Spędziłem 10 dni z Nikonem Z6 by sprawdzić, czy warto go kupić zamiast Sony A7 III
Spędziłem z Nikonem Z6 10 dni i znalazłem co najmniej 3 powody, dla których chciałbym, by zagościł on na stałe w mojej torbie fotograficznej, oraz 3 cechy, przez które nadal się waham.
Nie ukrywam, od chwili premiery Nikona Z6 z niecierpliwością czekałem na moment, aż trafi on w moje ręce. Nim przesiadłem się na system micro 4/3 – co na dłuższą metę okazało się totalnie nietrafionym pomysłem – przez lata fotografowałem lustrzankami Nikona, a też nadal mam w domu pokaźny zestaw obiektywów Nikon F, z których korzysta moja żona.
Przesiadka z Olympusa na bezlusterkowca Nikona wydawała się więc naturalnym rozwiązaniem. Korpus wespół z adapterem FTZ, pozwalającym na podłączenie starych szkieł do nowego aparatu, kosztuje obecnie nieco ponad 9 tys. zł, więc zupełnie w granicach rozsądku. Do tego ominęłyby mnie ogromne koszty uzupełnienia kompletu obiektywów, które musiałbym ponieść od razu, decydując się np. na Sony A7 III.
Przez 10 dni sprawdzałem, jak Nikon Z6 spisze się w moich specyficznych zastosowaniach, zastanawiając się przede wszystkim nad tym, czy warto go wybrać względem nieco tańszego i teoretycznie lepszego A7 III, którego pełną recenzję autorstwa Marcina Połowianiuka znajdziecie tutaj.
Zaznaczę, że ten tekst nie jest pełną recenzją aparatu. Znakomity, przekrojowy test przygotował Krzysztof Basel – znajdziecie go klikając w ten link.
Tutaj chciałem natomiast opisać 3 powody, dla których poważnie rozważam zakup zet-szóstki i 3 powody, przez które wciąż mam wątpliwości.
Nikon Z6 – 3x TAK
Pierwsze TAK – jakość wykonania i ergonomia
Momentalnie po wzięciu Nikona Z6 do ręki poczułem, że „to jest to”. To Nikon. Ergonomia korpusu jest w zasadzie doskonała. Grip dostatecznie głęboki, by wygodnie zmieścić na nim palce. Przyciski mają znakomity skok. Obsługa wybieraka pól AF i ekranu dotykowego to czysta przyjemność. No i cała konstrukcja, choć niewielka i lekka, tylko w nieznacznym stopniu ustępuje solidnością choćby Nikonowi D750.
Na tle Nikona Z6 Sony A7 III wydaje się być plastikową zabawką. Konstrukcja Nikona jest o wiele trwalsza, lepiej uszczelniana i bezkreśnie bardziej ergonomiczna. Gdy pracowałem przez cały dzień z Sony A7r III (bliźniaczo podobnym do A7 III), pod koniec marzyłem tylko o tym, by wreszcie dać odpocząć dłoniom, tak bardzo niewygodna była obsługa. Po całym dniu z Nikonem Z6 zmęczenia nie czułem wcale.
Trzymając się porównania Sony z Nikonem, Z6 zmiata też swojego rywala jakością wizjera elektronicznego i wyświetlacza. Szczególnie ten pierwszy to zupełnie inna liga (3,7 kontra 2,3 mln punktów) i fotografowanie przy jego użyciu to naprawdę wspaniałe doświadczenie.
Oczywiście wizjer w nowych bezlusterkowcach Sony nie jest zły, ale nie umywa się do tego, co prezentuje Nikon Z6.
Do pełni szczęścia w Nikonie Z6 brakowało mi tylko dwóch rzeczy – dodatkowego pokrętła wyboru trybów pracy migawki i ręcznego przełącznika trybów AF, do których bardzo przyzwyczaiłem się w lustrzankach Nikona. Tutaj zastąpiono je podręcznym menu dostępnym pod przyciskiem funkcyjnym. Jest to dość wygodne i szybkie rozwiązanie, ale nie tak wygodne i szybkie jak manualne dźwignie.
Drugie TAK – jakość obrazka
Matryca o rozdzielczości 24,5 Mpix produkuje wspaniały obrazek, tutaj nie można niczego Nikonowi zarzucić. Niezależnie od tego, czy korzystamy ze szkieł z bagnetem Nikon F, czy nowych obiektywów z serii S – jakość zdjęć jest znakomita.
W pracy dziennikarza technologicznego rzadko możemy sobie pozwolić na luksus doświetlania czegokolwiek lampą błyskową, szczególnie na konferencjach i targach, gdzie oświetlenie jest zazwyczaj marne. I wiem, że Nikon Z6 sprawdziłby się w tych warunkach znakomicie. Przy ISO 6400 obraz jest czyściutki, a co ważniejsze – zachowuje o wiele więcej detali w cieniach i prześwietleniach niż np. Nikon D750, dzięki czemu nawet niedoświetlone zdjęcie można uratować w Lightroomie, wyciągając cienie bez uszczerbku na jakości.
