Są równie rozkoszne co oryginał. Robo-delfiny to przyszłość oceanariów
Roger Holzberg, dyrektor kreatywny firmy Edge Innovations, to weteran animatroniki. Swoją karierę zaczynał od ruszania gumowymi modelami węży na planie filmowym w Poszukiwaczach Zaginionej Arki - filmu, który wszedł do kin w 1981 r. Od tamtej pory technologia poszła mocno do przodu. Tak samo jak umiejętności Holzberga.
To jego dziełem była wzruszająca Orka z Uwolnić Orkę czy też anakonda z filmu Anakonda. Jednym z jego większych osiągnięć było zbudowanie robota-delfina z myślą o wykorzystywaniu go w parkach rozrywki takich jak amerykański SeaWorld. Robot sterowany przez 2 ludzkich operatorów był tak podobny do żywego stworzenia, że podczas jednej z prezentacji, przerażony widz czym prędzej zadzwonił na policję donosząc o ekstremalnym okrucieństwie (delfin miał przykręconą na stałe do głowy kamerę) wobec zwierząt.
Animatronika w służbie rozrywki
W skrócie: Holzberg jest absolutnym mistrzem, jeśli chodzi o budowanie sztucznych zwierząt. Najbardziej lubi te pływające, gdyż jak sam się określa, uważa się za człowieka morza. Dlatego, kiedy 18 miesięcy temu odebrał telefon od nowozelandzkiej firmy zajmującej się budową parków rozrywki, realizującej zlecenia w Chinach, prawie natychmiast zgodził się na budowę robo-delfinów, które miałyby występować w trzech nowych oceanariach budowanych w Państwie Środka.
- Odbyłem głęboką rozmowę z żoną, pytając, co oznaczałoby, gdybyśmy zbudowali animatroniczne wersje trzech różnych gatunków dla trzech dużych oceanariów w Chinach. Moja żona powiedziała: Cóż, nie dopuścisz do uwięzienia około 100 morskich zwierząt i umieszczenia ich w zamknięciu - mówi Holzberg.
Od tamtej pory ekspert od animatroniki w pełni poświęcił się nowemu zadaniu. Wykorzystując innowacje z dziedziny sztucznej inteligencji, zbudował robo-delfina mierzącego 2,6 metra i ważącego 260 kilogramów. Dzięki wykorzystaniu wysokiej jakości silikonu medycznego na pierwszy (i drugi, a także trzeci) rzut oka robot wydaje się żywym zwierzęciem.
Robo-delfina trudno odróżnić od oryginału
Wrażenie to potęguje również algorytm odpowiedzialny za kontrolę nad tą osobliwą maszyną. Delfin może działać w dwóch trybach: pokazowym, sterowanym właśnie przez algorytm, w którym pływa, eksplorując swoje otoczenie, oraz edukacyjnym, w którym może być sterowany przez „animatora” za pomocą joysticka.
Robo-delfin ma też wystarczająco pojemny akumulator, aby pływać przez osiem do dziesięciu godzin na jednym ładowaniu i wykazuje imponująco podobne do delfinów zachowanie we wszystkim od ciekawości, gdy napotyka obiekt zainteresowania, aż po bardzo naturalne ruchy i tendencję do wynurzania się cztery razy na minutę, aby zaczerpnąć powietrza.
Cena? Holzberg szacuje, że budowa w pełni użytkowego egzemplarza kosztować będzie od 3 do 5 mln dolarów. Jego twórca przyznaje, że nie jest to tania zabawka, jednak należy zaznaczyć, że maszyna ta jest o wiele tańsza w długotrwałej… eksploatacji.
- Opracowanie, wyszkolenie i wykorzystanie zwierzęcia animatronicznego kosztuje znacznie więcej niż prawdziwego. Ale po 10 latach, gdy weźmie się pod uwagę hodowlę zwierząt, karmienie, obieg wody, kontrolę temperatury, usuwanie odpadów, rachunki weterynarza itd., sytuacja się zmienia. Wybór animatroniki jest o wiele, wiele bardziej opłacalny - mówi Holzberg
Cięcie kosztów to nie jedyna korzyść
Tradycyjne oceanaria tracą na popularności z powodu naszej rosnącej świadomości ekologicznej. Szczególnie wśród młodszych pokoleń, którym idea trzymania dzikich zwierząt w zamknięciu nie bardzo się podoba. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że stajemy się bardziej cywilizowani.
Potwierdza to chociażby moda na wegańskie produkty spożywcze, której rosnąca popularność sprawiła, że zakup wegańskich burgerów w moim lokalnym supermarkecie wydaje się dzisiaj czymś normalnym. Jeszcze pięć lat temu było to nie do pomyślenia.
Tak samo jak teraz trudno wyobrazić sobie oceanaria, w których pływają animatroniczne roboty zwierząt, nie do odróżnienia od żywych zwierząt. Ale w przyszłości? Czemu nie?