REKLAMA

Canon EOS R5 sprawił, że poczułem się jak oszust. Znalazłem aparat idealnie dopasowany do moich potrzeb

Rok temu spędziłem kilka tygodni z Canonem EOS R6, który od razu chwycił mnie za serce do tego stopnia, że… moja żona kupiła go do swojej działalności fotograficznej. Nie miałem jednak okazji spędzić dłuższej chwili z Canonem EOS R5. Ta nadarzyła się dopiero teraz i co tu dużo mówić: chyba znalazłem idealny aparat do swoich potrzeb.

Canon EOS R5 sprawił, że poczułem się jak oszust
REKLAMA

Na wstępie zaznaczę, iż to nie jest recenzja Canona R5. Aparat jest na rynku od ponad roku i jego recenzję można przeczytać niemal wszędzie. Ten tekst to raczej wysoce subiektywne wrażenia z obcowania z tym aparatem z perspektywy kogoś, kto rozważa jego zakup.

REKLAMA

Na co dzień fotografuję Sony A7rIII, który niestety z racji wieku i przebiegu pomału prosi się o oddelegowanie go na emeryturę. Coraz baczniej więc przyglądam się dostępnym na rynku opcjom, poszukując nowego „woła roboczego”, który posłuży mi zarówno w fotografii produktowej, gastronomicznej, jak i podczas wyjazdów służbowych czy wszelkich innych zadań.

Od blisko roku mamy w domu Canona R6, z którego korzysta moja żona i prawda jest taka, że gdyby nie mała matryca bez chwili wahania kupiłbym drugiego na własny użytek, i nie oglądał się za siebie. To nieprawdopodobnie dobry aparat, zwłaszcza teraz, gdy korpus można kupić w cenie ok. 10 tys. zł. Niestety regularnie trafiają mi się zlecenia, które wymagają matrycy o większej rozdzielczości, więc R6 na własny użytek odpada.

Opcje na rynku zostały więc tak naprawdę dwie: Sony A7rIV i Canon EOS R5. Spędziłem z nimi na przemian ostatnie tygodnie, no i cóż – w Canonie zakochałem się bez reszty.

Canon EOS R5 sprawił, że poczułem się jak oszust.

Canon R5 trafił do mnie na testy w komplecie z dwoma obiektywami: RF 24-70 mm f/2.8L, z którego korzystałem już w ubiegłym roku, oraz ze stałoogniskowym RF 50 mm f/1.2L, z którym miałem styczność po raz pierwszy.

Canon EOS R5 class="wp-image-1967219"
Canon EOS R5

Uczciwie przyznam, że zoomu nie zapiąłem na korpus ani razu i na ponad dwa tygodnie wróciłem do pracy z wykorzystaniem jasnej stałki.  Było cudownie.

Zacznijmy jednak od tego, że pomimo wszelkich starań Sony, by dopracować ergonomię korpusów, praca z bezlusterkowcami Canona to zupełnie inny świat. Trzymając w dłoniach nowe korpusy Sony, wciąż czuję, jakbym trzymał narzędzie. Trzymając w ręku Canona, mam wrażenie, jakby stawał się on przedłużeniem mojej dłoni. Rozkład przycisków jest idealny, podobnie jak wyprofilowanie gripu czy rozmiar samego aparatu – dość duży, ale nie za duży. Można pracować przez kilka godzin bez najmniejszego uczucia dyskomfortu.

Canon EOS R5 class="wp-image-1967216"
Canon EOS R5

Jedyne, co nie podoba mi się od strony użytkowej w Canonie R5, to brak możliwości operowania pokrętłem jak krzyżakiem, jak ma to miejsce w Sony. Canon rekompensuje to jednak, dając możliwość pełnej obsługi interfejsu dotykiem. Canon R5 zachwycił mnie też jakością wyświetlacza i wizjera. Kiedy kupowałem mój obecny aparat, przymknąłem oko na pikselozę, lecz z biegiem czasu zaczęła mi ona strasznie doskwierać. Canon R5 oferuje wizjer i ekran tak wysokiej jakości, że z lepszymi spotkałem się wyłącznie w topowych Sony A1 i A7sIII.