Po roku z matrycą micro 4/3 powrót do pełnej klatki to wspaniałe uczucie, a po 10 dniach żonglowania między Nikonem Z6 a Olympusem OM-D EM-1 mk II utwierdziłem się w przekonaniu, że jeśli ktoś twierdzi, iż różnicy między matrycami nie widać, to niezbędne jest skierowanie do okulisty.
Trzecie TAK – wsteczna kompatybilność
Jeśli ktoś posiada spory zbiór obiektywów kompatybilnych z bagnetem Nikon F, podłączenie ich do Nikona Z6 poprzez adapter FTZ nie stanowi najmniejszego problemu. I nie mówię tu tylko o obiektywach Nikkora, a również obiektywach innych producentów.
Sprawdziłem Nikona Z6 z kilkoma obiektywami Sigmy z serii ART oraz dwoma Tamronami. Niezależnie od wybranego obiektywu aparat zachowywał się zupełnie tak, jakbym pracował z natywnymi szkłami.
Mało tego, podłączenie obiektywów do lustrzanki pozwala ominąć jedną z największych bolączek obiektywów do bezlusterkowców, czyli mechanizm focus-by-wire. To znakomite rozwiązanie dla tych, którzy lubią ostrzyć manualnie podczas nagrywania wideo.
Oczywiście adapter FTZ znacząco wydłuża całą konstrukcję, więc po zapięciu większego obiektywu całość może być kiepsko zbalansowana. Nie miałem najmniejszego problemu podłączając Sigmę 24-70 f/2.8 ART, ale już monstrualna Sigma 105 mm f/1.4 znacząco nadwyrężyła mój nadgarstek.
„Wsteczna kompatybilność” obejmuje zresztą nie tylko obiektywy. Każdy, kto używał lustrzanki Nikona, poczuje się jak w domu, przeglądając menu aparatu. Wygląda ono jak niemal żywcem wyjęte z poprzednich aparatów firmy i jest nieporównywalnie bardziej przejrzyste od tego, czym raczy nas Sony.
Posiadaczy lustrzanek Nikona z pewnością ucieszy też fakt, że do Nikona Z6 można włożyć akumulatory EN-EL15. Co prawda nie można ich ładować przez port USB-C, jak nowszych EN-EL15b, ale przynajmniej można wykorzystywać je w roli zapasowych źródeł energii.
A te z pewnością się przydadzą i to w dużej liczbie, co prowadzi mnie do trzech rzeczy, przez które Nikon Z6 raczej nie trafi do mojego arsenału.
Nikon Z6 – 3x NIE
Pierwsze NIE – czas pracy na jednym ładowaniu
Nikon Z6 nie jest tak zły, jak np. Fujifilm X-H1 czy poprzednia generacja bezlusterkowców Sony, ale znacząco odstaje od obecnej generacji Sony A7, o lustrzankach nie wspominając.
Na jednym ładowaniu akumulatora EN-EL15b udało mi się wyciągnąć około 250 zdjęć i około godziny nagrań wideo w 4K. Na starym EN-EL15 wynik spadł do raptem 200 zdjęć. To nie są rezultaty, które mogę nazwać „zadowalającymi”. Do codziennego pstrykania czy sesji w kontrolowanych warunkach są oczywiście wystarczające, ale w warunkach „polowych” są wręcz nieakceptowalne. Tym bardziej, że taki Sony A7 III może z akumulatora wycisnąć 3x tyle.
Co gorsza, do Nikona Z6 nie dokupimy gripu. Teoretycznie jest on w fazie przedprodukcyjnej, więc kiedyś trafi na rynek, ale nie będzie to pełnoprawny grip, z kompletem przycisków funkcyjnych, a zaledwie pojemnik na dodatkowe akumulatory.
Drugie NIE – autofocus
Dla jasności – autofocus Nikona Z6 nie jest zły. Ani w zdjęciach, ani w wideo.
W trybie single AF Nikon Z6 zachowywał się przyzwoicie, niezależnie od zapiętego obiektywu, aczkolwiek uczciwie przyznaję, że leciwy Nikon D750 nadal ostrzy lepiej. W trybie ciągłym było… różnie. Raczej na pewno nie zaryzykowałbym używania Nikona Z6 podczas imprezy sportowej, skoro przy próbie sfotografowania biegającego psa średnio 7 na 10 zdjęć wyszło nieostrych.
Sumarycznie autofocus nie jest zły, ale problem polega na tym, że Nikon Z6 nawet nie zbliża się w tej materii do bycia najlepszym. Zarówno Canon EOS R jak i Sony A7 III (a wszystko wskazuje na to, że także Panasonic Lumix S1) mają po prostu lepszy system ustawiania ostrości.
