Trzy miesiące z robotem koszącym Husqvarna Automower 315X. Patrzę na trawnik i opowiadam, co widzę
Trzy miesiące - tyle czasu minęło od momentu, kiedy w moim ogrodzie pojawił się robot koszący Husqvarna Automower 315X. Czas na podsumowanie.
Dla przypomnienia, więcej o robotach koszących i robocie Husqvarna Automower 315X można przeczytać w tych tekstach:
Tutaj skupię się na podsumowaniu, czyli tym, czy byłem zadowolony, czy zdecyduję się na taki zakup i czy pojawiły się jakieś usterki albo coś mnie szczególnie zirytowało.
Zacznę może przewrotnie, bo od kwestii, która pojawia się przeważnie na koniec, czyli:
Czy pojawiły się przez ten czas jakiekolwiek problemy?
Nie.
I to jest właściwie odpowiedź całkowicie wyczerpująca ten temat. Przez całe trzy miesiące (plus kilka bonusowych dni) robot koszący nie zawiódł ani razu. Ani razu się nie zablokował, ani razu się nie zgubił, ani razu nie wjechał gdzieś, skąd nie mógł wyjechać (a trawnik mam dość swobodny), ani razu też nie rozładował się gdzieś w środku ogrodu, wymagając ode mnie ręcznego przeniesienia. Nie przesyłał też do mnie żadnych niezrozumiałych komunikatów - ani przez aplikację, ani przez swój prywatny ekranik. Nic, kompletnie nic. Nie przeszkadzały mu też ulewne deszcze i piekące do granic wytrzymałości słońce.
Od pierwszego uruchomienia ponad trzy miesiące temu po prostu co rano włącza się, kosi, a w południe (albo wcześniej) kończy swoją pracę i znika z trawnika. Nie zmieniałem przy tym nic w pierwotnej konfiguracji - okazała się być wystarczająco dobra.
Dlaczego piszę o tym na samym początku tekstu? Bo mam świeżo w pamięci przygodę z robotem koszącym innej marki, sprzedawanym o wiele taniej niż testowany przeze mnie Automower 315X. Trafił on do ogrodu (dużo prostszego niż mój) jednego z członków mojej rodziny, który niedługo potem wyjechał na bardzo długie wakacje. I co? I pierwszego dnia musiałem przejechać w sumie prawie 100 km, żeby odnaleźć kosiarkę, która po prostu się zagubiła, i ręcznie dopchać ją na tor powrotu do bazy. Zresztą podobno kolejnego dnia to samo musieli zrobić poproszeni o pomoc sąsiedzi.
U mnie nic takiego nie było. Za samodzielność zdecydowanie wystawiłbym robotowi Automower 315X maksymalną liczbę gwiazdek.
Co nie znaczy, że robot jest absolutnie bezobsługowy.
Jeździ sam, kosi sam, sam wraca do bazy, sam też uzupełnia energię w swoich akumulatorach i sam decyduje o tym, gdzie i jak kosić. Natomiast warto od czasu do czasu zajrzeć do niego i trochę o niego zadbać.
Tym, co robiłem najczęściej, było... zwykłe przecieranie robota wilgotną szmatką. Modelu Automower 315X nie można myć z węża (można to natomiast robić np. z modelem Automower 305), ale też wykonano go z materiałów, które bardzo łatwo jest wyczyścić. Nie jest to może kluczowe dla funkcjonowania robota, ale po prostu wygląda po takim minutowym zabiegu dużo lepiej.
Muszę natomiast wspomnieć o jednej kwestii, którą zresztą poruszył już Autoryzowany Diler Husqvarna podczas montażu - jeśli mamy trochę bardziej skomplikowany trawnik i np. zwisające nisko gałęzie drzew, to robot będzie się z czasem rysował. I widać to na moim egzemplarzu - nie wygląda w żadnym wypadku na przechodzony, ale tu i tam widać delikatne zadrapania. Nie zagrażają one wprawdzie w żaden sposób konstrukcji, ale nie ma co liczyć, że np. po 2-3 latach robot będzie wyglądał idealnie.
Jeśli jednak komuś mogłoby to przeszkadzać albo chce dodatkowo zabezpieczyć swoją kosiarkę (lub zmienić jej wygląd), można u Autoryzowanego Dilera Husqvarna zamówić naklejkę w wybranym przez siebie wzorze (tutaj przykład), która pomoże uniknąć pojawienia się rys albo zamaskuje te, które już się pojawiły.
Poza przecieraniem, jedyną poważniejszą czynnością serwisową, którą musiałem raz na 3-4 tygodnie realizować, było oczyszczanie kół z nagromadzonej w rowkach trawy i błota, co pewnie miało związek z ostatnimi ulewnymi opadami deszczu i przy okazji gwałtowniejszym wzrostem trawy, co za tym idzie - większą liczbą skoszonych drobinek.
