Sony A7III kontra Canon EOS R kontra Nikon Z6. Przetestowałem wszystkie i wybrałem mój nowy aparat
Przetestowałem trzy najbardziej uniwersalne aparaty pełnoklatkowe na rynku – Sony A7III, Nikona Z6 i Canona EOS R. Spędziłem z każdym nich po kilka tygodni, by dobrze je poznać i już wiem, jaki aparat zostanie ze mną na stałe.
To nie była łatwa decyzja, ani łatwy test. Czym innym jest obiektywne zestawienie ze sobą topowych aparatów, porównanie specyfikacji i wybór obiektywnie najlepszej maszyny do robienia zdjęć, a czym innym subiektywne przekonanie się, który z aparatów (i systemów fotograficznych) jest tym najlepszym do konkretnych zadań, które przed nim postawię.
Decyzja niełatwa tym bardziej, iż ledwie rok temu przesiadłem się na Olympusa EM-1 mkII, który po kilku miesiącach okazał się kompletnym niewypałem na moje potrzeby, choć obiektywnie jest to fantastyczny aparat o niesamowitych możliwościach.
Olympusa jednak już nie mam i poszukując nowego aparatu postawiłem sobie bardzo konkretne kryteria:
- W grę wchodzi tylko pełna klatka
- Aparat musi spisywać się równie dobrze w foto, co w wideo
- W grę wchodzą tylko bezlusterkowce
- Sprzęt musi być dobry nie tylko na papierze, ale też w praktyce
- Przed podjęciem decyzji zakupowej sprawdzę każdy aparat w każdym scenariuszu użytkowym
Spędziłem więc po kilka tygodni z najbardziej uniwersalnymi bezlusterkowcami na rynku, wyposażonymi w matrycę pełnoklatkową. Uprzedzając pytania „dlaczego pełna klatka?”, mogę odpowiedzieć wprost – bo dość mam szarpania się z niedoskonałościami i ograniczeniami małych sensorów. Przetestowałem aparaty Fujifilm, przetestowałem aparaty APS-C od Sony i definitywnie podziękuję. Nie po tym, jak spędziłem rok z micro 4/3.
W tym tekście nie będę porównywał specyfikacji i suchych możliwości każdego z opisywanych aparatów. Jeśli poszukujecie informacji stricte technicznych, odsyłam do naszych recenzji:
Tutaj natomiast przedstawię swoje listy plusów i minusów, oraz konkretne procesy, jakimi kierowałem się testując aparaty na własny użytek i kryteria, wg których podjąłem ostateczną decyzję. Mam nadzieję, że takie podejście do tematu ułatwi podjęcie podobnej decyzji tym, którzy nie mają luksusu testowania każdego z aparatów przez dłuższy czas i muszą zdać się na opinie innych.
Nikon Z6 przez długi czas był faworytem tego wyścigu
Powód ku temu jest bardzo prosty: mam w domu kilka dobrych szkieł pod bagnet Nikon F Sigmy i Tamrona, które miałem nadzieję pożyczać od żony i adaptować do Nikona Z6 przez adapter FTZ.
Sprawdziwszy zarówno Nikona Z6, jak i droższego Nikona Z7, wypisałem następującą listę plusów i minusów:
+ Fantastyczny w dotyku i obsłudze
+ Mam w domu zapas profesjonalnych szkieł pod Nikon F
+ Natywne stałki f/1.8 są tanie i rewelacyjne
+ Super ekran i EVF
+ Kapitalna jakość obrazka w foto i wideo
+ Świetne możliwości wideo
+ Wystarczająca liczba FPS-ów
+ Lepsza niż w Sony stabilizacja obrazu
+ Najtańszy ze stawki, najlepszy stosunek cena/jakość
- Przeciętny AF-S, bardzo słaby AF-C w zdjęciach
- Bardzo słaby Eye-AF
- Bardzo nierówny czas pracy (raz 200, raz 600+ strzałów)
- Brak ładowania USB-C w czasie pracy
- Pojedynczy slot na bardzo drogie i trudno dostępne karty XQD
- Brak opcjonalnego gripu
- Tragiczny preamp mikrofonowy, Rode Video Micro szumi nieużywalnie
- Konieczność zakupu mikrofonu z własnym zasilaniem
- Do komory matrycy wpada mnóstwo syfu przy zmianie obiektywu
Gdy pierwszy raz miałem przez chwilę styczność z Nikonem Z6, byłem skłonny wybaczyć mu relatywnie sporą liczbę minusów. Warto było dla fantastycznej jakości obrazka, możliwości wideo i potencjału na wykorzystywanie posiadanych już obiektywów. Problemy z autofocusem miał załatać nadchodzący update, więc tym bardziej byłem gotów na zagryzienie zębów i przeczekanie bolączek wieku dziecięcego.
