REKLAMA

Wynajmę mieszkanie z widokiem na drzewa. Kiedyś standard, dzisiaj luksus

Co dzisiaj przyciąga do wynajmu mieszkania? Coś, co dla osób budujących osiedla w PRL-u, było absolutnym standardem i minimum. W naszej rzeczywistości, gdzie drzewa wycina się przy każdej możliwej okazji, widok zza okna na zieleń staje się luksusem.

drzewa w mieście
REKLAMA

Może to dlatego jesień i zima oglądane z mojego okna są tak przygnębiające. Szczególnie w takie dni jak ten, kiedy albo wieje silny wiatr, albo pada jednocześnie śnieg i deszcz, przez co ciągle jest szaro, buro i ponuro. Drzewa bez liści, jakby umarłe, stoją, gdzie nie spojrzę, przypominając o ciepłych dniach, gdy były zielone i dawały przyjemny cień w drodze do sklepu.

REKLAMA

Widzę je, siedząc na wprost okna, obok malutkich bloczków. Przechylam głowę w prawo i kolejne, akurat te z parku. Jeszcze mocniej pokazują mi się i te z ogródków działkowych. Jest ich naprawdę, naprawdę dużo – myślę, że w zasięgu wzrok mam sto drzew. Strzelam, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było.

Możecie mi zazdrościć

Dzieje się tak dlatego, że mieszkam na starym, PRL-owskim osiedlu. W mojej nie tak dawnej laurce chwaliłem dawnych projektantów, którzy wiedzieli, że bliskość drzew, skwerków i tym podobnych zielonych atrakcji to konieczność.

Dopiero teraz zauważa się, jak bardzo mieli rację. I w końcu nowe budownictwo zaczyna czerpać wzorce po tym, gdy okazało się, że widok na okno sąsiada i plac zabaw mniejszy od więziennej izolatki z czasów średniowiecza to nie najlepszy pomysł:

Planując budowę nowego osiedla Leśnica IX, poprosiliśmy fachowców, aby zaprojektowali nam zieleń. Chcemy mieć zielone ściany i dachy. Ponadto zainstalujemy fotowoltaikę, posadzimy odpowiednie gatunki drzew, wybudujemy urządzenia zapewniające odpowiednią retencję wód opadowych. Różnica pomiędzy budynkami stawianymi np. 10 lat temu a tym, jak to jest robione teraz, jest ogromna – mówił mi Marcin Kij, prezes wrocławskiego TBS-u, miejskiej spółki, która chce budować inaczej.

Widzą, że warto. W wywiadzie prezes mówił, że dzieci z prywatnego osiedla obok przychodzą na ich plac zabaw, bo u siebie miejsca do zabawy nie mają.

Takie myślenie, że zieleń jest niezbędna, nie jest niczym nowym

W mojej okolicy mam kilka takich placów zabaw. Na dodatek same przerwy między blokami to trawniki, więc jest gdzie się wyszaleć, pospacerować z psem.

Jestem szczęściarzem, mieszkając z takimi widokami. Uświadomiłem to sobie, gdy na jednej z grupek facebookowych ktoś zauważył, że dziś widok na drzewa to luksus, którym przyciąga się chętnych na wynajem czy sprzedaż. Nie ma w tym przesady – już w tytule ogłoszenia chwalono się zielenią oglądaną z okna.

Sprawdziłem i okazuje się, że to nowy trend. Naprawdę coraz więcej ofert na samym początku nie próbuje skusić miejscem parkingowym, windą, balkonem, ale właśnie widokiem z okna. Wydawałoby się: najzwyklejszym na świecie. Czymś tak podstawowym, że aż normalnym.

No właśnie nie – bo zieleń w miastach przestała być standardem. Ogłoszenia pokazały nam to po raz kolejny. Z jednej strony ta zmiana cieszy, bo więcej deweloperów będzie wiedziało, że to jest coś, co może przyciągnąć. Z drugiej: no właśnie.

Zieleń może być jeszcze większym luksusem – dostępnym wyłącznie w drogich grodzonych osiedlach. Bo przecież wycinka drzew bardzo często trwa w najlepsze. Drzewa wycina się przy remontach, rewitalizacjach, obiecując przy tym, że posadzi się nowe. Ale albo w innym miejscu, albo inne gatunki, które na dodatek nie muszą się przyjąć. A przecież potrzebujemy starych drzew tak samo jak nowych.

Co więcej, to właśnie bardzo często inwestycje deweloperów powodują ubytek zieleni

Tak było niedawno w Łodzi, gdzie lokalny oddział "Wyborczej" nagłośnił paradoksalny przypadek – inwestor chwalił się, że jego nowe bloki są "z trzech stron otoczone przyrodą". Pięknie?

Tyle że deweloper otrzymał zgodę na usunięcie 94 drzew, w tym tych młodych. Anna Rajchert, dyrektor regionu łódzkiego Mermaid Capital, tłumaczyła dziennikowi, że "nie wycięto żadnego ważnego przyrodniczo drzewa, nie wycięto ani jednego drzewa z obszaru parkowego". Być może, ale inwestycja, która ma być bramą do parku, część okolicy z zieleni wyjałowi. A mieszkańcy obawiają się, czy brama ta nie zdominuje parkowej okolicy dostępnej przecież dla każdego mieszkańca.

Taka zapanowała moda w tym "zielonym" mieście. Wszyscy teraz budują przy lasach, przy parkach, byle tylko nowi właściciele mieli widok na drzewa i "przyrodę". Ile wycina się drzew, aby "wtopić" się w to piękne otoczenie, nikt nie pyta?! Przecież to jest SKANDAL, że miasto sprzedaje działki w takich miejscach i pozwala na zabudowę. Nam mieszkańcom pozostaje wysłuchiwanie frazesów i pustych obietnic! – zapytał ktoś słusznie w komentarzu

To naprawdę nie jest przesada. Pod koniec ubiegłego roku w okolicach innego parku wycięto ponad 50 dużych drzew. Według dendrologa były bardzo żywotne, cenne dla środowiska. Ekspert poszedł nawet krok dalej, dodając, że nie ma czegoś takiego jak bezwartościowe drzewo. Tak wygląda działalność deweloperów, którzy oczywiście podkreślają, że chcą "jak najbardziej wpasować się z osiedlem w pobliski park". Szkoda tylko, że w taki sposób.

Tymczasem to właśnie dawne osiedla powinny być wzorem pokazującym, co znaczy wpisywać osiedle w park, i odwrotnie

REKLAMA

Dziś raczej mamy do czynienia z wchodzeniem z buciorami, wpychaniem się, które tłumaczone jest delikatną próbą znalezienia dla siebie miejsca. Z boku i perspektywy starych mieszkańców wygląda to zupełnie inaczej.

Trudno zrozumieć mi, że coś, co kiedyś było standardem, normą, dziś jest luksusem, powodem do chwalenia się i zachęcania do kupna czy wynajmu mieszkania. Taką degrengoladę przeszły polskie miasta: zabetonowywane, oddalające się do zieleni. Ale jak przychodzi co do czego, to właśnie drzewa i przyroda są tym, na czym można więcej zarobić.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA