Baldur’s Gate powraca. Sprawdziliśmy legendarne RPG w wersji na konsole
Już dwie dekady minęły, od kiedy gracze zaczęli zbierać drużyny, by wyruszyć w drogę, ale dopiero teraz Baldur’s Gate trafiło na konsole. Oceniamy port w wersji na Xbox One.
W młodości zjadłem zęby na grach RPG - zarówno tych papierowych, jak i komputerowych. To właśnie dzięki tym ostatnim nauczyłem się języka angielskiego. Zanim dostęp do internetu stał się w Polsce powszechny, godzinami wertowałem papierowe słowniki, byle tylko zrozumieć, co do mnie szprechają i czego ode mnie w ogóle chcą bohaterowie niezależni.
Mimo to szał na Baldur’s Gate, chociaż gra (w przeciwieństwie do dajmy na to Fallouta) została nie tylko spolonizowana, ale nawet w naszym języku zdubbingowana, jakoś mnie ominął. Nie zebrałem się nawet do wersji mobilnej, która wyszła kilka lat temu. Przy reedycji na konsole uznałem, że do trzech razy sztuka. Grę przetestowałem w wersji na konsolę Microsoftu.
Baldur’s Gate na Xbox One, czyli lochy w lesie
De facto do sprzedaży na konsolach trafiły pod koniec października jednocześnie cztery gry na licencji systemu RPG o nazwie Dungeons & Dragons. Sprzedawane są one w dwupakach: pierwsza paczka to obie części Baldur’s Gate wraz z dodatkami, a druga - Planescape Torment wraz z Icewind Dale. W każdym przypadku mowa o tzw. Enhanced Edition znanym z tabletów.
Mi przyszło testować pierwszą z tych produkcji. I nie przeczę, dostrzegam w tym pewną ironię, iż w tym samym czasie testowałem grę Wiedźmin 3: Dziki Gon (a więc jednego z najładniejszych i największych erpegów w historii branży) na Switchu z lichym mobilnym procesorkiem oraz niemal 21-letniego Baldur’s Gate’a na sprzęcie z sześcioma teraflopsami mocy obliczeniowej.
O tym, na jakim sprzęcie uruchomiona została gra, od razu jednak zapomniałem.
Odpalenie menu było niczym podróż w czasie. Dla mnie dodatkowo - jak wyprawa w nieznane. W końcu o Baldur’s Gate wiele słyszałem, a i na łamach naszego serwisu cyklicznie pojawiają się teksty wspominkowe, ale dla mnie to była kompletna nowość. Poczekałem do wieczora, zasłoniłem rolety i rozpocząłem rozgrywkę. Zaledwie dwie godziny później udało mi się wyjść z kreatora postaci.
Nie jest oczywiście zaskoczeniem, że gra z gatunku cRPG sprzed ponad 20 lat opiera się głównie na czytaniu i tabelkach. Postaci i przedmioty na mapie to zaledwie kilka symbolicznych pikseli, a większość rozgrywki ma miejsce w wyobraźni. Zanim na mapę trafiłem, przestudiowałem jednak opisy ras (a właściwie to gatunków), klas oraz umiejętności dla swojego bohatera.
Mój wybór padł na niziołka-awanturnika.
Po spędzeniu kilkunastu minut na ekranie losowania parametrów bohatera właściwą rozgrywkę rozpocząłem od samouczka, który wprowadził mnie w arkana mechaniki Baldur’s Gate. Ta jest dość… archaiczna. Zarządzanie ekwipunkiem i zapamiętywanie zaklęć dla gracza przyzwyczajonego do współczesnych produkcji jest katorgą. Tak samo jak liczenie szans na dobre rzuty czy ryzyka porażki.
Menu trudno nazwać przyjaznym. Obawiałem się przy tym, że będę musiał podczas zabawy zwlec tułów z kanapy i podstawić krzesło bliżej ekranu. Ze zdumieniem odkryłem jednak, iż fonty wcale nie są przymałe. Nie miałem problemów z czytaniem napisów, co coraz częściej mi się niestety zdarza w grach (a nie planuję zakupu większego telewizora; prędzej nabędę okulary + 2 do percepcji).
Interfejs rodem z komputerów osobistych mimo obaw jest czytelny.
Gra pierwotnie trafiła na pecety z wyświetlaczami w proporcjach 4:3 i nadal niektóre z ekranów - w tym np. mapa świata, ekwipunek lub karta postaci - zajmują jedynie wycinek dostępnej powierzchni. Domyślam się jednak, że całkowite przeprojektowanie interfejsu nie wchodziło w grę, ale warto zwrócić uwagę na to, że sporo przestrzeni się na ekranie telewizora marnuje.
Mimo to wszystkie ikony i napisy są na tyle duże, że nie musiałem mrużyć oczu podczas wydawania poleceń swojej postaci. Nie mogę tego samego powiedzieć na temat samego świata przedstawionego. Z kanapy, zwłaszcza po oddaleniu kamery, przypominał on obraz olejny. W dodatki taki oglądany przez lornetkę i to przyłożoną do twarzy nieodpowiednią stroną.
Trudności nie nastręcza natomiast sterowanie.
A to, czy wydawanie poleceń postaciom na konsoli będzie wygodne, było chyba największą niewiadomą przed premierą - bo jeśli chodzi o zawartość, to nowa wersja gry bazuje na Baldur’s Gate w edycji Enhanced Edition na smartfony i tablety. Na sprzętach mobilnych do sterowania drużyną wykorzystywany był jednak, zamiast klawiatury i myszy, ekran dotykowy.
