REKLAMA

Ale piękna katastrofa. Najważniejsze gry na Google Stadia nie wspierają 4K

Debiut usługi Google Stadia budzi ogromne kontrowersje. Firmie z Mountain View nie udało się spełnić obietnic, a winę za brak 4K zgania na deweloperów. To jej może wyjść bokiem.

google stadia 4k problem
REKLAMA
REKLAMA

Google próbuje swoich sił w segmencie gier wideo. Niestety z mizernym skutkiem. Usługa o nazwie Stadia jest już oficjalnie dostępna, ale aż dziw bierze, że firma nie opóźniła tej premiery. Jeśli tak dalej pójdzie, to zniknie ona szybciej, niż się pojawiła - ten debiut to piękna katastrofa. Zgodnie z tym, co przewidywaliśmy.

Na start w usłudze dostępnych było zaledwie 25 tytułów. W dodatku, by w nie zagrać, trzeba kupić nową edycję przystawki Chromecast Ultra (która może się popsuć w trakcie zabawy) oraz kontroler w ramach tzw. Google Stadia Founders Edition. Za pojedyncze tytuły trzeba płacić osobno, a do tego dochodzi abonament m.in. podbijający rozdzielczość do 4K.

Problem w tym, że gry odpalane za pośrednictwem Google Stadia często działają w takim oszukanym 4K.

Jakość oprawy graficznej w grach uruchamianych za pośrednictwem usługi Stadia pozostawia sporo do życzenia. To o tyle żenujące, że podczas prezentacji Google przechwalał się, że serwery dysponują większą mocą obliczeniową nie tylko od konsol PlayStation 4 Pro, ale również Xbox One X. Miało to pozwolić na rozrywkę w 4K i 60 klatkach na sekundę.

W praktyce jednak gry uruchomione w chmurze wyglądają gorzej niż te na PlayStation 4 Pro, o konsoli Xbox One i potężnych pecetach nie wspominając. Wiele tytułów, w tym Destiny 2 i Red Dead Redemption 2, jest renderowanych w rozdzielczości 1080p (przy 60 FPS) lub 1440p (przy 30 FPS), a dopiero po stronie użytkownika Chromecast Ultra upscale’uje je do 4K.

Gracze mogą czuć się oszukani. Jeszcze w październiku Phil Harrison obiecywał, że wszystkie gry będą wspierać rozdzielczość 4K przy 60 klatkach na sekundę, a jedynie w wybranych przypadkach liczba FPS-ów będzie obniżana z 60 do 30 z powodów „artystycznych”. Okazało się, że to nijak się ma do rzeczywistości.

Google postanowił wrzucić pod przysłowiowy autobus… deweloperów.

Firma się upiera, że z jej strony jest wszystko w porządku. Technicznie rzecz biorąc, rozdzielczość 4K przy 60 klatkach na sekundę jest wspierana - ale w praktyce już nie. Zamiast jednak posypać głowę popiołem i przeprosić za to, że dostarczyła produkt w najlepszym razie w wersji beta, a jej przedpremierowe obietnice nie zostały spełnione, woli winę za to, że gry nie działają w natywnym 4K, zganić na deweloperów.

Problem w tym, że to Google bezpośrednio inkasuje pieniądze od klientów i to Google składał obietnice. W dodatku firma w żenującym stylu wymuszała na graczach kupienie przystawki w wersji Founders Edition, bo to był jedyny sposób, by zarezerwować swój nick. Brak wsparcia dla 4K to zresztą tylko jeden z wielu braków. Zalicza się do nich brak wsparcia dla urządzeń niż nowy Chromecast Ultra oraz brak odpowiednika osiągnięć i trofeów.

W dodatku takie podejście do programistów może być gwoździem do trumny usługi Google Stadia.

REKLAMA

Tajemnicą poliszynela jest, że deweloperzy od samego początku niezbyt przychylnie patrzą na usługę, która może lada moment trafić pod nóż - tak jak np. niesławny Google Plus. Stadia w rezultacie nie ma w dodatku żadnych istotnych gier na wyłączność, a do tego obecne w usłudze tytuły, nie licząc chyba tylko Destiny 2, nie synchronizują postępów w innymi platformami.

Google najwyraźniej nie rozumie, że o twórców gier powinno zabiegać i powinno na nich chuchać i dmuchać. Trudno sobie zaś teraz wyobrazić, by wydawcy i studia deweloperskie, którzy nie byli przekonani do modelu biznesowego Google’a, stali się nagle partnerami giganta. Nie po tym, gdy firma z Mountain View złość klientów skierowała w stronę firm, które zdecydowały się jej zaufać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA