Nieopowiedziana wcześniej, prawdziwa historia konfliktu Google kontra Komisja Europejska
Spór na linii Komisja Europejska - Google zdaje się nie mieć końca. Przyjrzyjmy się powodom, dla których KE tak bacznie zaczęła patrzeć Google’owi na ręce oraz poszukajmy odpowiedzi na pytanie, komu zależy na tym, żeby wrzucać kłody pod nogi amerykańskiego technologicznego giganta.
Komisja Europejska kontra Google - dramat w 3 aktach
18 lipca 2018 r. Komisja Europejska ogłosiła swoją decyzję w sprawie prowadzonej przeciwko Google. KE uznała, że amerykańska firma wykorzystała pozycję monopolisty oraz własny mobilny system operacyjny Android do promowania swojej przeglądarki Chrome oraz wyszukiwarki Google.
Google oczywiście odwołał się od tej decyzji, jednak nie czekając na decyzję sądu, 16 października 2018 r. postanowił wprowadzić stosowne zmiany w sposobie dystrybucji Androida. Prawdopodobnie firma nie chce ryzykować ewentualnych kar za opóźnienie we wprowadzeniu nakazanych przez KE zmian, na wypadek gdyby sąd nie przychylił się do złożonego przez nią odwołania.
Jeśli sąd podtrzyma decyzję Komisji Europejskiej, to Google będzie musiał zapłacić rekordowo wysoką karę - 4,34 mld euro. W przeliczeniu na naszą walutę będzie to 18,67 mld zł. A dokładniej 18 675 616 701 zł, czyli o 1 mld zł więcej niż w 2018 r. wyniósł budżet miasta stołecznego Warszawy.
To nie jedyna astronomiczna kara finansowa, jaką nałożyła na Google’a Komisja Europejska. 27 czerwca 2017 r. KE kazała zapłacić amerykańskiemu gigantowi 2,42 mld euro kary za „nadużywanie swojej dominującej pozycji na rynku jako wyszukiwarka, promując własną porównywarkę usług handlowych w wynikach wyszukiwania”. Według KE taka praktyka jest niezgodna z prawem w ramach unijnych przepisów antymonopolowych.
Na tych dwóch sprawach spór między Unią Europejską a Googlem się nie kończy. 12 września 2018 r. europarlamentarzyści przegłosowali dalszy etap wdrażania dyrektywy ws. praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym, potocznie określanej jako ACTA 2.
Dokument ten w swoim założeniu ma zmienić sposób, w jaki będzie funkcjonował i jak będzie wyglądał Internet na terenie Europy. Zmiany mają dotknąć zarówno wydawców internetowych, dziennikarzy oraz czytelników, czyli zwykłych internautów.
W dyrektywie istotny (dla tego tekstu) jest artykuł 11., czyli tzw. podatek od linków, który dotknie w dużej mierze właśnie hegemonów dzisiejszego internetu, czyli m.in. Google’a i Facebooka.
Dla kogo te zmiany są wygodne, czyli kto walczy z Google’em?
Najsilniej za ACTA 2 naciskają przedstawiciele niemieckich mediów z koncernem Axel Springer na czele. To im zależy na tym, żeby Google podzielił się swoimi pieniędzmi z europejskimi firmami. Na ACTA 2 najwięcej zyskają najwięksi, czyli właśnie Axel Springer oraz Hubert Burda Media. Dlatego Axel Springer konsekwentnie lobbuje i wywiera wpływy, aby umocnić swoją pozycję w europejskim internecie.
19 czerwca 2014 r. Axel Springer zainwestował 6 mln euro we francuską wyszukiwarkę Qwant. Qwant bardzo chce zostać europejskim odpowiednikiem wyszukiwarki Google. Jego twórcy stawiają na prywatność, poszanowanie stylu życia europejczyków oraz współpracę z Komisją Europejską. Współpracę, która ma na celu ciągłe karanie Google’a.
