REKLAMA

Canon EOS R w 2020 r. Sprawdziłem, czy nadal warto go kupić

Minęły już blisko dwa lata od premiery Canona EOS R i rok od momentu, w którym miałem go w swoich dłoniach po raz ostatni. Teraz ponownie miałem przyjemność na nim popracować, by móc odpowiedzieć na pytanie – czy w 2020 r. nadal warto go kupić?

Canon EOS R – sprawdziłem, czy warto go kupić w 2020 r.
REKLAMA

Aparaty cyfrowe na szczęście nie są jak smartfony. Nie starzeją się tak szybko, że trzeba je wymieniać co kilkanaście miesięcy, więc nawet dwuletni model wciąż pozostaje „nowością” na rynku.

REKLAMA

Tym niemniej w przypadku Canona EOS R premiera następcy zbliża się wielkimi krokami. Według wszelkiego prawdopodobieństwa mocarny EOS R5 zadebiutuje już w przyszłym miesiącu, a wraz z nim być może także tańszy EOS R6, z mniejszą matrycą, który zastąpiłby w portfolio dwuletniego EOS–a R.

 class="wp-image-1187539"

Premiera nowości oznacza jednakże, iż Canon EOS R wkrótce potanieje. W chwili pisania tego tekstu cena samego korpusu w zestawie z adapterem EF–EOS R wynosi około 8299 zł, co wciąż pozostaje znaczącą kwotą. Można się spodziewać, iż cena spadnie po premierze EOS–a R5 i (być może) R6. Canon do tego zapowiedział, że jeszcze w tym roku pojawią się (w końcu!) tanie obiektywy dla bagnetu RF.

Dotychczas z tanich obiektywów dla tego systemu dostępny był wyłącznie 35 mm f/1.8 Macro; pozostałe to profesjonalne szkła, których cena przekracza 10 tys. zł.

Nowy ekosystem Canona zacznie więc w końcu nabierać kształtu i stanie się bardziej przystępny, zarówno dla profesjonalistów, jak i dla entuzjastów.

Pozostaje jednak pytanie – czy w 2020 r. nadal warto kupić Canona EOS R? Co zmieniło się od premiery?

Na odpowiedź na te pytania miałem cały ostatni miesiąc, podczas którego pracowałem z Canonem EOS R oraz dwoma fantastycznymi obiektywami: Canon RF 24–70 mm f/2.8 L IS USM oraz RF 85 mm f/1.2 L USM.

Canon EOS R w 2020 r. – co się zmieniło?

Na początek zachęcam do lektury poprzednich materiałów o Canonie EOS R:

Przez blisko rok od premiery EOS R znacząco odstawał od konkurencyjnego Sony A7III a nawet Nikona Z6.

Autofocus ciągły kulał, nie było funkcji śledzenia (!) ani popularnego autofocusu rozpoznającego oczy (Eye–AF).

 class="wp-image-1187557"

Na przestrzeni ostatnich miesięcy Canon udoskonalił swój korpus szeregiem aktualizacji oprogramowania i dziś jest to znacznie bardziej wydolny aparat niż w dniu premiery.

Największą bolączką EOS–a R, gdy ostanio go testowałem, był bardzo słaby autofocus ciągły. Tak słaby, że niemal bezużyteczny, zwłaszcza w połączeniu z bardzo niską szybkostrzelnością korpusu (teoretycznie 5, realistycznie 3 FPS w trybie AF Servo).

Aktualizacje dodające tracking i Eye–AF zmieniły sytuację diametralnie.

Obiektywnie rzecz ujmując, EOS R nadal nie jest tak celny w trybie ciągłym jak aparaty Sony. Mój prywatny A7rIII radzi sobie ze śledzeniem o wiele lepiej, nie mówiąc już o rozpoznawaniu oczu. Tym niemniej Canon radzi sobie wcale niewiele gorzej od Sony, a znacznie lepiej od Nikonów Z6 i Z7.

 class="wp-image-1187542"

Testując autofocus w ujęciach seryjnych na próbie 30 zdjęć przeliczyłem, że w trybie śledzenia szybko poruszającego się obiektu (konkretnie: wściekającego się na plaży psa) udało mi się uzyskać około 70 proc. celnych strzałów.