Canon EOS R5 class="wp-image-1967225"
Canon EOS R5

Fotografuję przede wszystkim obiekty, nie ludzi, więc teoretycznie szybki autofocus nie powinien być dla mnie priorytetem, ale mimo wszystko jest. W pracy preferuję ujęcia lifestyle’owe, backstage’owe, nie mówiąc już o pracy reportażowej podczas konferencji. Szybki i celny autofocus jest dla mnie podstawą w aparacie i tu również Canon R5 zachwycił mnie bez reszty.

Mając do dyspozycji ten aparat w tandemie z przecudownym obiektywem 50 mm f/1.2 RF, czułem się jak oszust. Mogłem wycelować na oślep, nacisnąć spust migawki, a efekty i tak wychodziły ostre i piękne. Mając ten aparat w dłoniach, mogłem momentalnie złapać flow pracy, bo dzięki wspomnianej wyżej ergonomii i ogólnej jakości korpusu Canon R5 był po prostu przedłużeniem mojej wyobraźni. Widziałem w głowie obrazek, naciskałem spust migawki, a obrazek pojawiał się na ekranie podglądu. Takiego poziomu synergii ze sprzętem nie czułem… no właśnie. Od czasu pierwszego testu Canona R6.

Canon EOS R5 czy Sony A7rIV?

Nim przyjechał do mnie Canon R5, spędziłem ponad miesiąc z Sony A7rIV, który wydawał mi się najlepszą możliwą opcją na zmianę aparatu z obecnego A7rIII. Zwłaszcza że skompletowałem już niezbędną „szklarnię”, więc miałoby to sens także finansowy.

Z Sony A7rIV znam się od dnia premiery i również uwielbiam ten aparat. Mogę nim zrobić absolutnie wszystko; zresztą w ostatnich tygodniach zrealizowałem przy jego pomocy kilka bardzo dużych projektów, w tym Poradnik Świąteczny Spider’s Web 2021 i spisał się na medal.

 class="wp-image-1954889"
Sony A7rIV

Mając jednak bezpośrednie porównanie z Canonem, widzę obszary, w których aparat Sony znacząco odstaje. Pierwszym jest jakość obrazka, elastyczność plików i sam workflow dookoła nich. Obydwa aparaty mają duże matryce, jednak 45 Mpix w Canonie to pikuś w porównaniu do 61 Mpix w Sony A7rIV. Pliki z Sony, ważące powyżej 100 MB każdy, potrafią solidnie obciążyć nawet najpotężniejszy komputer. RAW-y z Canona ważą średnio o połowę mniej, a są też o wiele bardziej elastyczne od tych z Sony.

Jeśli popełnię błąd i będę musiał wyciągać ekspozycję czy cienie w obróbce, pliki z Canona znoszą to znacznie lepiej. Nie mówiąc już o tym, że w pierwszej kolejności są one „czystsze” od tych z Sony. Na Sony A7rIV najwyższym ISO, przy którym oddałbym zdjęcie klientowi bez obaw o ocenę, to 1600. Powyżej szum wygląda naprawdę brzydko, zwłaszcza jeśli muszę podbić jakieś parametry obrazu w Lightroomie. A Canon R5? Pomimo matrycy o wysokiej rozdzielczości pozostaje czyściutki do ISO 3200, a nawet przy ISO 6400 można wyciągać z plików, ile się da. Nie jest to oczywiście poziom EOS-a R6, który nawet przy ISO 12800 produkuje w pełni akceptowalny obrazek, ale mimo wszystko Canon R5 dał mi większy spokój ducha niż aparat Sony.

 class="wp-image-1478423"
Sony A7rIV

Oczywiście sytuacja miałaby się inaczej, gdybym porównywał R5 do Sony A1, jednak A1 kosztuje blisko dwukrotnie więcej od Canona, więc trudno ich postawić ze sobą w jednym szeregu. R5 i A7rIV stoją zaś na tej samej półce cenowej.