Eric Leandri, współtwórca Qwanta i jeden z dyrektorów w firmie, powiedział:
Qwant lobbuje również we francuskim rządzie, gdzie spotyka się z przychylnym odbiorem i zrozumieniem oficjeli, którzy chcą zobaczyć na rynku europejską alternatywę dla Google.
Stowarzyszenie Open Internet Project, którego członkami są m.in. Qwant i Axel Springer, naciskało na Komisję Europejską w sprawie dotyczącej obecności w Androidzie wyszukiwarki Google i przeglądarki Chrome. Wcześniej OIP brało aktywny udział w sprawie ukarania Google’a za promowanie jego własnej porównywarki cen.
W sprawie „porównywarkowej” przewodniczyła firma Foundem - twórca niezbyt udanej i niepopularnej wyszukiwarki internetowej, która za całe zło tego świata i powody własnych niepowodzeń postanowiła obwinić Google’a.
Foundem jest członkiem stowarzyszenia FairSearch, do którego należą głownie firmy konkurencyjne dla Google.
Europa - oczywiście - zasługuje na własną wyszukiwarkę
Google nie bez powodu jest najpopularniejszą wyszukiwarką na świecie. Tak samo, jak nie bez powodu wśród mobilnych systemów operacyjnych króluje Android, a wśród przeglądarek internetowych Chrome. Produkty Google’a są dobre, a konsumenci świadomie po nie sięgają.
Nie widzę jednak przeszkód, żeby europejczycy stworzyli własne, konkurencyjne rozwiązania. Droga wolna. Niech to jednak będą produkty dobre. Niech to będą rozwiązania nowoczesne, wygodne w obsłudze, funkcjonalne i innowacyjne. Niech to będą produkty, po które użytkownicy sami będą chcieli sięgnąć i z nich korzystać, a nie rozwiązania, które decyzjami polityków będą wręcz wciskane nam na siłę.
Bo nie wiem, czy wiecie, ale wertykalna wyszukiwarka internetowa Foundem, która wypowiedziała (rękami Komisji Europejskiej) wojnę Google’owi, wygląda tak:
W decyzji, w sprawie promowania wyszukiwarki Google w Androidzie, Komisja Europejska stwierdziła, że działania amerykańskiego giganta mają zły wpływ na konkurencję i blokują innowacje oraz rozwój.
Czy innowacje w wyszukiwaniu blokuje firma Google, która oferuje dzisiaj jednego z najbardziej rozwiniętych asystentów głosowych na świecie, który już za moment będzie mógł za nas zadzwonić nawet do fryzjera i umówić w naszym imieniu wizytę?
Czy może odpowiedzialność za rzekomy brak innowacji odpowiada jednak firma, która w 2018 r. ma nam do zaoferowania nam taką wyszukiwarkę, jaką widzimy na powyższej grafice?
Ocenę pozostawiam czytelnikom.
Działania pod przykrywką, czyli kto stoi za tymi, którzy walczą z Google’em?
Gdy sprawdzimy, kto biega co chwilę do Komisji Europejskiej na skargi na Google’a, trafiamy na takie fundacje i stowarzyszenia jak wspomniane już Open Internet Project i FairSearch.
Jeśli ktoś nazwał się „open internet” (otwarty internet) albo „fair” (uczciwy), to chyba nie może mieć złych zamiarów, prawda? Zapewne walczy z bezwzględną amerykańską korporacją i broni maluczkich przed jej niecnymi zamiarami, prawda? Guzik prawda.
Za Open Internet Project stoi m.in. Axel Springer - wielki, niemiecki koncern mediowy, który wykorzystuje swoją pozycję w Niemczech oraz całej Unii Europejskiej, do tego, żeby realizować własne cele.
Zaś za FairSearch stoją przede wszystkim dwie korporacje spoza Europy: Oracle - amerykańskie przedsiębiorstwo zajmujące się tworzeniem oprogramowania oraz Naspers - międzynarodowy koncern mediowy z siedzibą w Kapsztadzie.