Co jednak istotne, w żaden sposób nie ograniczało to mobilności robota. Nie ślizgał się na mokrym i nie miał problemu z przejeżdżaniem po nierównościach albo podjazdem pod górkę. Natomiast zapchane koła zamieniały się - przynajmniej według moich obserwacji - w małe walce, które zostawiały na dłuższej i mokrej trawie nie jakiś potężny, ale jednak dość zauważalny ślad.
I to właściwie tyle, jeśli chodzi o serwisowanie robota po mojej stronie. 2 minuty ze szmatką według uznania i raz na jakiś miesiąc 2 minuty z patykiem. Koniec. Nawet nie będę liczył, ile czasu zaoszczędziłem w porównaniu do ręcznego koszenia zwykłą kosiarką.
Niedługo pewnie wypadałoby doliczyć do tych czynności serwisowych wymianę ostrzy - bo warunki w moim ogrodzie nie zawsze były idealne (kamienie wychodzące z ziemi po deszczu, pies zbierający patyki, które przegapiałem), ale to też kilka minut roboty z wykorzystaniem prostego śrubokręta.
Najważniejsze pytanie - czy widać efekty? Czy ogród wygląda lepiej?
Tak. Absolutnie tak. Przy czym tę odpowiedź warto podzielić na trzy części.
Pierwsza twierdząca odpowiedź wynika z tego, że... robot koszący powinien mieć odpowiednio przygotowany trawnik. W moim przypadku na trawniku regularnie składowane były różnego rodzaju zabawki psa i patyki, co zdecydowanie nie wpływało pozytywnie na jego wygląd. Robot koszący okazał się wystarczającą motywacją, żeby nad tym bałaganem zapanować i regularnie sprawdzać, czy nic nie zostało na trawniku. Efekt? Prosty do przewidzenia - dodatkowy porządek, który od razu sprawiał, że trawnik wyglądał... po prostu porządniej.
Druga twierdząca odpowiedź też tylko po części związana jest z robotem koszącym. Nigdy nie byłem wielkim fanem prac ogrodowych, a tę godzinę raz na tydzień czy raz na dwa tygodnie przeważnie poświęcałem na ręczne koszenie, po czym uznawałem, że napracowałem się wystarczająco i teraz można przejść do innych zajęć - niekoniecznie w ogródku.
Teraz, kiedy trawnik jest wiecznie skoszony, nie mam już tej wymówki. Nie marnuję tej godziny na koszenie trawy, tylko na inne prace ogrodowe. I ogród jest mi z całą pewnością wdzięczny.
Ale tak, wiem, najbardziej interesuje was sama praca robota i jej efekty.
Tutaj rozczaruję tych, którzy liczyli na jakiś dramatyczny zwrot akcji. Nie mam żadnych zastrzeżeń do tego, jak kosi Automower 315X, mimo że zadanie miał przed sobą niełatwe - mój ogródek roi się od pułapek w postaci wąskich przejazdów, nierównego terenu, dziwnie poprowadzonych krawędzi, ogrodowych dekoracji, pni dawno wyciętych drzew i podobnych. Ba, na środku ogrodu jest nawet spore oczko wodne.
Żaden z tych elementów nie był dla 315X wyzwaniem. Duża w tym pewnie zasługa profesjonalnie położonego przewodu ograniczającego i prowadzącego, ale nie czarujmy się - sam przewód to nie wszystko.
Sam przewód nie sprawił też, że trawa - właściwie niezależnie od nierówności pod nią - skoszona jest niemal idealnie równo. Niemal, bo jeśli położę się na trawniku i z tego poziomu będę mierzył każde źdźbło, to z pewnością uda mi się znaleźć pojedyncze, które wystają ponad wysokość pozostałych. Mowa jednak o jednostkowych przypadkach, a nie np. o całych kępach trawy, które wymykają się z pod kontroli. Jest to o tyle istotne, że mój trawnik zdecydowanie nie jest jednolity - jeśli nie kosić go kilka czy kilkanaście dni, bez problemu zauważy się, że niektóre fragmenty rosą szybciej, podczas gdy inne - dużo wolniej. Dla robota Automower 315X nie jest to żadne wyzwanie.
Co innego zrobiło na mnie jednak dużo większe wrażenie.
To fakt, jak bardzo ożywa trawnik koszony każdego dnia. Wprawdzie uprzedzał mnie o tym Autoryzowany Diler Husqvarna, ale wiadomo - w jego interesie jest zachwalać swój produkt.
Mogę to jednak z czystym sumieniem potwierdzić - po trzech miesiącach (zmiana była widoczna w sumie już po dwóch) trawnik jest zupełnie inny niż przed rozpoczęciem regularnego koszenia. Trawa jest dużo gęstsza, bardziej... sprężysta i przestaje przypominać strukturą zapuszczoną łąkę, a zaczyna zbliżać się do trawnego dywanu.
