Zmierzyłem się z odświeżoną wersją gry starszej ode mnie — Wasteland: Remastered na Xboksie i pececie
Wojna nigdy się nie zmienia, ale gry wideo — i owszem. Mimo to postanowiłem dać szansę Wasteland: Remastered, czyli odświeżonej wersji protoplasty Fallouta z 1988 r.
Wasteland to tytuł pierwszej postapokaliptycznej gry komputerowej z gatunku RPG w historii. Gracze przemierzają w niej zgliszcza wypalonej nuklearnym ogniem Ameryki, a pod ich władanie zostaje oddana grupa dzielnych rangerów, która musi stawić czoła bandytom, mutantom oraz wielu innym zagrożeniom na sto lat od wybuchu wielkiej wojny.
Ta kultowa już produkcja od zamkniętego już studia Interplay, która stała się inspiracją dla twórców pierwszej odsłony serii Fallout, była pierwotnie dystrybuowana przez Electronic Arts na dyskietkach. Gra trafiła w pierwszej kolejności na komputery Apple II. Dopiero później doczekała się dwóch portów na platformy Commodore 64 i MS-DOS.
Debiut tej pierwszej wersji Wastelend miał miejsce w styczniu 1988 r.
Chociaż uwielbiam postapokaliptyczne RPG-i, nie ogrywałem Wasteland na premierę, ponieważ… przyszedłem na świat dopiero 11 miesięcy po niej. Pierwszą styczność z gatunkiem miałem dopiero na przełomie tysiącleci, gdy do CD-Action dołączono Fallouta. Miesiącami siedziałem przed komputerem ze słownikiem w dłoni, by znaleźć kolejne schrony i tego cholernego waterchipa.
Od tego czasu marka Fallout stała się bliska memu sercu i taka jest zresztą nadal, ale Wasteland znałem jedynie ze słyszenia. Na przestrzeni lat miałem jednak kilka podejść do tego tytułu. Pierwsze miało miejsce w 2013 r. czyli tuż po wydaniu na komputerach osobistych z systemami Linux, Windows i macOS reedycji o nazwie Wasteland — The Original Classic.
Było to jednocześnie na rok przed premierą sequela stworzonego przez studio inXile Entertainment.
Odbiłem się od już wtedy archaicznego interfejsu. Ponieważ jednak nie lubię zaczynać serii od środka — czy to gier, czy to filmów lub książek — postanowiłem wrócić do pierwszej części tego cyklu, gdy Wasteland 2 trafił do w listopadzie 2017 r. do mojej biblioteki gier bez dodatkowych opłat uzyskanych w ramach subskrypcji PlayStation Plus. Również bez powodzenia.
Niedawno się dowiedziałem, że inXile Entertainment planuje wydać kolejną kontynuację cyklu Wasteland i teraz, na kilka miesięcy przed premierą Wasteland 3 — czyli kolejnej gry, która od razu na premierę trafi do biblioteki Xbox Game Pass — postanowiłem dać pierwszym dwóm tytułom z tej serii jeszcze jedną szansę. Lepszej okazji ku tem jeszcze nie było.
W ramach abonamentu Xbox Game Pass udostępniono teraz obok Wasteland 2 również Wasteland: Remastered.
Już pomijając fakt, że chciałem dwie pierwsze części cyklu Wasteland nadrobić od lat, byłem niezmiernie ciekaw, jak w ogóle będzie wyglądać produkcja sprzed 32 lat w edycji Remastered na współczesnej konsoli do gier. Teraz już wiem, że sterowanie za pomocą pada jest dość uciążliwe, a do produkcji bardziej pasowałby chyba tytuł Wasteland: Retro Remake.
Okazuje się też, że w praktyce inXile Entertainment dało nam coś pomiędzy klasycznym remasterem, jakiego doczekało się ostatnio Age of Empires II, a typowym remakiem, na który czekają teraz fani Final Fantasy VII. Jeśli miałbym nową edycję Wasteland porównać do innej gry wydanej w ubiegłym roku, to byłoby to The Legend of Zelda: A Link to the Past.
Co się zmieniło w nowej wersji Wasteland?
Wszelkich purystów od razu uspokoję, że zarówno fabuła, jak i sama mechanika rozgrywki pozostały na swoim miejscu. Gracze nadal albo wybierają predefiniowane postaci, albo tworzą drużynę poprzez rzuty wirtualnymi kośćmi i losowanie parametrów takich jak Siła, Intelintencja czy Charyzma. Rozgrywka cały czas opiera się na poruszanie się po umownej mapie i… czytaniu ścian tekstu.
Zespół kierowany przez gracza porusza się po mapie i odwiedza kolejne osady, zdobywa awanse i dostaje za to kolejne punkty poprawiające statystyki i umiejętności. Po drodze spotyka najróżniejszych NPC-ów, dla których wykonuje przeróżne zadania. W międzyczasie rangerzy muszą odbierać ataki wrogów, dbać o punkty kondycji i podejmować najróżniejsze decyzje.
Mamy do czynienia z klasyczną grą wyobraźni.
Wasteland wymaga kreatywności. Po przeczytaniu opisu nowej lokacji gracz sam musi wpaść na to, by użyć np. swojej inteligencji, stojąc przy stole, dzięki czemu dowiaduje się, do czego służą tajemnicze fiolki z chemikaliami. Innym razem gracz musi sam aktywować zdolność Percepcji, by jego postać dostrzegła coś w kącie. Do tego w rozmowach trzeba ręcznie wpisywać słowa kluczowe.