Oracle i Naspers zostały zdemaskowane i ujawniono, że z ukrycia kierowały i finansowały FairSearch. Scenariusz działania w uproszczeniu był taki - do FairSearch przystępowały mniejsze firmy, które grały rolę ofiar starcia z Google’em, np. Foundem, a Oracle oraz Naspers wykorzystywały swoje pieniądze oraz wpływy, aby lobbować przeciw Google’owi na terenie Unii Europejskiej.
Oracle został zdemaskowany również w Stanach Zjednoczonych. Okazało się, że firma potajemnie finansowała anty-Google’owe stowarzyszenia. Wcześniej amerykańska organizacja, która brała pieniądze od Oracle'a, uważała, że jest niezależna i niezwiązana z konkurentami Googole'a. Prawda jednak wyszła na jaw.
Oracle ma swoje powody, by walczyć z Google’em
Google ma w swoich rękach Androida - system mobilny, który został stworzony przez zespół nadzorowany przez Andy’ego Rubina.
Oracle ma natomiast w swoich rękach Sun - firmę, która stworzyła język Java Mobile.
Konflikt wynika z faktu, w jaki Android wykorzystał Javę. Firma Sun udostępniała ją na licencji GPL. Google zmienił ją na licencję Apache Open Source. Oracle, który przejął Sun, uważa, że Android jest „niekompatybilnym klonem Javy”. I ma tutaj sporo racji.
W toku postępowania, jakie toczyło się przed Federalnym Sądem Administracyjnym w Stanach Zjednoczonych, upubliczniono notatkę Andy’ego Rubina, z której wynika, że twórcy Androida z pełną świadomością rozpoczęli konflikt z firmą Sun.
Spór trwa już 8 długich lat, a na początku 2018 r. zapadł wyrok - sąd przyznał odszkodowanie w wysokości 9 mld dol. na rzecz Oracle. Google jednak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i odwołuje się do Sądu Najwyższego.
Sądowa batalia ciągnie się od lat, a Oracle wpisał Google na swoją listę śmiertelnych wrogów. Powody konfliktu przemawiają w gruncie rzeczy przeciwko w Google’owi, jednak to, jak później zaczął zachowywać się Oracle sugeruje, że sprawy wymknęły się spod kontroli.
Oracle został przyłapany na tym, że wielokrotnie lobbował przeciwko Google. Wykorzystywał różne organizacje i fundacje do swoich celów. Finansował walkę małych firm z Googlem, wstawiał się za nimi, naciskał na polityków i decydentów, ale przeważnie robił to z ukrycia, co budziło i nadal budzi wiele kontrowersji.
Komisja Europejska dała się zmanipulować?
Czytając opinie internautów pod tekstami o karach, które dostał Google, widać sporo głosów podziwu i radości. Komentujący często popierają fakt, że Unia Europejska wzięła się za firmę, która obdziera nas z prywatności przez udostępnianie za darmo usług, które pozwalają jej zarabiać na analizie prywatnych danych powierzanych przez użytkowników.
Tymczasem gra toczy się o coś zupełnie innego. W swoich karach i w toku postępowań Komisja Europejska nie podnosi zupełnie kwestii, do których wagę licznie przykładają internauci.
Komisja Europejska próbuje ukrócić działania Google’a tak, żeby otwierać kolejne furtki dla europejskich firm. W ten sposób chce ukrócić zapędy giganta, stworzyć konkurencyjne warunki i stymulować innowacyjność.
W mojej ocenie to jednak nie działa. Skoro Komisja Europejska staje w obronie firm, które mało robią, a dużo krzyczą - np. taki Foundem - to coś tu jest nie tak.
Skoro Komisja Europejska słucha organizacji, za którymi (oficjalnie lub nie) stoją inne, konkurencyjne dla Google’a, wielkie korporacje - takie jak Axel Springer, Oracle, czy Naspers - to coś tu jest nie tak.
Wygląda to tak, jakby Komisja Europejska dała się wciągnąć w walkę wielkich podmiotów i staje po stronie tych, które uważa w danej chwili za przegrywających rozdanie.