Pierwszy naprawdę nowy, naprawdę inny CoD od dekady. Call of Duty Modern Warfare - recenzja
Twórcy jeszcze przed premierą zapowiedzieli, że będzie odważnie i kontrowersyjnie. Wszyscy myśleliśmy, że chodzi o kampanię fabularną. Nic bardziej mylnego. Prawdziwą odwagą jest osłabienie filozofii run and gun panującej na serwerach CoD-a od dekady. Za sprawą Call of Duty: Modern Warfare Infinity Ward otwiera się na nowych graczy i fanów Battlefielda, co nie podoba się najwierniejszym wyznawcom serii. Ja tą zmianą jestem zachwycony.
Ocenianie nowej odsłony Call of Duty przez pryzmat kampanii fabularnej to jak ocenianie wina po wyglądzie butelki. Tryb dla jednego gracza to tylko przystawka przed prawdziwym daniem, jakim są rozgrywki wieloosobowe. Co nie zmienia faktu, że nawet w kampanii Infinity Ward pokazuje coś odświeżającego, nowego i ciekawego. Część misji jest naprawdę dobra, chociaż walka o Stalingrad oraz misja w Czarnobylu z poprzednich odsłon pozostają niepokonane. Z drugiej strony takie Piccadilly to klasa sama w sobie.
Kampania jak w Rainbow Six - dużo ścisku, mroku i asymetrycznych starć.
W jednej z misji oddział SAS odbija gniazdo terrorystów gdzieś w Wielkiej Brytanii. Cały epizod rozgrywa się w zaledwie jednym budynku. Piętro po piętrze, oddziały specjalne wyposażone w noktowizory zdobywają dom mieszkalny. Każde drzwi, każdy róg, każdy korytarz i każde pomieszczenie to zagrożenie i wyzwanie. Gracz porusza się powoli, osłaniając towarzyszy broni. Przeciwników nie jest wielu, ale wiedzą, że muszą się bronić. Nieoczekiwanie klimat serii SWAT wylewa się z ekranu, a Call of Duty wygląda niemal jak Rainbow Six Siege.
Misje są bardzo zróżnicowane. W jednej z nich jesteśmy bezbronnym cywilem, aby później zamienić się w uzbrojonego po zęby marine. Infinity Ward zadbało o zróżnicowanie zadań, zabierając nas w bardzo nieoczekiwane miejsca. Uwielbiam na przykład mocno polityczną misję w ambasadzie. Docenią ją wszyscy fani świetnego filmu Argo. Może w scenariuszu pojawia się zbyt dużo personalnej dramy. Może pewne postaci są momentami bardzo naiwne. Może przygoda dla jednego gracza jest przesadnie feminizowana. Na pewno nie jest jednak nudno czy powtarzalnie.
Niestety kampanię da się zamknąć w pięć godzin.
Jest zdecydowanie zbyt krótka. Zabrakło mi też w niej chociaż jednej misji z naprawdę wielką, epicką bitwą. Zamiast niej mamy wiele małych, chirurgicznych operacji. Wiem, że tak działają współczesne jednostki specjalne, ale chyba nikt by się nie obraził, gdyby ostatnie zadanie było nieco bardziej pompatyczne i widowiskowe. Pozostaje niedosyt i chciałoby się więcej. Zamiast tego dostajemy coś na kształt cliffhangera i obietnicę, że jeszcze ciekawiej będzie w kolejnych odsłonach.
Osobną kwestią wartą poruszenia są kampanijne kontrowersje. IW mówiło, że pokaże brutalne, mroczne, brudne oblicze wojny. Muszę wam powiedzieć, że chociaż Picadilly faktycznie jest bardzo mocnym doznaniem, tak reszta szokujących zadań nie wstrząsnęła mną. Próba pokazania brutalności tortur blednie przy torturach z GTA V. Efekt użycia broni chemicznej na cywilach ma się nijak do szokujących kadrów z zakurzonego Spec Ops: The Line. Także nie spodziewajcie się jakiegoś trzęsienia ziemi. Zadanie No Russian z Modern Warfare 2 pozostaje pod tym względem na szczycie podium.
Modern Warfare najbardziej szokuje… w trybie wieloosobowym. Nadeszły wielkie zmiany.
