Zanieczyszczenia Bałtyku. Polacy zbudują maszynę, która posprząta morze po nazistach i Armii Czerwonej
Zanieczyszczenie Bałtyku to nie tylko szkodliwe substancje, które trafiają do morza z rzek – a niestety Polska jest pod tym względem niechlubnym liderem. Morzu zagrażają też „pamiątki” II wojny światowej. To właśnie na nich skupi się morski odkurzacz, jak nazwać można projekt Stoczni Remontowej Shipbuildin.
Oczyszczenie Morza Bałtyckiego z niebezpiecznych pozostałości z okresów obu wojen światowych, a zwłaszcza z broni i amunicji chemicznej składowanej na dnie, jest coraz pilniejszym zadaniem – pisze stocznia w swoim komunikacie, cytowanym przez Radio Gdańsk.
Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że na dnie Bałtyku zidentyfikowano ok. 300 wraków okrętów, w tym ok. 100 w Zatoce Gdańskiej. W niektórych mogą kryć się skarby – na to nadzieję mają poszukiwacze Bursztynowej Komnaty – ale znacząca większość niestety może okazać się źródłem poważnych problemów.
Według analizy NIK wystarczyłoby, aby przynajmniej jedna szósta zalegających chemikaliów uwolniła się do morza, aby całkowicie zniszczyć życie w Bałtyku na ok. 100 lat. Sprawa jest więc poważna, dlatego nawet Parlament Europejski zaangażował się w tę kwestię. Unia Europejska ma pomóc w oczyszczeniu Morza Bałtyckiego z wraków statków i broni chemicznej z okresu II wojny światowej.
Jak zmniejszyć zanieczyszczenie Bałtyku?
Tu do akcji wkracza Stocznia Remontowa Shipbuildin, która chce stworzyć wielozadaniową platformę pomagającą w usuwaniu zanieczyszczeń. Linia utylizacyjna amunicji i broni chemicznej miałaby znaleźć się na „dwukadłubowej barce morskiej o regulowanym zanurzeniu”. Kluczowym elementem ma być zaś opancerzona komora spalania SDC pracująca w temperaturze 550°C.
Rząd już otrzymał propozycję współpracy, bo przedsięwzięcie wymagałoby wykorzystania m.in. funduszy unijnych.
Bałtyk cierpi nie tylko przez II wojnę światową
Pozostałości po II wojnie światowej to rzecz jasna olbrzymi problem Morza Bałtyckiego, ale na tym lista kłopotów wcale się nie kończy. Przypominają o tym sinice, będące właśnie efektem zanieczyszczeń. Te zaś trafiają do morza głównie z polskich rzek.
Głównym zagrożeniem dla Bałtyku jest eutrofizacja – czyli „przeżyźnienie środowiska morskiego”. Do procesu dochodzi, gdy do morza dostają się zbyt duże ilości związków azotu i fosforu (w Polsce to konsekwencja rolnictwa).
To idealne warunki do masowego rozkwitu glonów i sinic, które następnie obumierają na dnie. Sęk w tym, że wykorzystują przy tym mnóstwo tlenu. Z kolei jego brak sprzyja wzrostowi bakterii beztlenowych, które odpowiadają za generowanie trującego dla innych zwierząt morskich siarkowodoru.
Konsekwencją tego wszystkiego jest powstawanie martwych stref – czyli miejsc, w których nie ma warunków do powstania i utrzymania życia. W Bałtyku jest ich najwięcej, zaś powierzchnia martwych stref wzrosła 10-krotnie w ciągu 115 lat.
Bałtyk zmienia się i obumiera na naszych oczach – i wcale nie chodzi tu o widoczne, niesławne sinice. Właściwie już pożegnaliśmy dorsza, który był nazywany „Królem Bałtyku”.