W przypadku Eye–AF ten procent był nieco niższy. Ostrych było około 60 proc. ujęć wykonanych w serii, przy czym im bliżej był obiekt, tym celniejszy stawał się autofocus.

Celując z bliska, w sytuacji portretowej, celność Eye–AF w Canonie EOS R była bliska 80–90 proc.

Dla pełnego zrozumienia: te aktualizacje nie sprawiły, że EOS R nagle stał się aparatem zdatnym do fotografii sportowej czy przyrodniczej. Na to pełnoklatkowy bezlusterkowiec Canona wciąż jest za wolny. Teraz jednak o wiele lepiej spisuje się podczas sesji portretowych, reportaży ślubnych czy choćby na rodzinnym spacerze, gdy próbujemy uwiecznić biegające wokoło dzieci.

 class="wp-image-1187545"

Z innych drobnych zmian, które doszły od czasu gdy ostatnio testowałem ten aparat, najmilej przywitałem blokadę paska dotykowego. Podczas uprzednich testów finalnie musiałem go wyłączyć, bo notorycznie zmieniałem ustawienia przypadkowym muśnięciem. Teraz pasek można zablokować, a do odblokowania trzeba przytrzymać przez sekundę jego lewą część. Umieściłem na pasku regulację ISO i dzięki blokadzie ani razu nie zdarzyło się, bym zmienił czułość matrycy przypadkowo.

Canon EOS R w 2020 r. – co się nie zmieniło?

Pewnych kwestii i braków aktualizacja niestety nie była w stanie rozwiązać. Jeśli chodzi o możliwości wideo Canon EOS R nadal jest daleko, daleko za Sony. Nadal nagrywa 4K z ogromnym cropem i nie potrafi nagrywać 120 FPS–ów w Full HD. Odrabia to poniekąd fantastyczną jakością i wysokim bitrate’em w nagraniach 1080p, lecz obiektywnie nie może się równać z bezlusterkowcami Sony.

Nie zmienił się fakt, iż Canon EOS R ma tylko jeden slot na karty pamięci, co dla wielu profesjonalistów samo w sobie będzie dostatecznym argumentem, by po niego nie sięgnąć.

Nie zmienił się też brak IBIS, choć tu ze zdumieniem odkryłem, że EOS R w połączeniu ze stabilizowanym obiektywem RF 24–70 mm f/2.8 oferuje lepszą stabilizację niż mój prywatny Sony A7rIII ze stabilizacją matrycy i niestabilizowanym obiektywem Sigma 24–70 mm f/2.8.

 class="wp-image-1187560"

Nie licząc wspomnianej blokady paska dotykowego, nie zmienił się też sposób obsługi aparatu, co dla jednych będzie wadą, a innych nie obejdzie. Nie każdemu przypadnie bowiem do gustu ustawianie punktu ostrości krzyżakiem lub ekranem dotykowym. EOS R nadal jest pozbawiony joysticka do szybkiego manipulowania polem ostrości, choć to jedyna wada tego korpusu od strony ergonomicznej. Pod względem prostoty i szybkości obsługi EOS R jest w moim odczuciu jednym z najlepiej zaprojektowanych bezlusterkowców na rynku.

Tyle, jeśli chodzi o obiektywne kwestie, które doczekały się lub nie doczekały się zmian od premiery. Teraz przejdźmy do stricte subiektywnych odczuć.

Canon EOS R był w ubiegłym roku na szczycie mojej listy zakupowej, gdy wymieniałem system fotograficzny. Finalnie postawiłem jednak na Sony i ostatni miesiąc był doskonałą okazją do refleksji nad tym wyborem.

Canon EOS R – co nadal w nim lubię?