Niestety, przy drugim kontakcie postanowiłem sprawdzić wszystkie posiadane obiektywy z adapterem FTZ – za pierwszym razem zrobiłem to tylko z dwiema Sigmami serii Art., które zadziałały wzorowo. I niestety, okazało się, że… reszta albo nie działa wcale, albo działa fatalnie.
Tamrony 45 i 90 mm nie działały w ogóle. Nie pomagało wyłączenie wbudowanych korekcji obiektywu, nie pomagała zmiana ustawień – adapter FTZ po prostu nie jest z nimi kompatybilny. Sigma ART 24-70 f/2.8 i 40 mm f/1.4 działają wzorowo, ale akurat te dwa obiektywy najrzadziej mógłbym pożyczać. Sigma 105 mm f/1.4 działała bardzo ospale, zbyt ospale, by poważnie myśleć o jej wykorzystaniu.
Tym sposobem czarny koń wyścigu został skreślony z jego dalszego ciągu. Natywnych obiektywów pod nowy bagnet Nikona jest na razie zbyt mało, by wchodzić w ten system, a niemożność skorzystania z posiadanych obiektywów Nikon F przeważyła szalę. Nikon Z6 odpadł, choć to świetny aparat. Nie mogłem jednak niczym usprawiedliwić tak długiej listy minusów.
Canon EOS R okazał się największym zaskoczeniem
Co do EOS-a R miałem najmniej nadziei, gdyż obiektywnie, na papierze, jest to najsłabszy aparat ze wszystkich propozycji. Ma najmniej możliwości foto, najsłabsze parametry i możliwości wideo, do tego jest z całej stawki najdroższy.
Gdy jednak przetestowałem bezlusterkowca Canona, przyjemność pracy z tym aparatem przeważyła niemal wszystko. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek czuł się lepiej z aparatem w dłoni, a też mało kiedy uzyskiwałem tak dobre rezultaty, jak testując EOS-a R. Okazało się, że specyfikacja to nie wszystko, a w praktyce Canon EOS R to fenomenalny aparat.
Wypisałem dla niego następującą listę plusów i minusów:
+ Fantastyczny w dotyku i obsłudze
+ Najlepsza chemia ze wszystkich testowanych aparatów
+ Najlepszy obrazek w foto
+ Super EVF
+ Super ekran, do tego obracany
+ Bardzo dobry czas pracy na jednym aku
+ Fenomentalny autofocus w foto i wideo
+ Zaskakująco dobry obrazek w wideo
+ Mega wysoki bitrate w wideo
+ Osłona matrycy przy zmianie obiektywu
- Najdroższy ze stawki
- Bardzo drogie szkła natywne, ewentualnie trzeba kupować szkła EF
- Pojedynczy slot na karty SD
- Bardzo powolny tryb ciągły (3 FPS)
- Słaby Eye-AF (nie aż tak zły jak w Nikonie, ale gorszy niż w Sony)
- Potężny crop w wideo 4K
- BRAK STABILIZACJI
- Konieczność zakupu gimbala przez brak stabilizacji
Lista minusów jest nie krótsza niż w przypadku Nikona Z6, lecz tutaj plusy zdecydowanie je przeważały. Im dłużej zresztą pracowałem z Canonem EOS R, im więcej sesji nim robiłem, im więcej nagrywałem nim wideo, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że mogę żyć ze wszystkimi wadami tego aparatu, bo zwyczajnie nie bolą one na co dzień tak, jak mogłoby się wydawać. Najwięcej trudu sprawiało życie z marnym ciągłym autofocusem, ale nadchodząca aktualizacja firmware’u zapowiadała radykalną poprawę w tym aspekcie.
Mówiąc wprost, byłem zdecydowany na kupno Canona EOS R, ale przed podjęciem ostatecznej decyzji czekała go jeszcze jedna próba, o której za chwilę.
Sony A7III to najlepszy aparat w stawce. Ale nie byłem przekonany
„Aparat renesansu”, tak nazwał go Marcin Połowianiuk w swojej recenzji. Sony A7III to puszka tak uniwersalna, tak dobra we wszystkim, że wybór jej ponad pozostałą dwójką powinien wydawać się oczywistością. Dla mnie jednak nie było to takie proste.
Wypisałem taką listę plusów i minusów dla Sony A7III:
+ Obiektywnie najlepsze możliwości ze wszystkich bezlusterkowców
+ 2 sloty na karty SD
+ Świetne wideo
+ Świetny AF w zdjęciach
+ Eye-AF dla zwierząt (!)
