Androidowe apki ze sklepu Google Play stracą część uprawnień. Bo prywatność
Google idzie tropem Apple’a i zmienia zasady gry. Aplikacje dodawane do sklepu Play będą musiały spełniać nieco bardziej wyśrubowane normy.
Social media odarły nas z prywatności, a na nasze dane połasili się też twórcy mobilnego oprogramowania. Przez lata w sklepach z aplikacjami panował zaś istny Dziki Zachód. Co prawda Apple zgrywa i nadal zgrywa srogiego szeryfa, ale firma przymykała oko na wiele dyskusyjnych praktyk. Google z kolei nawet nie stwarzał takich pozorów, ale te pionierskie czasy dobiegają końca.
Obaj najwięksi dostawcy oprogramowania mobilnego zaczęli dbać o prywatność użytkowników.
Apple jako pierwszy zaczął limitować dostęp twórców aplikacji do naszych danych takich jak np. lokalizacja. Kiedyś płynęły one na serwery reklamodawców wartkim strumieniem. Dzisiaj muszą oni się o to nieco bardziej postarać, bo użytkownik sam decyduje, co chce twórcy aplikacji i jego partnerom przekazać.
Dość inwazyjne, ale bardzo potrzebne monity pozwalają udzielać zgód na dostęp do naszych danych nie tylko in blanco, ale również każdorazowo. Nic nie stoi już na przeszkodzie, by całkowicie zablokować aplikacjom dostęp do danych GPS, zdjęć, modułu Bluetooth itp. bez usuwania ich.
Cieszy też, że Google poszedł w ślady Apple’a, aczkolwiek ze względu na fragmentację Androida minie kilka lat, zanim gros użytkowników skorzysta z zabezpieczeń wprowadzonych na poziomie systemu operacyjnego. Na szczęście to tylko jeden front walki z deweloperami, którzy nie znają umiaru.
Google rozpoczął właśnie kolejny etap walki o nasze dane w sklepie Play.
Na pierwszy ogień poszedł dostęp do danych lokalizacyjnych w tle. Co prawda Android 10 pozwala limitować dostęp do nich, a w systemie Android 11 można podobnie jak na iPhone’ach udzielać zgody jednorazowo, ale nie wszyscy mogą zainstalować system w najnowszej wersji. Nie wszystko jednak stracone.
Google uznał, że deweloperzy od teraz sami muszą pytać o zgodę na zbieranie danych o np. jego lokalizacji w tle. Jedyny minus jest taki, że zmiana nie wchodzi z dnia na dzień. Nowe aplikacje będą musiały wyświetlać odpowiedni monit dopiero od sierpnia, a aktualizacje istniejących — w listopadzie 2020 r.
Firma z Mountain View walczy również z tzw. fleeceware.
Tym mianem określane jest oprogramowanie, które próbuje podstępem wymusić na użytkowniku subskrypcję jakiejś usługi, której nie da się łatwo usunąć. Wedle nowych zasad Google Play deweloperzy muszą w jasny sposób przedstawić warunki, bo inaczej ich aplikacje nie zostaną dopuszczone do sklepu.
Użytkownicy muszą otrzymać jasną informację dotyczącą tego, czy subskrypcja jest wymagana, by w ogóle korzystać z aplikacji, czy tylko by rozbudować jej możliwości, a wtedy musi być opcja łatwego pozbycia się monitu zachęcającego do wykupienia danej usługi.
Ciekawe tylko, czy Google będzie się stosował do swoich zasad i przestanie spamować zachętami do wykupienia YouTube’a Premium…
Nie łudzę się co prawda jakoś specjalnie, że tak się stanie, bo zawsze są równi i równiejsi, ale i tak możemy się tylko cieszyć. Deweloperzy będą musieli już od 16 czerwca 2020 r. wprost informować o cenie, okresie rozliczeniowym, cenach promocyjnych, czasie trwania okresu próbnego itp. w swoich aplikacjach.
Osoby zachęcane do wykupienia subskrypcji muszą mieć też na tacy podaną informację, jak w łatwy sposób zrezygnować z abonamentu. Istotne dane na temat usługi nie mogą być też ukrywane gdzieś głęboko w regulaminach, a twórcy nie mogą stosować bardzo małego fontu z nadzieją, że użytkownik je przegapi.
Google wypowiada też wojnę deepfake’om
Aplikacje pomagające w generowaniu materiałów, które mogłyby służyć do produkowania fake newsów, nie zostaną dopuszczone do dystrybucji w ramach Google Play. Została tu jednak uchylona pewna furtka, dzięki której z dnia na dzień nie wylecą ze sklepu wszystkie aplikacje do przerabiania zdjęć.
Programy, które korzystają z algorytmów do edytowania zdjęć i filmów „dla zabawy”, czyli do chociażby wklejenia swojej twarzy do zabawnego pliku GIF, nie pójdą pod nóż. Parodia i satyra muszą być jednak oczywiste.
Nie można wgrywać aplikacji, które pozwolą np. dodać wizerunek polityka do zdjęcia z protestu. Aplikacje zachęcane są też do tego, by dodawać watermarki do wygenerowanych przez siebie zdjęć, jeśli nie będzie oczywiste, że taki materiał graficzny został wygenerowany sztucznie.
W tym przypadku deweloperzy mają tylko 30 dni na zastosowanie się do nowych wytycznych. Jeśli tego nie zrobią, muszą się liczyć z tym, że ich aplikacje nie zostaną dopuszczone do sklepu Play.