Sony ma za to jedną niepodważalną wadę, którą jest dostępność obiektywów. Oczywiście – do Canona możemy podłączyć doskonale działający adapter i „zapiąć” szkła z lustrzanek, ale… jeśli ktoś buduje ekosystem obiektywów od zera, nie ma to żadnego sensu. To inwestycja w przestarzałą technologię. Niestety szkła dla bagnetu RF – choć są to moim zdaniem najlepsze obiektywy na rynku, niezależnie od systemu – są horrendalnie drogie. Canon 50 mm f/1.2 RF kosztuje 11400 zł w chwili pisania tego tekstu, a przecież jeden obiektyw to za mało; by kompletować cały niezbędny zestaw obiektywów, musiałbym dorzucić jeszcze co najmniej drugie tyle na 24-70 mm f/2.8 i może 85 mm f/1.2.

 class="wp-image-1967222"
Canon EOS R5

Tymczasem po stronie Sony w cenie jednej 50-tki od Canona mogę skompletować trzy rewelacyjne obiektywy od Sigmy. Na co dzień korzystam z Sigmy 24-70 mm f/2.8 DG DN oraz 85 mm f/1.4 DG DN, które razem kosztują mniej od pojedynczego szkła Canona z serii L, a oferują tylko nieznacznie od nich gorsze rezultaty. A za to prezentują o niebo lepsze rezultaty od dwukrotnie droższych szkieł Sony G-Master. Do tego wybór szkieł do aparatów Sony jest nieporównywalnie większy, więc o wiele łatwiej jest wybrać obiektywy, które przydadzą się nam w pracy.

Niestety, biorąc pod uwagę szkła, które już posiadam w domowym arsenale, ekonomicznie nawet zakup Sony A1 byłby bardziej opłacalny, niż kupno „er-piątki” i choćby dwóch niezbędnych obiektywów.

Canon EOS R5 class="wp-image-1967210"
Canon EOS R5

Upatruję jednak światełka nadziei w Sigmie, która – jeśli wierzyć serwisowi Canon Rumors – już w przyszłym roku ma wypuścić w świat pierwsze obiektywy na bagnecie RF. Jeśli Sigma wyda szkła równie wysokiej jakości, co te do bezlusterkowców Sony, w zbliżonej do nich cenie, argument wysokiej ceny zakupu obiektywów przestanie działać na niekorzyść Canona.

Canon EOS R5 jest idealnym aparatem do moich potrzeb.

Dla jasności – R5 nie jest „ideałem” per se. Ma wady. Weźmy chociażby przegrzewanie się podczas nagrywania wideo czy krótszy niżbym sobie życzył czas pracy (udało mi się zrobić max 700 zdjęć na jednym ładowaniu, podczas gdy R6 wyciąga ponad 2x tyle z tego samego akumulatora). Podejrzewam, że po zakupie irytowałaby mnie też konieczność dokupienia karty pamięci w formacie CF Express typu B i pasującego do niej czytnika. Obiektywnie jest to również bardzo, bardzo drogi aparat, choć łatwo to usprawiedliwić jego możliwościami.

Canon EOS R5 class="wp-image-1967234"
Canon EOS R5
REKLAMA

Czysto subiektywnie nie ma jednak chyba na rynku drugiego aparatu, który tak dobrze wpisywałby się w moje indywidualne potrzeby. Połączenie doskonałej ergonomii, bezbłędnego autofocusu i dużej, ale wciąż elastycznej matrycy sprawiło, że z Canonem R5 pracowało mi się lepiej niż z jakimkolwiek innym aparatem. Do tego mam pełną świadomość, że jest to sprzęt, którego możliwości nie wykorzystałem nawet w ułamku. Sprzęt, do którego granic możliwości nieprędko dobrnę i który będzie mi mógł towarzyszyć w dalszym rozwoju na polu fotografii i filmowania.

Po dwóch tygodniach testowania wcale się nie dziwię, że tak wielu youtuberów porzuciło swoje dotychczasowe aparaty, a nawet całe ekosystemy dla tego cuda technologii. Canon EOS R5, nawet jeśli nie jest sprzętem pozbawionym wad, oferuje rzadko spotykaną uniwersalność, która jest dziś bardzo pożądana przez twórców, którzy również rzadko zajmują się tylko jednym typem zleceń. Kreatywni profesjonaliści potrzebują dziś jednego sprzętu na każdą okazję, a Canon EOS R5 właśnie taki jest. Z ogromny bólem spakowałem go do kartonu i odesłałem producentowi. Mam nadzieję, że prędko zobaczymy się z powrotem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA