Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas to świetna, kreatywna, pomysłowa gra. Absolutny hit - recenzja
Na komputerze czeka zaczęte Baldur’s Gate 3. Laptop krzyczy o uwagę przy pomocy Mount and Blade 2 oraz Crusader Kings III. Mimo tego nie potrafię odejść od konsoli, po raz 24 próbując przejść poziom w Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas. Oczywiście ze wszystkimi diamentami.
Toys for Bob to jedno z najbardziej niedocenianych studiów deweloperskich na świecie. Czegokolwiek chwycą się ci deweloperzy, zamieniają w absolutne złoto. Złoto! To właśnie ta ekipa przywróciła do życia jamraja Crasha oraz smoka Spyro, tworząc niesamowite remaki kultowych gier z pierwszego PlayStation. Odsmażone na nowo kotlety są tak dobre jak dekady temu, a nawet lepsze.
Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas to pierwsza pełnoprawna NOWA odsłona serii od… 22 lat.
Toys for Bob nareszcie otrzymało od Activision zielone światło na stworzenie zupełnie nowej odsłony Crasha. Studio wykorzystało nadarzającą się możliwość w 110 proc. Sequel jest nie tylko godnym reprezentantem ukochanej serii, ale również wspaniałym rozwinięciem platformowej mechaniki, którą znamy i kochamy od czasów szarego PSX-a podłączonego do telewizora CRT.
Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas kontynuuje fabularną historię z trzeciej odsłony. Znani wrogowie jamraja powracają z międzywymiarowego więzienia, a Crash i Coco ruszają na przygodę po planach astralnych, chcąc powstrzymać nieobliczalne anomalie grożące zniszczeniem całego świata. Para bohaterów jest w pełni grywalna, a przełączać się między nimi można przed wczytaniem każdego poziomu.
Najlepsze w Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas są nowe, świeże i świetnie zrealizowane pomysły.
Podczas swojej przygody gracz zbiera potężne artefakty, radykalnie wpływające na rozgrywkę. Jeden materializuje obiekty na różnych planach astralnych. Inny odpowiada za grawitację i jej odwrócenie. Jeszcze inny zamienia Crasha w prawdziwe tornado. Dzięki korzystaniu z tych potężnych przedmiotów gracz wykonuje czynności, jakie wcześniej były w serii niemożliwe. Mam tutaj na myśli np. skoki na rekordową odległość, podczas których szybujemy nad całymi miastami. Niesamowicie to wygląda.
Drugim novum jest częstsze niż kiedykolwiek wcześniej sięganie po grywalne postaci poboczne. Gracz może się wcielić w kilka znanych i (nie)lubianych ikon serii. Każda z nich ma oddzielny wachlarz możliwości specjalnych, a także nieco inny model sterowania. Kapitalne urozmaicenie, za sprawą którego jedna gra oferuje kilka filozofii przechodzenia poziomów. Chwilowe oderwanie od Crasha i Coco nie tylko odświeża rozgrywkę, ale pozwala zaoferować ciekawszą narrację.
Do tego dochodzi poszerzenie klasycznej palety ruchów głównego bohatera i jego towarzyszki. W Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas najpopularniejszy jamraj świata potrafi bujać się na sznurach i linach (łącznie z podciąganiem/opuszczaniem), a także ślizgać niczym Tony Hawk po balustradach i szynach. Dodajmy do tego dynamiczne przejścia między sekwencjami side-scroll oraz up-down, a w efekcie otrzymamy bardzo zróżnicowane, dynamiczne i zmienne poziomy do pokonania.
Crash jak rasowy diler. Uzależnia swojego klienta.
Chylę czoła przed zbalansowaniem trudności Najwyższego Czasu. Poziomy w tej grze zostały tak zaprojektowane, że zawsze kończę je o krok od maksymalnej wartości punktowej. Przez to zamiast biec przez główny wątek fabularny, wracam do już pokonanych lokacji, przechodząc je na nowo. Potem jeszcze raz. Maksymalna liczba diamentów jest na wyciągnięcie dłoni i aż żal się poddawać. W ten sposób zegar w salonie pokazuje już 2:00 w nocy, a ja po raz 16 walczę z tym samym poziomem.
To wciąga. Wciąga jak cholera. Gracz chce przechodzić kolejne poziomy z najwyższą notą, bo ta zawsze wydaje się w zasięgu możliwości. Ciągle dynda przed nosem jak ta marchewka na kiju. Za wysokie noty otrzymujemy nagrody w postaci skórek dla Crasha i Coco. Świetne jest to, że unikalne uniformy głównych bohaterów można zdobyć wyłącznie poprzez mistrzowskie przechodzenie lokacji. Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas został pozbawiony jakichkolwiek mikro-transakcji czy skrzyń z losową zawartością. I to jest cudowne.
Po prostu świetna gra. Piękna, grywalna i zróżnicowana.
Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas najzwyczajniej w świecie cieszy. Lokacje są pełne detali i szczegółów. Drugi plan żyje własnym życiem. Modele i projekty przeciwników wydają się żywcem wyjęte z bajek Piksara. Do tego raz na jakiś czas iskra geniuszu producentów zamienia się w prawdziwy kreatywny ogień. Jak podczas stylizowanej na Rock Banda walki z muzycznym przeciwnikiem. Coś świetnego.
Do tego trzeba dodać dziesiątki pobocznych poziomów oraz wyzwań, a także wariacje głównych poziomów przepuszczone przez filtry wizualne oraz modyfikatory zasad. Najwyższy Czas oferuje ponadto kooperacyjny tryb „do pierwszej skuchy” dla dwóch graczy, budzący skojarzenia z beztroskimi czasami grania na PSX-ie razem z rodzeństwem lub znajomym. Wszystko to składa się na totalną grę platformową, która uchodzi za wzór dla innych przedstawicieli gatunku.
Największe zalety:
- Sequel godny wspaniałej, kultowej serii
- Świetnie zrealizowane nowe pomysły
- Wiele elementów różnicujących, wysoka zmienność, brak nudy
- Masa dodatkowych wyzwań i poziomów
- Gra stworzona przez pasjonatów, dopracowana w każdym calu
- Motywuje do doskonałości (w przechodzeniu poziomów)
Największe wady:
- Trzeba było czekać 22 lata
Crash Bandicoot 4: Najwyższy Czas to nie tylko udany powrót świetnej serii. To również jedna z najlepszych przygód w całej historii popularnego jamraja.