Wierni fani agresywnej, typowo konsolowej rozgrywki na ciasnych przestrzeniach lamentują w niebogłosy. Oto bowiem Infinity Ward po latach promowania modelu run and gun nieco spowalnia akcję na serwerach. Wprowadza więcej otwartych obszarów. Instaluje więcej gniazd snajperskich. Wzmacnia karabiny wyborowe oraz strzelby. Zwiększa moc i zasięg min przeciwpiechotnych. Wszystko to sprawia, że chociaż model run and gun wciąż jest NAJBARDZIEJ EFEKTYWNYM sposobem zdobywania fragów, weterani CoD-a po raz pierwszy od dekady są zabijani przez nowych graczy.
Przez osoby grające wolniej, grające spokojniej i grające mniej ofensywnie.
Naturalną konsekwencją przesunięcia tych akcentów jest większa populacja snajperów oraz camperów. Modern Warfare to już nie to samo Call of Duty co wcześniej. Fani sprintu i wślizgów przeżywają tortury, musząc rozglądać się za minami przeciwpiechotnymi. Miłośnicy pistoletów maszynowych są oburzeni celnością karabinów oraz zasięgiem strzelb. Weterani CoD-a przestali czuć się jak weterani, ponieważ nowa fala graczy często pokazuje im, gdzie raki zimują. Stare zderza się z nowym, co w oczywisty sposób wywołuje spory i kontrowersje.
Część graczy jest zachwycona. Część złorzeczy. Chyba nigdy wcześniej nie było takiego podziału.
Społeczność Call of Duty została rozerwana na dwa wręcz wrogie sobie obozy. Niektórzy chcą, aby wszystko było po staremu. Inni cieszą się, bo gra w końcu wytraciła tempo, jest bardziej taktyczna i umożliwia rozgrywkę na wiele sposobów. Osobiście należę do tej drugiej grupy. To pierwszy raz od dekady, kiedy czuję, że wieloosobowe Call of Duty jest naprawdę dla mnie. Nie bawiłem się tak dobrze na serwerach CoD-a od czasów pierwszego Modern Warfare. Gra jest niemal jak narkotyk. Zachoruję, jeśli nie rozegram przynajmniej meczyka dziennie.
Oczywiście nawet stojąc po stronie nowego stylu rozgrywki widzę wiele wad i niedoróbek. Mam wręcz wrażenie, że tegoroczny CoD to jedna z najbardziej niedopracowanych, niedoszlifowanych odsłon na przestrzeni ostatnich lat. Gra ma problemy z liczeniem wyzwań sieciowych. Dobór graczy w oparciu o przesłankę umiejętności jest słuszny, ale twórcy namieszali z proporcjami. Przez to system woli wrzucić nas do jednego worka z Amerykanami niż zadbać o ping i jakość połączenia. Mam wręcz wrażenie, że MW sabotuje graczy z dobrymi łączami na korzyść tych o wysokim pingu.
Balans broni również nie jest idealny. Strzelba 725 posiada przerażający zasięg, a magnum jest słabsze niż kiedykolwiek. Granaty są zbyt słabe w standardowych trybach i zbyt silne w trybach hardcore. Do tego worka wpadek należy również dodać balans niektórych map. Grając na Piccadilly wybiłem prawie całą grupę przeciwników granatnikiem, jeszcze na spawn poincie. Euphrates Bridge to asymetryczny koszmar, którego weterani sieciowych strzelanin z Infinity Ward nigdy nie powinni wyprodukować. Także nie, nie jest idealnie.
Kompromitujące błędy ustępują jednak pod naporem nowych, kapitalnych pomysłów.
Jestem zachwycony tym, jak działa optyka narzędzi celowniczych w Modern Warfare. Twórcy nareszcie zdali sobie sprawę, że kolimator powiększa tylko to, co znajduje się w wizjerze, a nie cały świat dookoła. Niezwykle praktyczny jest także nowy system wychylania zza rogu oraz możliwość osadzenia broni na płaskiej powierzchni - np. parapecie okna. To detale, ale mające realny wpływ na rozgrywkę. Ulepszają ją i dodają głębi pozycjonowaniu żołnierza.
Z radością oznajmiam, że w końcu możemy zmienić wyposażenie w środku meczu. Nie tylko bronie, ale również gadżety oraz akcesoria montowane na pukawki. Będąc przy akcesoriach, ich liczba zachwyca. Naprawdę zachwyca. Chociaż większość dodatków do broni powtarza się, możliwość personalizacji jest gigantyczna. Każde narzędzie zniszczenia może dostać do 5 akcesoriów wpływających na styl rozgrywki. Dzięki takiemu bogactwu dodatków zwiększanie poziomów broni (nie mylić z doświadczeniem żołnierza) to sama przyjemność.
