Jak Apple zrobi samochód...
Jestem pod wielkim wrażeniem tyrady, jaką urządził sobie wczoraj szef Autobloga Tymon Grabowski, na temat Apple'a i jego ewentualnych starań o własny samochód. Czyta się to doskonale. Tyle że… w moim odczuciu rozumowanie Tymona obarczone jest jednym z grzechów głównych.
Tym grzechem jest… pycha.
Tymon jest wybitnym znawcą motoryzacji. Wie wszystko, o wszystkich samochodach, o każdym jednym niuansie z nimi związanym. Jest moto-freakiem do tego stopnia, że gdy na łamach redakcyjnego Slacka testujemy go, każąc mu zgadywać „co to za samochód?” wrzucając zdjęcia, na których widać jakiś skrawek pojazdu, nie myli się nigdy. Nie tylko „po jednej nutce” odgaduje markę oraz rok produkcji samochodu, lecz także przez kolejne 15 minut opowiada nam o jego liftingach na przestrzeni lat, przy okazji rzucając anegdotami nt. teściowej twórcy wahacza tylnego w tymże samochodzie.
Jak to jednak bywa w przypadku takich wybitnych erudytów, nie dostrzega - ok, zlituję się: nie dopuszcza do siebie myśli - że świat motoryzacji, w którym tak świetnie się porusza, się kończy. I w swojej ignorancji zachowuje się, jak swego czasu menedżerowie Blackberry, gdy na rynku debiutował iPhone. Oni też byli wybitnymi specjalistami od super-specjalistycznych terminali (specjalnie używali tej nazwy, bo uważali, że nazwa telefon była niedostatecznie pojemna dla ich wspaniałych urządzeń). - Och, iPhone nie ma klawiatury? Ma ekran, który trzeba obsługiwać palcem? Kto kupi tę zabaweczkę? Na pewno nie poważni menedżerowie, którzy korzystają z naszych terminali - mówili.
Problemem szefów BlackBerry Mike'a Lazaridisa oraz Jima Balsillliego było nie to, że infantylizowali iPhone'a, lecz to, że w swojej pysze nie dostrzegli tsunami na rynku telefonów komórkowych, które zmiotły ich z rynku. Tej powodzi na rynku motoryzacyjnym nie dostrzega lub odmawia dostrzeżenia Tymon i wypisuje dyrdymały.
A tama już pęka w szwach. I czy to z samochodem od Apple'a, czy bez niego, rynek motoryzacyjny zmieni się w coś zupełnie innego - w coś, co trudno będzie rzeczywiście nazywać motoryzacją w klasycznym rozumieniu. Samochody staną się urządzeniami komputerowymi, kolejnymi podłączonymi do technologicznej chmury… hmm, tak panie Lazaridis… terminalami. A na tym rynku - przyznasz Tymonie - Apple radzi sobie wybitnie dobrze.
Ok, to co się zmieni.
Przede wszystkim koncerny samochodowe oddadzą serce swoich pojazdów technologicznym gigantom. Już to robią, pewnie nawet nie zdają sobie z tego sprawy, bo mylą miejsce, gdzie znajduje się serce w ich samochodach. Na pewno nie jest ono bowiem w silniku, lecz w systemie infantylnie nazywanym dziś infotainmentem. A te oddają ochoczo - zarówno Apple'owi (oprogramowanie CarPlay), jak i Google'owi (Android Auto).
Silnik jest dziś w totalnym odwrocie. Za kilka lat w ogóle zaprzestanie się produkcji silników spalinowych, będą tylko elektryki i ich pochodne. To z kolei kompletnie wymiecie konkurencję na osiągi, moment obrotowy i inne konie mechaniczne. I szybciutko skończy się motoryzacja, którą kocha Tymon - nie będzie wycinki katalizatorów, wycieków olejów i rozbierania silników po warsztatach.
Skończy się także era prędkości, bo do czasu, gdy po ulicach będą jeździć same elektryczne samochody i ich pochodne, wprowadzimy taką kontrolę poruszania się ich po ulicach, że nie tyle nielegalne będzie przekraczanie dozwolonej prędkości o 1 km/h, co wręcz niemożliwe, bo komputer sterujący pojazdem zwyczajnie na to nie pozwoli.
A różnice miedzy samymi pojazdami? No cóż, będziemy je analizować jak dziś porównujemy różnice między Roombą a innym robotem sprzątającym, powiedzmy od Xiaomi - ten ma lepsze oprogramowanie, lepiej mapuje sprzątane pomieszczenie, no i te szczotki ma jakieś takie fajniejsze. Ach, no i działa o 10 minut dłużej na jednym ładowaniu baterii.