Twórcy nowego portu Baldur’s Gate musieli jednak wpaść na pomysł, jak te same komendy, które odpalało się myszą i klawiaturą oraz dotykiem, wydawać z poziomu pada. Na szczęście wyszli z tego zadania obronną ręką. Gracz może wybierać zresztą pomiędzy dwoma trybami poruszania się. Podstawowy zakłada przesuwanie kursora nad mapą za pośrednictwem lewego analoga.
W ten sposób można wskazać i podświetlić miejsce, przedmiot lub NPC-a.
Aktywacji domyślnej akcji dokonuje się przyciskiem A. Prawy analog służy do podglądania tego, co się dzieje poza polem widzenia postaci. Do tego można strzałkami w górę i dół na krzyżaku przybliżać lub oddalać obraz. Wystarczy jednak wcisnąć strzałkę w prawo, by przełączyć się na dodatkowy tryb sterowania. Moim zdaniem na konsoli dużo wygodniejszy.
W nim przy pomocy lewego analoga gracz steruje bezpośrednio wybranym bohaterem. Elementy interfejsu, takie jak skrzynie ze skarbami, truchła potworów, bohaterowie niezależni oraz drzwi się wtedy automatycznie podświetlają. Działą to nad wyraz sprawnie i nie ma problemu, by w ten sposób kierować ruchami całej drużyny lub wybranej postaci bądź grupy.
Nieco bardziej upierdliwe jest korzystanie z umiejętności.
Na ekranie cały czas widoczny jest pasek szybkiego dostępu. To tam trafiają skille, czary oraz bronie i inne przedmioty danej postaci. Aby się do niego dostać, trzeba wcisnąć przycisk X. Potem należy wybrać odpowiedni kwadracik z poziomego wiersza z wykorzystaniem strzałek lewo i prawo na krzyżaku, potwierdzić to przyciskiem A i wskazać cel kursorem. No i znów nacisnąć A.
Trwa to znacznie dłużej, niż bym sobie tego życzył, ale na szczęście Baldur’s Gate to nie jest gra zręcznościowa. W dowolnym momencie rozgrywki można uruchomić aktywną pauzę. Świat gry wtedy zamiera, a gracz może wydać komendy wszystkim postaciom po kolei. Minimalizuje to ryzyko porażki i zwiększa szansę wyjścia obronną ręką z potyczki.
W grze zaimplementowano też koła szybkiego wyboru.
Aby je uruchomić, należy wcisnąć triggery. Pod przyciskiem LT ukryto koło wyboru drużyny. Po jego aktywacji można podświetlić i aktywować konkretnych członków i przypisać ich do grupy gałką analogową. Nie trzeba jednak otwierać koła, by zarządzać postaciami. Można się pomiędzy nimi przełączać przyciskami LB i RB. Wciśnięcie obu naraz zaznacza zaś cały zespół.
Drugi z triggerów, czyli RT, daje dostęp do innego podręcznego menu. Z tego miejsca można wygodnie przejść do ekranu dziennika, karty postaci, ekwipunku, mapy (świata oraz okolicy) oraz panelu uczenia się czarów (maga i kapłana). Szkoda tylko, że nie ma dodatkowego potwierdzenia przed rozpoczęciem odpoczynku, który również trafił tutaj.
Nie raz moja drużyna spała pod chmurką tylko dlatego, że niedokładnie wycelowałem analogiem.
Mimo takich okazjonalnych pomyłek, sterowanie w Baldur’s Gate EE w wersji na konsole nie nastręcza specjalnych trudności. Kilka przycisków zmapowałbym co prawda nieco inaczej i np. aktywną pauzę wolałbym mieć pod triggerem, a menu mogłoby wtedy trafić pod przycisk menu, a chętnie zamieniłbym pasek szybkiego dostępu na koło szybkiego dostępu, ale pamiętajmy: to port, nie remake.
Jako port sprawdza się całkiem nieźle, ale i tak już teraz wiem, że… nie dam rady tej gry przejść do końca, a tym bardziej nie uruchomię kolejnej z cyklu. Miałem ambitny plan, by nadrobić wszystkie cztery kultowe tytuły na licencji Dungeons & Dragons przed nadchodzącą premierą Baldur’s Gate 3, ale ta archaiczna mechanika mnie, tak po prostu, odstrasza.
Nie poświęcę kilkudziesięciu godzin na czytanie przed telewizorem.
A do tego się ta gra w zasadzie sprowadza. I nie zrozumcie mnie tu źle - to nie chodzi o to, że spodziewałem się lepszej grafiki po porcie gry sprzed lat. Po prostu po kilkunastu godzinach uznałem, że skoro moja kupka wstydu urosła już do niebotycznych rozmiarów, a ja mam pokupowane i pościągane tuzin gier z ostatniego roku, wolę uruchomić coś nowszego. Chociaż uwielbiam erpegi, pasuję.
Robię to jednak z bólem, bo historia mnie wciągnęła. Chciałbym wierzyć, że kiedyś znajdę czas, by ją nadrobić, ale obawiam się, że to płonne nadzieje. Korci mnie nawet, by dać jeszcze raz szansę serii Baldur’s Gate w edycji na Switcha, w którą mógłbym pograć poza domem, ale realnie patrząc i na tej platformie mam też inne, nowsze tytuły do ogrania.
Jeśli jednak ktoś jest fanem erpegów i wie, na co się pisze, zakupu reedycji nie będę odradzał - tym bardziej że jest dostępna w pełnej polskiej wersji językowej. Boli jednak cena. Zdaję sobie sprawę, że przygotowanie portu wymagało pracy, ale oba dwupaki 21-letnich gier - Baldur’s Gate i Baldur’s Gate 2 oraz Planescape Torment i Icewind Dale - kosztują po 200 zł (Switch) i 230 zł (PS4 i X1)…