuje życie na Ziemi, wybijając na przykład dinozaury. Nic wielkiego. Szanse na zderzenie z naprawdę ogromnym obiektem planetarnym są bliskie zeru, bowiem Układ Słoneczny już się ustabilizował i przez najbliższe 5-6 miliardów lat raczej go nic nie zaburzy.
Nie wszystkie jednak układy planetarne we Wszechświecie mogą cieszyć się takim spokojem jak Układ Słoneczny.
Naukowcy pracujący pod kierownictwem astronomki Kate Su z Uniwersytetu Arizony zaobserwowali właśnie obłok pyłu i odłamków powstałych w potężnej kosmicznej kolizji dwóch obiektów planetarnych. Dostrzeżenie chmury gruzu możliwe było, bowiem owa chmura obserwowana z miejsca, w którym znajduje się Ziemia, przechodzi okresowo na tle tarczy swojej gwiazdy. Mamy zatem do czynienia z tranzytem - mechanizmem, który w ostatnich dwóch dekadach pozwolił astronomom odkryć tysiące nowych egzoplanet. Tym razem jednak obserwacje pozwoliły wyłuskać naprawdę bardzo dużo informacji o obiektach biorących udział w kolizji.
Pierwsze obserwacje gwiazdy HD 166191, której wiek szacuje się na zaledwie 10 mln lat, rozpoczęły się już w 2015 r. Wokół gwiazdy znajdowało się już mnóstwo zagęszczeń pyłu, w których potencjalnie mogły powstawać już planety. Na przestrzeni lat między 2015 a 2019 r. kosmiczny teleskop Spitzer obserwował ten układ ponad sto razy. W połowie 2018 r. naukowcy dostrzegli, że cały układ znacząco pojaśniał w podczerwieni, co mogło oznaczać, że w przestrzeni wokół gwiazdy pojawiło się bardzo dużo pyłu. Jednocześnie w tym samym czasie obserwacje prowadzone z Ziemi wykazały regularne tranzyty obłoku odłamków po potencjalnym zderzeniu.
Pomiary rozmiarów chmury odłamków, która okazała się mieć rozmiary trzykrotnie większe od rozmiarów gwiazdy, wykazały, że obiekty, które się ze sobą zderzyły, przypominały obiekty takie jak planetoida Westa. Mogły zatem mieć około 530 km średnicy.
W ciągu zaledwie kilku miesięcy chmura odłamków powiększyła swoje rozmiary i jednocześnie stała się przejrzysta, co wskazywało, że szczątki obu obiektów rozprzestrzeniała się po całym układzie planetarnym. Rok po kolizji chmury odłamków nie było już widać, nie blokowała już światła emitowanego przez swoją gwiazdę. Jednocześnie cały układ planetarny miał dwa razy więcej pyłu niż przed zderzeniem. Wcześniej zwarte obiekty, po zderzeniu zamieniły się w pył. Co teraz? Możliwe, że w ciągu kolejnych kilkudziesięciu, kilkuset tysięcy lat z tego pyłu jeszcze coś się uformuje. Możliwe też, że zostanie on po prostu wywiany w przestrzeń kosmiczną i już planety z tego nie będzie. Ewolucja układów planetarnych jest pełna takich zwrotów akcji i fantastyczny zbieg okoliczności sprawił, że astronomowie mogli go obserwować niemalże na żywo.
Aż nie sposób nie pomyśleć - ile jeszcze było w naszym Układzie Słonecznym takich protoplanet, które zginęły przedwczesną śmiercią i nie miały szansy rozwinąć się w normalne planety. Tego zapewne się nigdy nie dowiemy.