Reklamować czy nie reklamować? Oto jest pytanie
Jak napisał wcześniej Przemek, zupełnie niezależnie od nas samych stanęliśmy w obliczu wydarzeń absolutnie bezprecedensowych, a większość z nas nie pamięta sytuacji, do której moglibyśmy obecny stan rzeczy porównać.
Cały świat stanął na głowie, a wraz z nim niezwykle wrażliwa i wybitnie podatna na wszelkie zawirowania branża reklamowa. Rodzi się zatem pytanie, dla niektórych biznesowej, dla innych moralnej natury: reklamować się czy nie reklamować w obliczu wszech panującej paniki?
Punkt widzenia a punkt siedzenia
Jak zawsze przy pytaniach zamkniętych opcje są dwie – za oraz przeciw.
Z jednej strony do czynienia mamy z zadeklarowanymi zwolennikami działań reklamowych i nie powinno specjalnie nikogo dziwić, iż większość z nich stanowić będą reprezentanci obszarów mocno zależnych od aktywności rynku reklamowego. Od agencji oraz domów mediowych, poprzez nadawców oraz wydawców, aż po cały obszar szeroko rozumianego retail.
Z drugiej natrafimy na bardziej konserwatywne opinie. Te bardziej dyplomatyczne sugerować będą branży reklamowej żerowanie na kryzysowej sytuacji oraz chęć wykorzystania narzuconych odgórnie ograniczeń handlowych. Znajdą się zapewne i takie, których nie śmiem nawet przytoczyć, bo proporcja wulgaryzmów do powszechnie akceptowalnego języka będzie w nich przygniatająca.
Las, a nie pojedyncze drzewa
Proponuję spojrzeć na to zjawisko w nieco szerszej perspektywie, a to dlatego, że rynek reklamowy jest bieżącym odzwierciedleniem kondycji każdej krajowej gospodarki. Jeśli na nim panuje zastój, to oznacza, że zastój jest już obecny w gospodarce lub lada chwila się w niej pojawi. Reakcja zdecydowanej większości reklamujących się podmiotów jest najczęściej brutalnie prosta – jeśli mamy gdzieś ograniczać wydatki, to w pierwszej kolejności ograniczamy je po stronie marketingu.
Tylko czy daje to efekt pożądany, czy wręcz odwrotny od pożądanego?
Skutki wcale nie uboczne
Wstrzymując działania marketingowe, każdy z decydujących się na taki krok musi mieć świadomość konsekwencji.
Po pierwsze, samodzielnie przestaje promować własne produkty lub usługi, dzięki czemu automatycznie przestaje pracować nad rozpoznawalnością marki oraz bieżącej oferty, co w znacznie krótszej, niż się wydaje, perspektywie doprowadzi do spadku obrotów oraz przychodów.
Po drugie, pozostawia po sobie niewypełnioną na rynku lukę, a jak wiemy, życie nie znosi próżni. W miejsce wstrzymującego działania reklamodawcy błyskawicznie pojawią się inni chętni, którzy skrzętnie wykorzystają okazję i zagospodarują na swoją korzyść pozostawione inventory reklamowe, jak i potencjalnych klientów.
Big picture
Co gorsza, wymienione powyżej skutki niosą za sobą ryzyko uruchomienia niebezpiecznej spirali, która rozkręciwszy się w niekontrolowany przez nikogo sposób, spowodowuje spustoszenie gospodarcze na wielu płaszczyznach.
Przesadzam? Miejmy nadzieję, że tak, bo jeśli mam rację, to w ramach kręcącej się spirali kolejno nastąpi:
- obniżenie obrotów po stronie przedsiębiorców,
- kolejne cięcia wydatków na działania marketingowe,
- pogłębienie obniżenia obrotów po stronie przedsiębiorców,
- cięcia kadrowe mające na celu przyniesienie przedsiębiorcom oszczędności,
- pogłębienie bezrobocia,
- zwiększenie zapotrzebowania na programy pomocy np. 500+.
A to wszystko przy radykalnie zmniejszających się przychodach do skarbu państwa, na które złożą się zasadniczo wszystkie wyżej wymienione punkty.
Tylko spokój
Czy możemy zatem pozwolić sobie na radykalne i podejmowane pochopnie decyzje? Nie, nie możemy. Czy powinniśmy zadbać o to, aby w miarę możliwości zachować chłodne głowy i robić wszystko co w naszej mocy, aby nasza gospodarka jak najmniej oberwała od wirusa? Raczej tak.
W przeciwnym wypadku grozi nam drastyczne pogłębienie potencjalnego kryzysu gospodarczego. Bo to, że go nie unikniemy, możemy założyć w ciemno. Zupełnie inną kwestią jest, czy i jak bardzo chcemy/możemy jego skutki zniwelować. Bo to możemy na pewno.
I nie mówię tego jako człowiek z branży, a jako klient, usługobiorca, przedsiębiorca i podatnik.