Przyjemna jest także zamiana potężnych umiejętności specjalnych z poprzednich odsłon na drobne umiejętności polowe. Każdy gracz może od czasu do czasu skorzystać z dodatkowej pomocy; pocisków przebijających, rozkładanej osłony terenowej albo skrzynki z amunicją. To ciekawe urozmaicenia, które mają wpływ nie tylko na gracza, ale również jego drużynę. Dobrze rzucana skrzynia z amunicją w trakcie zawziętej obrony punktu B cieszy tak samo jak seria fragów. Czujemy, że pomagamy. Czujemy, że mamy wpływ na przebieg bitwy.
Modern Warfare oferuje tak wiele trybów wieloosobowych, że zawsze odkrywam coś nowego.
Zachwycił mnie Realizm (nie mylić z Hardcore), podczas którego nie pojawiają się żadne znaczniki oraz elementy interfejsu. Nie wiemy nawet, czy kogoś zabiliśmy, prowadząc ognień na długie odległości. Trzeba polegać tylko na swoim zmyśle przetrwania. Kapitalna sprawa. Kapitalnie gra mi się również na mapach 10v10, które wyrastają na nowe serce rozgrywek sieciowych. Gdy na arenie jest 20 graczy, coś dla siebie znajdzie zarówno zwolennik taktyki run and gun jak również cierpliwy snajper.
Prawdziwą gwiazdą nowego CoD-a jest jednak Strzelanina (Gunfight). W tym typowo turniejowym trybie na przeciwko siebie stają dwie dwuosobowe drużyny. Pary toczą ze sobą boje przy użyciu tych samych losowych broni, korzystając z dedykowanych, ciasnych i bardzo kontaktowych map. Tak proste, a tak emocjonujące.
Zdziwiłem się za to, jak nijaki wydaje się tryb dla 60 graczy. Dwie wielkie mapy z czołgami i helikopterami to dobre miejsce na testy nowych broni oraz wykonywanie wyzwań, ale nic ponadto. Modułowi brakuje polotu, tempa i dynamizmu. Pod tym względem Battlefield V jest lata świetlne przed Call of Duty. Infinity Ward zadziałało na własną niekorzyść, pokazując iż każdy może zrobić tryb dla 60+ żołnierzy, ale nie każdy powinien. Pod tym względem Modern Warfare w ogóle się nie ima do Wojny na Pacyfiku w BFV.
Call of Duty Modern Warfare to najlepszy CoD od dekady. Niestety nie dla wszystkich.
Jestem zachwycony multiplayerem. Uwielbiam grać na serwerach nowego CoD-a. Tempo, różnorodność stylów gry, bogactwo trybów oraz przesunięcie środka ciężkości z pistoletów maszynowych na karabiny - wszystko to sprawia, że nie mogę przeżyć dnia bez sieciowej strzelaniny. Jednocześnie współczuję tym wszystkim, którzy chcieli więcej tego samego. Którzy chcieli ciasnych korytarzy, bezpośredniej walki oraz szybkiej wymiany ognia. To pierwszy raz od dziesięciu lat gdy Call of Duty nie jest dla takich osób.
Największe zalety:
- Przesunięcie środka ciężkości z rozgrywki run and gun na wolniejsze, bardziej taktyczne starcia
- Kapitalne możliwości konfiguracji broni
- Zwiększenie siły karabinów (w tym snajperskich)
- Świetna optyka narzędzi celowniczych
- Tryby Realizm oraz Strzelanina (Gunfight) zachwycają
- Bogactwo odblokowań oraz modułów multiplayer
- Pierwsze Call of Duty od dekady dla nowych graczy
Największe wady:
- Twórcy nieco wypinają się na wiernych fanów
- Balans części broni oraz map leży i kwiczy
- Bardzo wiele drobnych, ale irytujących błędów świadczących o pośpiechu
- Wojna na 60 graczy nie tak dobra jak w Battlefieldzie
- Scenariusz zakłamuje historię. Wybiela USA, oczernia Rosję.
Modern Warfare otwiera się na nowych graczy. Jeśli wcześniej miałeś ochotę odejść od konsoli, bo jakiś wariat bezszelestnie wyskoczył z okna, zrobił ci wślizg między nogami i wpakował kulkę w potylicę nim zdążyłeś podnieść karabin - to się kończy. Call of Duty wraca do korzeni. Do bardziej pozycyjnej wymiany ognia znanego z pierwszych drugowojennych odsłon. Modern Warfare potrzebuje jeszcze wiele szlifów, ale fundamenty ma najlepsze od dekady. Trzeba tylko mieć na uwadze, że to najmniej kodowe Call of Duty od lat.