Niestety interfejs z 1988 r. zestarzał się bardzo źle i jest fatalny… zwłaszcza po uruchomieniu Wasteland: Remastered na konsoli Xbox One. Nie został należycie dostosowany do obsługi padem (wspomniane pisanie to droga przez mękę) i sprawia problem podczas prowadzenia walki. Za każdym razem, by zaatakować, trzeba pięć razy wcisnąć strzałkę lub przesunąć lewą gałkę w dół.
I nie, nie można po prostu przytrzymać palucha na guziku albo analogu.
To, co jest sporą niedogodnością na ekranie walki, gdzie indziej sprawia, że można usnąć z nudów — jak choćby w glosariuszu, gdzie na liście jest zgoła kilkadziesiąt pozycji. Co prawda i tak klikanie jest wygodniejsze niż wertowanie papierowej instrukcji, jak to miało miejsce trzy dekady temu, ale dlaczego, oj dlaczego analog nie przewija listy znacznie szybciej niż strzałki?
Na pececie z myszą i klawiaturą nie było i nadal jest to problemem, ale na konsoli takie niedoróbki skutecznie zniechęcają do zabawy. Mimo to, ponieważ uwielbiam postapokaliptyczne klimaty, próbowałem dać nowej wersji Wasteland w wersji na Xbox One szansę, skoro i tak otrzymałem do niej dostęp w ramach abonamentu Xbox GamePass.
Zachęcała do tego odświeżona oprawa graficzna i muzyczna Wasteland: Remastered.
Sposób przedstawienia świata poprzez opisywanie go za pomocą ścian tekstu oczywiście się nie zmienił, ale środowisko oraz modele postaci na dwuwymiarowej, oglądanej z góry mapie, zostały wyrenderowane od nowa. Tak samo na nowo narysowano wizerunki bohaterów oraz przeciwników. Do tego doszły zupełnie nowe cutscenki, a to wszystko w takim stylu a la retro.
Jednym z ciekawszych dodatków w Wasteland: Remastered jest też… udźwiękowienie gry. W pierwotnej wersji ze względu na niewielką pojemność dyskietek nie było mowy o żadnej ścieżce audio, a tutaj wiele kwestii mówionych zostały nagranych. Do tego dochodzą muzyka i efekty dźwiękowe, które poprawiają immersję, co by nie mówić, świetnie rozpisany świat przedstawiony.
Postanowiłem jednak, że zamiast grać samemu w Wasteland: Remastered, obejrzę sobie walkthourgh na YouTubie.
Być może fani oryginału, którzy w niego grali te 32 lata temu, będą się przy nowej grze inXile Entertainment dobrze bawić, ale ja… pasuję. Całe szczęście, że gra jest częścią abonamentu Xbox Game Pass i nie zapłaciłem za nią pełnej ceny, bo inaczej byłbym srogo rozczarowany. Na dłuższą metę nie dam rady męczyć się z archaicznym interfejsem, którego obsługa na padzie leży.
Uwielbiam postapokaliptyczne klimaty i w sumie to z chęcią łaziłem po wypalonych atomowym ogniem Stanach, a nawet stworzyłem sobie kilka postaci, ale… mam na wirtualnej półce zbyt dużo wykupionych gier z kategorii AAA. Kilkadziesiąt godzin, które zajęłoby mi zapewne Wasteland, wolę poświęcić na jedną z licznych innych gier ze swojej wirtualnej kupki wstydu.
Uznałem jednak, że zanim sięgnę po Wasteland 2, chciałbym poznać fabułę pierwszej części.
Co prawda z początku myślałem, że nadrobię po prostu gdzieś tę historię w formie streszczenia np. na Wikipedii, ale zajrzałem najpierw na YouTube’a. Co prawda nie znalazłem filmu, w którym ktoś przechodziłby nową wersję gry i nie usypiał mnie swoim komentarzem, ale trafiłem też na dość nietypowy zapis wideo z rozgrywki z pierwszej wersji Wasteland.
Autor tego klipu zrobił ze swojego filmu coś na kształt audiobooka. Wcielił się w lektora i czyta wszystko, co podaje mu gra. Do tego dodaje też autorski komentarz, który dodatkowo wzbogaca narrację. Wkręciłem się w te filmy, jestem już w połowie i chyba po raz pierwszy w życiu bawię się lepiej przy oglądaniu, jak ktoś gra w grę, niż… grając w nią samemu.
W pierwszym odruchu chciałem jednak ten film wyłączyć.
Cały czas mam poczucie, że sporo tracę, poznając ten świat w taki sposób. Uświadomiłem sobie jednak, że jeśli przy trzeciej próbie nie złapałem bakcyla, to już nigdy do tej gry nie wrócę. W dodatku biorąc pod uwagę fakt, że pojawił się właśnie remaster w stylu retro, na pełny remake Wasteland na miarę tego, który Square Enix szykuje dla Final Fantasy VII, nie ma co liczyć.
Mam przy tym deja vu, bo zaledwie kilka tygodni temu pogodziłem się z faktem, że już nigdy nie przejdę sam pierwszego Baldur’s Gate’a — ale kto wie, może i tę serię nadrobię na YouTubie przed premierą zapowiedzianej już trzeciej części tego cyklu? Z tego, co widzę, autor tego walkthrough Wasteland, które tak bardzo przypadło mi do gustu, Wrota Baldura również wziął na tapet.