+ Najwięcej FPS-ów w zdjęciach
+ ładowanie z powerbanka w czasie pracy
+ Bardzo dobry czas pracy na jednym aku
- Beznadziejny w dotyku, niewygodny w obsłudze
- Lagi przy zmianie ustawień
- Słaby ekran i EVF
- Bardzo drogie dobre szkła, bardzo przeciętne niedrogie szkła
- Subiektywnie brzydkie kolory, dużo pracy przy obróbce
- Zero chemii
No właśnie, zero chemii. Im dłużej pracowałem z Sony A7III, tym bardziej czułem, że nie lubię tego aparatu. Wkurzała mnie ergonomia, przede wszystkim. Wkurzało mnie niezmiernie, jak bardzo „tani” jest ten aparat w dotyku, jak kiepskie w obsłudze są przyciski, jak FATALNY jest wizjer i ekran.
W testowym egzemplarzu irytowały mnie też niezmiernie lagi przy zmianie ustawień, ale okazało się, że w aparatach Marcina Połowianiuka i Piotrka Baryckiego takowe nie występują; prawdopodobnie Firmware 3.0 uporał się z tym problemem, bądź też trafił mi się uszkodzony egzemplarz.
Dość problematyczny jest też wybór obiektywów do Sony; jest ich co prawda sporo, ale te niedrogie są w większości bardzo, bardzo przeciętne, a te dobre są drogie, wielkie i ciężkie. Udało mi się jednak znaleźć co najmniej 2-3 szkła, które nie zrujnują budżetu, a dają satysfakcjonujące rezultaty: Tamron 28-75 f/2.8, Sony 50 mm f/1.8 oraz Sigma 70 mm f/2.8 macro. Tanie i dobre.
Zachwycił mnie też Eye-AF dla zwierząt. Zrobienie udanego zdjęcia mojemu prywatnemu zwierzyńcowi nie jest łatwe, a nowy tryb AF radził sobie z łapaniem oka u psa i dwóch kotów rewelacyjnie. Dodajmy do tego 10 FPS-ów w trybie seryjnym i mamy naprawdę wydajny aparat do fotografii szybko przemieszczających się futrzaków.
Pomimo tego, że znalazłem kompletny zestaw i pomimo tego, że Sony A7III jest aparatem „wszystkomogącym”, nadal nie byłem przekonany. Do ostatniej chwili byłem bardziej skłonny kupić Canona EOS R.
Aż przyszedł moment ostatecznego testu.
Canon EOS R czy Sony A7III? Rozstrzygnął poligon iPhone’owy.
Zabrałem Canona EOS R do Warszawy, gdzie podczas redakcyjnego spotkania fotografowaliśmy i filmowaliśmy nowe iPhone’y 11. Ja pracowałem na Canonie, zaś Marcin Połowianiuk używał swojego sprawdzonego Sony A7III.
Różnica była jak – nie przymierzając – strzał w pysk.
W tych samych zadaniach, w tym samym miejscu, w tym samym czasie, Canon raz za razem przegrywał z Sony, zwłaszcza podczas filmowania.
Przez brak IBIS przebitki mogłem kręcić tylko ze statywu. Crop w 4K uniemożliwiał mi łapanie kadrów, które mógł robić Marcin, choć obaj dysponowaliśmy obiektywami o tej samej ogniskowej. Rolling shutter w 4K wykluczał jakikolwiek szybki panning. I tak, w Sony rolling shutter również występuje, ale nie jest nawet w ułamku tak uciążliwy. Brak sensownego slow-motion sprawiał, że b-roll nagrywany Canonem był po prostu mniej ciekawy niż ten z Sony.
Co gorsza, akumulator Canona podczas nagrywania wideo okazał się dramatycznie wręcz słaby. O ile w zdjęciach spokojnie wyciągałem z niego 700-800 strzałów, tak w wideo po zaledwie półtorej godziny aparat wołał o prąd, a… nie mogłem do niego po prostu podłączyć powerbanka, jak można to zrobić w Sony.
Nie oznacza to oczywiście, że Sony wszędzie było lepsze. Canon ma wywracany ekran (o niebo lepszy ekran, dodajmy), więc mogłem nagrywać sam siebie i nagrywać z niewygodnych pozycji, nadal mając podgląd na kadr. Canon rozkłada też Sony jeśli chodzi o jakość autofocusu w wideo, nieznacznie, ale jednak. Subiektywnie uważam też, że obrazek z Canona łatwiej jest później pokolorować, czy wywołać zdjęcie, choć to oczywiście kwestia przyzwyczajenia. Canon jest też łatwiejszy w obsłudze, bardziej ergonomiczny i przyjemniejszy w dotyku.