Niezmiennie uwielbiam EOS–a R za kombinację znakomitego pojedynczego AF i pięknych kolorów „prosto z korpusu”. Przy zdjęciach zrobionych Canonem zawsze mam najmniej pracy, podobają mi się takie, jak wychodzą z aparatu. To stricte subiektywne odczucie (moja żona np. uważa, że kolory Canona są okropne), ale jednak wielu fotografów podziela pogląd, że w kolory Canona mają w sobie jakiś magiczny pierwiastek. I ja się z tym zgadzam.

Bardzo lubię też cały workflow dookoła EOS–a R. Jego matryca ma 30,3 Mpix, czyli dostatecznie dużo, by spełnić oczekiwania klientów, dla których robię zdjęcia, a przy tym dostatecznie mało, by nie obciążać podzespołów komputera w takim stopniu, jak robią to pliki z mojego Sony A7rIII. Dodam też, że RAW–y z EOS–a R są niebywale plastyczne i można z nich wycisnąć naprawdę wiele.

Niezmiennie uwielbiam komfort pracy z tym aparatem. EOS R leży w dłoni nieporównywalnie lepiej od bezlusterkowców Sony, nawet od Sony A7rIV i A9 II, które oferują głębszy grip od A7III/A7rIII.

Canon EOS R opinie class="wp-image-992736"

Uwielbiam też pewność, którą przez ostatni miesiąc czułem pracując z EOS–em R i profesjonalnymi obiektywami Canona. Mając podpiętego 24–70 mm f/2.8 czy nawet portretową 85 mm f/1.2 trzeba się było naprawdę natrudzić, by zrobić nieostre zdjęcie. W trybie pojedynczym aparat trafiał niemal za każdym razem. Oczywiście – obydwa obiektywy kosztują ogromne pieniądze, odpowiednio 11 i 13 tys. zł za sztukę. Ale po kilku tygodniach pracy z tymi szkłami wiem, że są warte tych pieniędzy. One po prostu grają w innej lidze niż obiektywy do pozostałych systemów fotograficznych, zarówno bezlusterkowców, jak i lustrzanek, nawet tych od Canona.

Szalenie użyteczne jest też automatyczne opuszczanie migawki przy zmianie obiektywów. Że też konkurenci jeszcze tego nie skopiowali od Canona.

 class="wp-image-1187530"

Niezmiennie uwielbiam też wizjer i ekran w tym aparacie. Wizjer OLED o rozdzielczości 3,69 mln pikseli o lata świetlne wyprzedza jakością wizjery w aparatach Sony, zaś wywijany ekran przydaje się nie tylko do vlogowania, ale przede wszystkim do fotografowania pod dziwnymi kątami. Bardzo mi tego brakuje w moim Sony A7rIII.

 class="wp-image-1187548"

Przede wszystkim jednak w Canonie EOS R lubię to, że mając go w rękach chce mi się fotografować. Że robiąc zdjęcia nie czuję, że jestem w pracy, tylko że dobrze się bawię. To coś, czego niestety ani razu nie czułem przez ostatnie miesiące posiadania korpusu Sony.

Canon EOS R – czego nadal w nim nie lubię?

Wspominałem już o braku joysticka; jestem w stanie bez niego żyć, bo pracowałem przez lata na Nikonie D610 a potem Olympusie EM-1 mkII, które też nie miały joysticków. Jednak na tle prostoty i szybkości ustawiania punktu AF w Sony A7III/A7rIII korzystanie z d–pada czy nawet panelu dotykowego to uwsteczniające doświadczenie.

Canon EOS R - opinie class="wp-image-992748"

Nie potrafię też przeprosić się z pojedynczym slotem na karty pamięci. Przez ostatni miesiąc na szczęście nigdzie nie wyjeżdżałem, ale wiem, że w normalnych warunkach nie czułbym pełni komfortu psychicznego, jadąc na konferencję czy premierę sprzętu z aparatem, w którym nie mam zapisu do dwóch kart.

Canon EOS R opinie class="wp-image-992751"

Pomimo świetnej współpracy ze stabilizacją w obiektywie 24–70 mm f/2.8 trudno mi też przeboleć fakt, że Canon EOS R pozbawiony jest pięcioosiowej stabilizacji matrycy. Nie mam najstabilniejszych rąk na świecie (a picie 4 kubków kawy dziennie również w tym nie pomaga) więc IBIS jest przydatny nie tylko podczas kręcenia wideo, ale również podczas fotografowania.

