Google zrobił powierzchnię reklamową z ekranu wyboru wyszukiwarki w Androidzie
Google pogrywa sobie z urzędnikami, a ekran wyboru wyszukiwarki na smartfonach z Androidem odnosi efekt wprost odwrotny do zamierzonego. Gigant po jego wprowadzeniu umocnił swoją pozycję.
Bardzo często, gdy urzędnicy albo politycy dotkną się czegoś mniej lub bardziej związanego z komputerami i internetem, to wylewają dziecko z kąpielą. Pamiętam do dziś zarówno słynny ekran wyboru przeglądarki internetowej w Windowsie, jak i kpiny z tego systemu w wersji bez usług Microsoftu, którego nikt nie chciał kupić. Stale też klnę na widok tych nieszczęsnych ostrzeżeń o cookies, które w praktyce wkurzają znacznie bardziej niż same ciasteczka…
Unia Europejska blisko trzy lata temu uznała, że teraz przyszła pora, by pomóc twórcom tych mniej popularnych wyszukiwarek, które nie potrafią się same z siebie przebić do mainstreamu. Biurokraci znowu jednak uszczęśliwili nas na siłę i tak jak faktycznie ukarali Google’a za nadużywanie swojej pozycji grzywną 4,2 mld euro, tak ten w odpowiedzi dodał w Androidzie ekrany wyboru domyślnej przeglądarki oraz domyślnej wyszukiwarki internetowej i… dobrze na tym wyszedł.
Sam pomysł, bo pomóc firmom, które nie umieją przełamać monopolu, nie był może i zły, ale wykonanie woła o pomstę do nieba. Co prawda na początku Google pokazywał konkurencję na wspomnianej liście w kolejności zależnej od udziałów rynkowych, ale jakiś czas później uznał, że przecież ten ekran to nic innego, jak świetna przestrzeń dla… zupełnie nowego formatu reklamowego. Wpadły na sprytny plan, że skoro już musi wpuścić obcych, to sobie na nich zarobi.
Doszło do tego, że twórcy Androida wystawiają teraz pozycje na wspomnianej liście na aukcję, a twórcy wyszukiwarek otrzymali przywilej zapłacenia Google’owi za pojawienie się ich de facto reklamy w miejscu, które powstało tylko dzięki staraniom Unii Europejskiej. Niestety wygląda na to, że środki przeznaczone na ten cel to pieniądze wyrzucane w błoto, bo obecność tego okna wyboru nie przynosi spodziewanych efektów; właściwie to wręcz przeciwnie…
Po trzech latach od wprowadzenia wspomnianego ekranu dominująca pozycja rynkowa wyszukiwarki Google’a w Europie się jedynie poprawiła.
Jak zauważa portal TechCrunch, udziały rynkowe Google’a na europejskim rynku mobilnych wyszukiwarek internetowych wynosiły w lipcu 2018 r., czyli gdy zmiany weszły w życie, 96,92 proc. Teraz, czyli pod koniec lutego 2021 r., wzrosły one do 97,07 proc. To symboliczny wzrost, ale oznacza on, iż przez 2,5 roku nie tylko nie udało się osłabić pozycji monopolisty, ale w dodatku to mniejsi gracze musieli mu przez ten czas płacić za jedynie utrzymanie swojej pozycji.
Zastanawiacie się z kolei, którzy mniejsi gracze dotują monopolistę? W każdym z 31 krajów na aukcję wystawiane są zwykle trzy, a czasem cztery miejsca (podczas gdy dodatkowe zawsze zajmuje z automatu Google) i licytację któregoś z nich najczęściej wygrywało PrivacyWall z Puerto Rico (30). Dalej są niemieckie GMX (23), Microsoft Bing (13), amerykańskie info.com (12), rosyjski Yandex (12), DuckDuckGo (3), czeski Seznam (2), francuski Qwant (1) i działająca non-profit Ecosia (1).
W naszym kraju zwycięzcami w ostatnim okresie były kolejno takie wyszukiwarki jak Microsoft Bing, GMX i PrivacyWall. Identycznie wygląda to w przypadku Islandii oraz Belgii, gdzie wygrały te same firmy, zajmując trzy pozycje w identycznej kolejności. Rodzynkiem jest Luksemburg, bo jedynie tam PrivacyWall licytacji nie wygrało i tylko tam pojawiła się usługa Qwant. Po cztery miejsca wylicytowano z kolei w przypadku Liechtensteinu, Litwy i Słowenii.