No więc, enter Apple
Jak Apple zrobi samochód…, a myślę, że zrobi, to będzie to zupełnie coś innego niż dzisiejszy Volkswagen, czy inny Seat.
Przede wszystkim bardzo wątpię, by Apple zrobił samochód, który będzie do kupienia przez użytkownika indywidualnego. Bardziej skłaniałbym się ku temu, że firma wejdzie w kooperację z miastami, może także z jakimiś sieciami mobilnymi i będzie oferować systemy aut miejskich w stałym obiegu.
Raz, że koszt takiego Apple Cara będzie liczony w grubych setkach tysięcy dolarów, co od razu wyklucza 99 proc. potencjalnych nabywców indywidualnych; dwa, do jego odpowiedniego działania będzie potrzebna specjalna infrastuktura, nad którą Apple będzie musiał mieć (jak to Apple) totalną i bezwarunkową kontrolę.
Mowa tu także chociażby o systemie ładowania takich pojazdów, co - jak wiemy - jest dziś piętą achillesową elektryków. Dzięki systemowi aut miejskich w stałym obiegu, Apple mógłby w prosty sposób pozbawić indywidualnych użytkowników problemu ich ładowania (co też notabene długo nie będzie możliwe na skalę masową ze względu na ograniczenia energetyczne) - część samochodów jeździłaby po ulicach, a w tym czasie druga część byłaby ładowana.
Na początku będzie to zapewne projekt na małą, aczkolwiek imponującą skalę - może w San Francisco, może w Las Vegas (niewielkie miasto, ale ważne i dość blisko od siedziby Apple'a), gdzie przez kilka lat Apple będzie dopracowywał swój samochodowy ekosystem. Potem dołączane będą kolejne miasta w USA, co oczywiście oznacza, że za naszego życia raczej ich w Polsce nie zobaczymy.
Będą to zapewne auta autonomiczne, ewentualnie najpierw funkcjonujące z przedstawicielem firmy jako kierowcą, nazywanym tak umownie, bo jego rola będzie raczej kontrolna i zabezpieczająca ewentualne błędy komputera.
Użytkownicy będą z nich korzystać w modelu subskrypcyjnym, czyli opłacać będą abonament za korzystanie z Apple Cara, którego będą mieli na każde zawołanie pod dom. W takich samochodach rozwijane będą usługi - mobilnego biura, bądź też mobilnego systemu rozrywki. Jeden klient będzie potrzebował narzędzi do pracy podczas podróży, drugi odpoczynku i obejrzenia serialu z Apple TV+. 99 proc. z nich nie będzie miało pojęcia, jakim silnikiem dysponuje samochód, którym się poruszają, nie mówiąc o innych parametrach technicznych.
Ok, mogę tak dłużej fantazjować; wiadomo o co chodzi, prawda?
Realizacja takiej wizji - a naprawdę nie trzeba być futurologiem, by rozumieć, że raczej innej nie ma - łatwiej przyjdzie koncernowi (lub koncernom) technologicznym, aniżeli motoryzacyjnym. To oczywiście nie oznacza, że nagle poupadają wszyscy klasyczni producenci samochodów, lecz to, że środek ciężkości rynku samochodowego wahnie się potężnie w kierunku technologii.
Nie sądzę też, by samochód Apple'a był wybitnym sukcesem sprzedażowym. Jak to w przypadku amerykańskiej firmy bywa, Apple Car bardziej wyznaczy kierunek działania dla całej branży, wniesie elementy, które szybko będą chcieli skopiować inni przedstawiciele rynku motoryzacyjno-technologicznego. Apple zadowoli się niewielkimi udziałami ilościowymi połączonymi z gigantycznym zarobkiem i opowiadaniem na konferencjach jak to kolejny raz „zmienili świat”.
Na koniec rozprawię się z mitami nt. Apple Cara, które krążą w sieci, a które Tymon lubi cytować.
Apple nigdy nie potwierdził, że pracuje nad samochodem. Apple nigdy nie informował opinii publicznej, że inżynierowie pracujący nad autem są: a) przyjmowani lub wyrzucani z firmy, b) przesuwani w ramach organizacji do innych działów. Wszystkie doniesienia o tym, że Apple rozmawia z Hyundaiem, czy Kią są niczym innym jak spekulacjami medialnymi. O tym, że Apple robi samochód dowiemy się zapewne nie wcześniej niż na pół roku przed jego oficjalną premierą.
Polub ten tekst na Facebooku. Dzięki!