Nie mówiąc już o tym, jak bardzo Nikona wyprzedza Sony ze swoim Eye-AF, którego w Z6 zwyczajnie nie ma. Owszem, aktualizacja ma dodać ten tryb w połowie maja, ale według pierwszych przesłanek nadal nie będzie on tak dobry jak to, co widzimy w Sony A7 III.
Trzecie NIE – pojedynczy slot na kartę pamięci
Tak, karty XQD są szybsze od kart SD. Tak, karty XQD mają bardziej trwałą obudowę od kart SD (choć nie aż tak, by nie obawiać się ich uszkodzenia). Ale nie, pojedynczy slot z teoretycznie „lepszą” kartą nie zastąpi dwóch slotów z teoretycznie „gorszą kartą”.
Wszak nie o lepszy nośnik tu chodzi, a o bezpieczeństwo danych, a tego pojedynczy slot na kartę pamięci absolutnie nie zapewnia. Jeśli z jakiegoś powodu karta ulegnie uszkodzeniu, przypadkiem ją sformatujemy czy zdarzy się jakikolwiek inny wypadek – to koniec. Nie mamy kopii zapasowej, która uratowałaby nas przed potencjalną utratą zdjęć, filmów i – odpukać – pieniędzy.
Nikon Z6 to aparat, na którego ogląda się wielu fotografów ślubnych, planując przesiadkę z wysłużonych D750. Zapytałem kilku znajomych oraz moją żonę, i wszyscy zgodnie powiedzieli, że nie ma opcji – nie przesiądą się na aparat z jednym slotem na kartę pamięci.
Ja również jestem tego zdania, że ta pozorna oszczędność (w sumie czego? Miejsca? Pieniędzy?) nikomu nie służy. I brak zapasowego slotu na kartę pamięci jest słusznie traktowany przez fotografów jako deal-breaker, bo w sytuacji reportażowej utrata zdjęć jest po prostu niedopuszczalna.
A dodam też, że karty XQD jak dotąd nie porwały tłumów. Są koszmarnie drogie, najtańsze wersje wcale nie są odczuwalnie szybsze od szybkich kart SD, a ich dostępność jest mocno ograniczona. To dobry przykład „innowacji”, która niesie ze sobą więcej kompromisów, niż realnych zalet.
A co z wideo?
Cóż… jest dobrze, ale nie tak dobrze, jakbym chciał.
Nikon Z6 to bez dwóch zdań najlepszy Nikon do nagrywania wideo w historii. Ma mnóstwo przydatnych funkcji, nagrywa piękny obrazek w 4K, ma też bardzo użyteczny tryb 120 fps w Full HD i pozwala na nagrywanie w formacie LOG. Zresztą, nawet bez tego profil neutralny jest na tyle elastyczny, że można go z łatwością pokolorować w postprodukcji.
Problem w tym, że… Sony nadal jest lepsze. Na co dzień pracuję z plikami z Sony A7 III Marcina Połowianiuka, montując filmy na Spider’s Web TV i widzę, że to wciąż inna liga.
Co więcej, Sony A7 III ma też bardziej przewidywalną stabilizację matrycy. Nie jest ona idealna, ale ewentualne drgania dość łatwo ustabilizować stosując Warp Stabilizer. Tymczasem praca stabilizacji matrycy w Nikonie Z6 jest dość chaotyczna, a obraz na przestrzeni jednego ujęcia potrafi zmienić się z delikatnie rozedrganego w kompletnie nieużywalny.
Największą bolączką jednak są preampy w Nikonie. Podczas testów dysponowałem wyłącznie mikrofonem Rode Video Micro, który polega na zasilaniu z aparatu. I – niestety – przez niego nie udało mi się nagrać czegokolwiek, co można by było zaprezentować światu ponad krótkie wideo zamieszczone powyżej. Szum własny przy automatycznym ustawieniu natężenia jest ogromny. A z tego, co słyszałem od użytkowników Z6, z innymi mikrofonami sprawa wcale nie wygląda lepiej.
Nikon Z6 to fantastyczny aparat. Ale nadal nie wiem, czy dla mnie.
Po 10 dniach z tym sprzętem mam mieszane uczucia.
Decydując się na wydanie blisko 10 tys. zł na aparat, mam prawo oczekiwać, że spełni on moje wymogi w 100 proc., bez większych „ale”. W przypadku Nikona Z6 tych „ale” było nieco za dużo, zwłaszcza na tle Sony A7 III, gdzie jedynym „ale” jest komfort obsługi (do którego pewnie można przywyknąć) i konieczność dokupienia obiektywów na start.
Nikon Z6 to dobry wybór dla tych, którzy nie chcą rozstawać się z posiadanym osprzętem do lustrzanek Nikona, a chcieliby wejść do świata zaawansowanych bezlusterkowców. Jednak jako współposiadacz zestawu świetnych obiektywów pod bagnet Nikon F mimo wszystko nie czuję się na tyle przekonany, by zdecydować się dla nich na zakup Nikona Z6 zamiast znacznie lepszego Sony A7 III.