Niedźwiedzie polarne czeka rzeź. Twoje wnuki zobaczą je tylko na zdjęciach
Galopujące zmiany klimatyczne od wielu lat prowadzą do wzrostu średnich temperatur na Ziemi i do kurczenia się ilości lodu w Arktyce. Choć to tylko liczby, to właśnie one będą decydowały o przyszłości licznych form życia żyjących w tym rejonie. Prognozy wyglądają przerażająco.
Od lat siedemdziesiątych naukowcy bezustannie monitorują ilość lodu w Arktyce, zarówno tego stałego jak i morskiego, którego ilość regularnie zmienia się wraz z porami roku. Najnowsze dane wskazują wyraźnie, że cały ten system zdąża ku zagładzie. Pomiary lodu morskiego wskazują, że obecnie najgrubszego lodu, który przetrwał co najmniej jeden okres topnienia jest cztery razy mniej niż jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Co więcej, tzw. Obszar Ostatniego Lodu, w którym znajduje się najstarszy i najgrubszy lód w Arktyce też zaczyna się kurczyć. Jego grubość także stopniowo maleje.
Co czeka Arktykę?
Nie ma za bardzo sensu mówić o tym co może nas czekać w najbardziej optymistycznym scenariuszu. Byłoby to tylko łagodzenie uderzenia, ubieranie faktów w mięciutkie futerko tak, aby nie waliły nas w twarz aż tak brutalnie. Aktualne wysiłki na rzecz ograniczenia zmian klimatycznych są absolutnie niewystarczające. Wystarczy spojrzeć na działania Chin, jednego z największych emitentów gazów cieplarnianych - władze kraju przyznały, że w najbliższych latach zamierzają otworzyć setki nowych kopalń węgla, bo ekologia ekologią, ale przemysł jest ważniejszy.
Można zatem od razu przejść do tego co nas czeka w najbardziej pesymistycznym i jednocześnie najbardziej prawdopodobnym scenariuszu. Otóż przez najbliższe lata politycy będą planowali działania na rzecz ograniczenia emisji, przemysł będzie deklarował do kiedy stanie się zeroemisyjny, a tymczasem wszystko będzie szło po staremu, z roku na rok będziemy emitowali coraz więcej gazów cieplarnianych, temperatury będą rosły, a Greta Thunberg będzie krzyczała na polityków.
W Arktyce tymczasem, w świecie pozbawionym polityków, lodu będzie coraz mniej, więcej będzie otwartego oceanu. Ocean będzie pochłaniał więcej ciepła słonecznego niż odbijający światło lód, tym samym przyspieszając tylko wzrost temperatury, który będzie z kolei prowadził do szybszego topnienia i odsłaniania coraz to nowych fragmentów ciemnego oceanu przytrzymującego ciepło słoneczne, które nie zostanie odbite… wystarczy. To jest cykl bez końca zmierzający tylko do jednego.
Brutalna prawda jest taka, że jeżeli nic się nie zmieni, świat fundamentalnie nie zmieni swojego podejścia do zmian klimatycznych, to do 2100 roku w Arktyce latem w ogóle nie będzie lodu. Zamiast tego będziemy mieli ocean, po którym na skróty będą kursowały rosyjskie statki towarowe.
Problem jednak w tym (jeden z wielu), że wraz z lodem możemy całkowicie stracić populację zwierząt, które obecnie zamieszkują Arktykę, w tym tak wspaniałe zwierzęta jak niedźwiedzie polarne. Jeżeli nie będą miały lodu, z którego będą mogły łowić wydostające się na powierzchnię lodu foki, to najprawdopodobniej znikną z powierzchni Ziemi wraz ze swoim naturalnym środowiskiem.
Co z tym robią ludzie? Chętni do naprawy środowiska ludzie ustalili, że ograniczą wzrost temperatur do 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu do ery przedindustrialnej. Ustalenia zostały ratyfikowane przez Parlament Europejski, a miesiąc później, 4 listopada 2016 r. weszły one w życie. Pięć lat później, w sierpniu 2021 r. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC) opublikował swój raport, w którym wskazuje, że ów limit 1,5 stopnia Celsjusza osiągniemy już w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Do 2100 r. temperatury mogą wzrosnąć nawet o 3 stopnie Celsjusza. A wtedy śnieżnobiałe miśki polarne będą istniały już tylko na zdjęciach i na filmach przyrodniczych czytanych przez Krystynę Czubównę. I to będzie tylko nasza wina, że pozwoliliśmy politykom na całe lata powtarzania bla, bla, bla.