Prawdziwy ból wynika jednak z faktu, że stabilizowane obiektywy do Canona EOS R są po prostu cholernie drogie. Gdyby EOS R miał IBIS, można by było zapiąć na adapterze obiektywy do lustrzanek Canona, albo nadchodzące tanie obiektywy RF i nadal cieszyć się stabilizacją. Gdy IBIS nie ma, musimy się ratować bardzo drogimi obiektywami, z których część – jak np. testowany 85 mm f/1.2 – tak czy inaczej stabilizacji nie posiada.

Czy żałuję wyboru?

W ubiegłym roku stanąłem przed wyborem: Canon EOS R kontra Sony A7III i Nikon Z6. Przetestowałem je wszystkie i finalnie zdecydowałem się na wejście w system Sony, tyle że sięgając po Sony A7rIII z matrycą 42 Mpix.

Do ostatniej chwili Canon EOS R był faworytem tego wyścigu, aż do chwili, w której pracowałem nad jednym projektem z Marcinem Połowianiukiem, i równolegle wykonywaliśmy te same zadania Canonem i Sony A7III. To przekonało mnie, że aparat Sony będzie lepszym narzędziem. Nie bez znaczenia była też dostępność o wiele tańszych obiektywów.

Z perspektywy czasu: miałem rację. I nie miałem racji.

 class="wp-image-1187536"

Sony A7rIII jest bez dwóch zdań lepszym, a może raczej bardziej uniwersalnym narzędziem. Mogę nim zrobić wszystko co potrzebuję i jeszcze więcej. Sprawdza się w produkcji wideo, w fotografii produktowej, ale w razie potrzeby mógłbym nim też fotografować przyrodę czy sport.

Sęk w tym, że po 8 miesiącach z Sony nie potrafię do tego aparatu poczuć nic więcej. Jest narzędziem, tak samo jak narzędziem jest młotek. Młotkiem wbijamy gwoździe, nie ma tu miejsca na uczucia. Chwytając Sony A7rIII do ręki nie czuję nic. Nie czuję też zachęty do robienia zdjęć. Robię je tylko wtedy, gdy muszę.

Z Canonem EOS R jest zupełnie inaczej. Nie jest on tak uniwersalnym narzędziem jak aparaty Sony, do tego kosztuje od nich więcej, nie mówiąc już o niebotycznym koszcie obiektywów.

Tyle że przez ostatni miesiąc przekonałem się, że EOS–em R mogę wykonać na oko 90 proc. zadań, do których wykorzystuję Sony A7rIII i czerpać z tego 100 proc. więcej przyjemności.

Nazwijmy to chemią, nazwijmy to błędem logicznym, nieważne: Canonem EOS R robi mi się zdjęcia lepiej niż jakimkolwiek innym aparatem. I jestem z nich o wiele bardziej zadowolony, niż w przypadku zdjęć z jakiegokolwiek innego aparatu.

I cieszę się poniekąd, że EOS R5 prawdopodobnie będzie bardzo, bardzo drogi i że obiektywy Canon RF są bardzo, bardzo drogie. Bo po tym, jak przez ostatni miesiąc przypominałem sobie, za co polubiłem Canona EOS R, czuję przemożną ochotę kolejnej zmiany systemu. Na (nie)szczęście mnie na nią nie stać.

Czy warto kupić Canona EOS R w 2020 r.?

 class="wp-image-1187533"
REKLAMA

Mówiąc wprost: warto. Niezależnie od tego, czy mówimy o fotografii profesjonalnej czy amatorskiej. EOS R ma mnóstwo zalet i relatywnie niewiele wad, z których większość i tak rekompensuje czystą przyjemnością fotografowania i fantastycznym obrazkiem.

Canon EOS R jest dziś jeszcze lepszym aparatem niż w dniu premiery.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA