Sojuz 23 wylądował w jeziorze. Kosmonauci, którzy z kosmosu trafili prosto pod wodę
Przebieg misji Sojuz 23 można by opisać słowami "z deszczu pod rynnę", a mimo to wciąż nie oddałoby w całości jej absurdu. Jakby nie patrzeć, w rzeczywistości było to z kosmosu na dno jeziora.
Wyobraź sobie, że jesteś na orbicie okołoziemskiej. Jesteś jednym z pierwszych ludzi, którzy dotarli w przestrzeń kosmiczną. Misja jednak nie idzie zgodnie z planem, więc musisz wrócić na Ziemię. Wchodzisz w ziemską atmosferę, zbliżasz się do powierzchni i okazuje się, że powierzchni nie ma. Jest tylko ciemna tafla jeziora. Masz przerąbane.
Historia podboju kosmosu przez człowieka obfituje w przeróżne nietypowe historie obejmujące misje, które nie poszły zgodnie z planem. Jedną z najdziwniejszych jest misja Sojuz 23 zrealizowana w 1976 roku.
Tak naprawdę ciężko powiedzieć, czy misja Sojuz 23 została zrealizowana, skoro jej główny cel nie został osiągnięty. Kosmonauci Walenty Rożdiestwienski oraz Wiaczesław Zudow mieli dotrzeć do stacji orbitalnej Salut 5, przycumować do niej, a następnie zrealizować na jej pokładzie blisko trzymiesięczną misję.
Salut 5 była stacją orbitalną, która po starcie z kosmodromu Bajkonur na szczycie rakiety Proton K trafiła 22 czerwca 1976 na niską orbitę okołoziemską. Pierwsza załoga, która dotarła na jej pokład dwa tygodnie później, spędziła na pokładzie ponad 1,5 miesiąca, po czym nagle wróciła na Ziemię 24 sierpnia 1976 r. Dlaczego nagle? Tak naprawdę nie wiadomo, jednak spekuluje się, że na pokładzie stacji pojawiły się żrące opary i załoga musiała natychmiast ewakuować się na Ziemię.
Od tego czasu stacja pozostawała pusta, na zmianę zbliżając się do Ziemi na odległość 219 km i oddalając na 260 km. Sytuację miała zmienić załoga lotu Sojuz 23, która miała dotrzeć na stację 16 października 1976 r. Kosmonauci Zudow i Rożdiestwienski przygotowali się do lotu już od jakiegoś czasu.
Tri, dwa, adin, pajechali! Sojuz 23 wystartował
Statek Sojuz 23 z załogą wystartował w kierunku stacji Salut 5 w czwartek 14 października 1976 r. Pierwszy, krytyczny etap lotu przebiegł bez żadnych zastrzeżeń. Pierwsze problemy pojawiły się dopiero 15 października, gdy statek rozpoczął zbliżanie do stacji znajdując się w odległości 100 m od niej.
Okazało się, że awarii uległ system automatycznego cumowania do stacji. Kosmonauci byli przeszkoleni do wykonania ręcznego cumowania, ale już ręcznego podejścia program nie przewidywał. Podjęto zatem decyzję o przerwaniu misji Sojuz 23 i powrocie załogi na Ziemię. Aby oszczędzić zapasy energii elektrycznej, kosmonauci wyłączyli wszystkie systemy pokładowe na statku, włącznie z radiem służącym do komunikacji z Ziemią. Załoga musiała poczekać całą dobę, aby móc wejść w atmosferę.
Z kosmosu tranzytem przez atmosferę do podwodnego świata
16 października, niecałe dwa dni po starcie kosmonauci znajdujący się na pokładzie Sojuza 23 włączyli silniki hamujące, które pozwoliły im obniżyć wysokość i zejść z orbity. Kwadrans po włączeniu silników kapsuła z załogą oddzieliła się od reszty statku. Ta ostatnia wkrótce spłonęła w atmosferze.
Po wstępnym wyhamowaniu w atmosferze siedem kilometrów nad powierzchnią otworzył się spadochron i kapsuła zaczęła łagodnie opadać w kierunku powierzchni. Jeżeli załoga Sojuza 23 myślała w tym momencie, że najgorsze ma już za sobą, cóż… nie doceniała Matki Natury.
Gdy kapsuła z załogą dotarła na powierzchnię, okazało się, że powierzchnią jest… powierzchnia częściowo zamarzniętego jeziora Tengyz. Najbliższy brzeg znajdował się osiem kilometrów od kapsuły załogowej unoszącej się na wodzie. Co więcej, w miejscu lądowania panowała mgła i zamieć śnieżna, a temperatura na zewnątrz wynosiła około -20 stopni Celsjusza. Kosmonauci musieli zatem czekać w kapsule na zespół ratowników. Problem jednak w tym, że wciąż przyłączone do kapsuły spadochrony wypełniły się wodą i… wciągnęły statek z kosmonautami pod powierzchnię. Kiedy w miejsce lądowania przybyły pontony, nie mogły już nic poradzić. Statek Sojuz 23 zamienił się w batyskaf i skrył się w toni jeziora.
Trudno sobie wyobrazić, co mogła w tym momencie myśleć załoga. Niemniej jednak dobrze przeszkoleni kosmonauci spokojnie oczekiwali na służby, które miałyby ich podjąć z jeziora. Zanurzone anteny statku uniemożliwiały komunikację załodze znajdującej się na pokładzie statku ze służbami ratunkowymi.
Swoją drogą załoga Sojuza 23 musiała być naprawdę dobrze dobrana. Na niewielkiej przestrzeni statku już od dwóch dni znajdowali się kosmonauci, którzy najpierw spędzili dobę na orbicie z wyłączonym systemem komunikacji z Ziemią, a teraz ponownie skazani byli tylko na siebie. Sama kapsuła była szczelna, aczkolwiek w mroźnych wodach Tengyzu szybko zrobiło się chłodno.
Tymczasem na powierzchni trwała akcja ratunkowa. Kiedy nie pomogły pontony, na miejsce ściągnięto rosyjskie amfibie. Mimo to i one nie były w stanie wiele zdziałać i… misję ratunkową odłożono do rana. Warto przypomnieć, że do lądowania doszło w godzinach nocnych. Kosmonauci mieli przed sobą noc na dnie jeziora. Tak samo jak dobę wcześniej w Sojuzie 23, na pokładzie statku również wyłączono wszystkie systemy pokładowe.
Z samego rana nad miejscem wodowania pojawiły się helikoptery z nurkami. Po zlokalizowaniu statku wyciągnięto go na powierzchnię, a następnie za pomocą helikoptera przeciągnięto go na brzeg (statek był za ciężki, aby helikopter sam go uniósł).
Gdy statek w końcu dotarł na brzeg, załoga ratunkowa nawet nie próbowała dostać się do środka, zakładając, że nikt nie mógł przeżyć tej misji. Zakończenie całego galimatiasu okazało się jednak ostatnim zwrotem akcji. Jedenaście godzin po wodowaniu, kosmonauci z misji Sojuz 23 sami wydostali się z pokładu statku, otwierając właz od środka. Czy coś im się stało? Przemarzli. Nic więcej.
Trzeba jednak pamiętać, że to były lata siedemdziesiąte w Związku Radzieckim. Nie powinien dziwić zatem fakt, że rosyjska opinia publiczne nie została poinformowana o szczegółach akcji ratunkowej. Ujawniono je dopiero ponad dziesięć lat później.
Zdjęcie główne: Migel Radriges