Co ciekawe, szybszy i skuteczniejszy wzrost widać także w miejscach, w których pojawiały się ubytki. Przykładowo podczas niedawnego czyszczenia roweru wypaliłem przypadkiem benzyną ekstrakcyjną niezbyt piękną dziurę w moim trawniku. Minęło trochę czasu i nie jestem już w stanie rozpoznać, w którym to było miejscu. Jednak codziennie nawożenie zmulczowaną trawą robi robotę.
Zresztą, żeby nie być gołosłownym, tak wyglądał trawnik w momencie instalacji robota koszącego:
Oraz tak:
I tak:
Natomiast dziś wygląda, w sumie bez żadnej pomocy z mojej strony, tak:
Oraz tak:
Wszystkie zdjęcia zostały wykonane telefonem i poza zmniejszeniem rozmiaru na potrzeby publikacji nie było w nich nic modyfikowane.
Tak, mój trawnik dalej nie jest idealny, ale to już nie wina robota koszącego. On swoją robotę - bez mojej pomocy - wykonał nad wyraz dobrze.
Czy koszenie codziennie ma sens? Zrobiłem mały eksperyment.
Właściwie to został on zrobiony na mnie. Polegał na tym, że kosiarka została wyłączona przez drugiego domownika na kilka dni, bez uprzedzania mnie, kiedy to wyłączenie ma mieć miejsce.
Jak długo - bez sprawdzania w aplikacji - zajęło mi zorientowanie się, że coś jest nie tak? Całe... 2 dni. Już po tym czasie miałem wrażenie, że coś z trawnikiem jest nie tak, i że jeszcze niedawno wyglądał dużo lepiej i równiej. Zaniepokojony uruchomiłem więc aplikację - może coś się zepsuło, może czas już wymienić ostrza - i wtedy zobaczyłem, że robot po prostu został zatrzymany ręcznie. Potem dowiedziałem się, że było to w sumie niecałe dwa dni temu, a ja już byłem w stanie zobaczyć różnicę.
Możliwe, że jeśli ktoś będzie miał bardziej równomiernie rosnący trawnik, to zauważenie różnicy zajmie mu więcej czasu. U mnie wystarczyło mniej niż 48 godzin.
Czyli tak - codzienne koszenie jak najbardziej ma sens. Ma też sens w takim wymiarze, że skoszone codziennie kawałki trawy są zupełnie niewidoczne - gdybym pokazał komuś trawnik, nie byłby pewnie w stanie uwierzyć, że nigdy, ani razu, nie sprzątałem z niego skoszonej trawy.
Na wszelki wypadek zaznaczę jedno: cudów nie ma.
Automower 315X to robot koszący - nie robot ogrodnik. Będzie więc przycinał trawnik i nawoził go zmulczowaną trawą, ale to tyle. Przykładowo u mnie zacienione części trawnika porasta tu i tam mech i nie zauważyłem, żeby ta sytuacja ulegała zmianie. Podobnie jest np. z koniczyną - jak była, tak jest. Jeśli chciałbym się jej pozbyć, powinienem zrobić to samodzielnie.
Tak samo trzeba pamiętać, że to, jak bardzo będziemy zadowoleni z efektów pracy robota koszącego, zależy w dużej mierze od tego, jak poprowadzimy m.in. przewód ograniczający. Przez trzy miesiące zauważyłem u siebie już kilka miejsc, gdzie warto byłoby trochę przemodelować ogród (bez drastycznych ruchów, kosmetyczne poprawki), żeby koszenie było skuteczniejsze i wyciąganie podkaszarki było zupełnie zbędne.
To jak - kupię czy nie kupię?
Aktualnie jestem na etapie żegnania się z robotem Automower 315X, który po testach wraca do producenta. I staję przed wyborem - co dalej?
Modelu 315X raczej nie kupię - wyceniony jest na ponad 10 000 zł, a do tego jest zdecydowanie zbyt rozbudowany i zbyt wydajny jak na moje potrzeby. Natomiast jestem niemal pewien, że tańszy i prostszy model 305 niedługo pojawi się w moim ogródku, przy czym tym razem nie na testy, a na stałe, jako prywatny, domowy zakup. Jeśli ktoś, nawet z ciekawości, chce sprawdzić, który model poradziłby sobie z jego trawnikiem, Husqvarna udostępnia odpowiedni kalkulator, w który możemy wprowadzić odpowiednie dane, po czym uzyskać konkretną rekomendację.
Moja decyzja jest przy tym o tyle zabawne, że choć wcześniej interesowałem się robotami koszącymi, to raczej było to zainteresowanie w kategorii intrygujące ciekawostki, a nie nadchodzący zakup. Trzy miesiące przygody z takim robotem i już trudno mi sobie wyobrazić, że mógłbym kosić trawnik w inny sposób.
Zresztą pewnie długo bez takiego robota koszącego nie wytrzymam - skoro już po dwóch dniach bez jego pracy trawnik przestawał mi się podobać, to co będzie, jeśli odczekam 5 albo 15 dni? Wolę nawet o tym nie myśleć.
* Materiał powstał przy współpracy z firmą Husqvarna.