Brakowało jednak w nim tak wielu możliwości wideo, że kupno EOS-a R, mogąc wybrać Sony A7III, byłoby po prostu samobójstwem. Nie mam zapasu obiektywów Canon EF, którymi mógłbym usprawiedliwić taką decyzję; obydwa systemy musiałbym budować od zera. Obiektywy RF są bardzo drogie i jest ich niewiele, kupno obiektywów EF ma niewielki sens, pomimo świetnego działania na adapterze.
Po „poligonie iPhone’owym” gryzłem się długo, czy postawić na Sony, czy zostać przy uprzednim postanowieniu i kupić Canona. W końcu takie „poligony” zdarzają się relatywnie rzadko – myślałem.
Zwyciężył jednak zdrowy rozsądek. Jeśli w sytuacji największego obciążenia nie mogę w 100 proc. polegać na aparacie, a jego możliwości nie są wystarczające, nie będzie to w pełni wydolne narzędzie pracy do moich zastosowań.
Więc klamka zapadła.
Sony A7III kontra Nikon Z6 kontra Canon EOS R – który wybrać?
Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, bo jak możecie zauważyć, wszystko zależy od konkretnego scenariusza użytkowania, konkretnej sytuacji i indywidualnych potrzeb.
- Sony A7III jest bezwzględnie najbardziej uniwersalnym sprzętem w zestawieniu. Bez dwóch zdań. Spisze się w każdym scenariuszu – od portretów, przez fotografię produktową aż po sport. Zarówno w foto, jak i w wideo.
- Nikon Z6 daje znakomity balans między możliwościami, a jakością wykonania i komfortem obsługi. Do tego jeśli ktoś posiada kompatybilne szkła Nikon F, skorzysta na posiadanych obiektywach.
- Canon EOS R ma najmniejsze możliwości, ale pracuje się z nim niezwykle przyjemnie. Produkuje też śliczny obrazek i pozwala wykorzystać szkła Canon EF. Gdybym dziś przesiadał się z lustrzanek Canona, nie szukałbym dalej.
Ja natomiast nie wybrałem żadnego z nich.
Byłem już zdecydowany na zakup Sony A7III, już dodawałem go do koszyka, gdy wtem! Zobaczyłem promocję na Sony A7rIII w jednym ze sklepów.
Nie dość, że kosztował on niewiele więcej od Sony A7III, to w gratisie był zapasowy akumulator, karta pamięci i… oczyszczacz powietrza, nie wiedzieć czemu. Do tego sklep w ramach urodzin dawał zniżkę za każdy wydany 1000 zł, więc sumarycznie Sony A7rIII kosztował niemal dokładnie tyle samo, co Sony A7III bez zniżek.
W tej sytuacji decyzja mogła być tylko jedna. Sony A7rIII wspominam bardzo miło z testów sprzed 2 lat, gdzie zabrałem aparat w ekstremalne warunki pogodowe, fotografowałem przy -20 stopniach Celsjusza, a mimo to sprzęt spisał się doskonale. Sony A7rIII jest też nieco lepiej wykonany od A7III, ma o niebo lepszy wizjer i ekran, a aktualizacje firmware’u zaradziły pierwotnym bolączkom związanym z autofocusem i buforowaniem.
Param się głównie fotografią produktową, więc matryca 42 Mpix będzie bardzo miłym dodatkiem, umożliwiającym przygotowywanie packshotów i zdjęć przeznaczonych do druku średnioformatowego, a nawet (przy użyciu technologii pixel shift) do druku wielkoformatowego. To kolejny punkt do uniwersalności aparatu.
Oczywiście praca na tak dużych plikach (jeden RAW waży ok. 80-100 mb) wymaga mocnego komputera, dużych kart pamięci i dużej przestrzeni dyskowej, więc nie dla każdego takie rozwiązanie będzie optymalne. Sprawdziłem jednak RAW-y z A7rIII na posiadanych maszynach i z ulgą stwierdziłem, że bez trudu radzą sobie z pracą na tak dużych plikach.
Przemyślałem więc sprawę i zamówiłem Sony A7rIII w komplecie z Tamronem 28-75 f/2.8 i Sony 50 mm f/1.8.
W chwili pisania tego tekstu wciąż czekam na przesyłkę, ale czuję, że podjąłem dobrą decyzję. I lepiej, żeby tak było, bo kolejnej zmiany systemu mój portfel może po prostu nie wytrzymać.