Jedna z misji Call of Duty: Modern Warfare mną wstrząsnęła. Piccadilly pokazuje bezradność miast Zachodu
Piccadilly w Londynie. Zewsząd dobiegają krzyki. Na chodniku leżą ciała. Brytyjczycy proszący o pomoc wyglądają dokładnie tak samo jak wrogowie z bronią automatyczną. Kolejny wybuch tylko na moment zagłusza syreny karetki pogotowia. Nie wiadomo do kogo strzelać. Nie wiadomo kto jest przeciwnikiem. Wszyscy krzyczą. Wszyscy uciekają. Panika jest gigantyczna, a sprawcy zlewają się z tłumem. Call of Duty: Modern Warfare kapitalnie uzmysławia, jak bezradna jest dzisiejsza policja w wielkich miastach cywilizacji Zachodu.
To moim zdaniem najlepsza, najmocniejsza misja całego Modern Warfare. Rozgrywająca się w Londynie Piccadilly zapada w pamięć i daje do myślenia. Nie jest tak szokująca jak No Russian z Modern Warfare 2, nie jest tak klimatyczna jak przygoda w Czarnobylu z Call of Duty 4, ale to bez wątpienia jedna z najważniejszych sekwencji dla całej serii. W Piccadilly trzeba zagrać, aby poczuć w jak beznadziejnej, trudnej i skomplikowanej sytuacji znajdują się dzisiejsze służby porządkowe. Zwłaszcza w takich miastach jak Londyn, Berlin czy Paryż. Co tu dużo pisać: mają prze****ne.
Piccadilly w Call of Duty: Modern Warfare to koszmar, który grozi każdemu z nas.
Gdy prawdziwi antyterroryści wchodzą do budynku w którym znajdują się cywile, każdą ofiarę traktują jak potencjalne zagrożenie. Nie okazują sympatii dla porwanych. Nie uspokajają ich ani nie podają ciepłych koców. Zamiast tego celują do nich z broni i każą kłaść się na glebę. Teraz doskonale rozumiem dlaczego. Piccadilly jak na dłoni pokazuje to, o czym teoretycznie doskonale wiemy od wielu lat: każdy może być terrorystą. Każdy może być zamachowcem. Wystarczy chwila nieuwagi, aby doszło do tragedii pochłaniającej dziesiątki, jak nie setki istnień ludzkich.
Piccadilly to ziszczenie się najczarniejszego scenariusza europejskich służb wywiadowczych. W centrum Londynu dochodzi do skoordynowanej serii ataków terrorystycznych przy użyciu wcześniej podłożonych ładunków wybuchowych, samobójców z pasami szahida oraz zamachowców wyposażonych w broń automatyczną. Pełna sklepów oraz hoteli ulica (sam po niej spacerowałem w prawdziwym świecie) zamienia się w ludzką rzeźnię. Terroryści strzelają do niewinnych ludzi jak do kaczek, a ty czujesz się bezsilny. Niezależnie jak szybki, sprawny i celny byś nie był, nie uratujesz wszystkich. To niemożliwe.
Piccadilly zostało niesamowicie wyreżyserowane. Śmierć każdego cywila naprawdę boli.
Misja składa się z wielu małych, makabrycznych puzzli. Każdy z nich to realistycznie zaanimowana sekwencja, w której cywile giną z rąk terrorystów. Oczywiście część ludzi można uratować. Wystarczy załatwić zamachowca nim ten otworzy ogień do tłumu. Jeśli jednak będziecie grać po raz pierwszy, zadanie wcale nie wyda się wam łatwe. Terroryści wyglądają bowiem bardzo podobnie do cywili. Nie mają hełmów ani zunifikowanych uniformów. Noszą jeansy i zwykłe, wypłowiałe bluzy. Do tego ich karnacja nie jest w multikulturowym, wieloetnicznym Londynie żadną wskazówką.
Stoisz więc na środku ronda z bronią w ręku. Mijają cię uciekający, krzyczący przechodnie. Nie wiesz do kogo strzelać. Twoją uwagę co chwila odwracają kolejne wybuchy i kolizje samochodowe. Chaos. Kompletny chaos. Nagle w środku tej matni miga ci przed oczami końcówka lufy. Masz go. Strzelasz. Podnosi się jeszcze większa wrzawa. Ludzie dalej uciekają. I nagle padają jeden po drugim, bo inny zamachowiec strzela do nich z poziomu witryny sklepowej.
To nie jest wojna. To jest jakiś obłęd.
Gdy po chwili na miejscu pojawia się brytyjska policja, wydaje się być równie zdezorientowana. Blokady z radiowozów nie zdają się na wiele, gdy wrogowie mogą być wszędzie. Funkcjonariusze rozglądają się niepewnie, oddają chaotyczne strzały i daleko im od kontroli nad sytuacją. Z kolei zamachowcy nie próżnują. Nie tylko zabijają przechodniów, ale również barykadują się w sklepach z zakładnikami, a także podkładają nowe ładunki. Będzie z tego afera na skalę światową - myślisz sobie, patrząc na liczbę ciał. Dziesięć? Dwadzieścia? Trzydzieści? Trudno ocenić, kto leży modląc się o przetrwanie, a kto naprawdę zginął.
Chociaż nikt nie każe nam strzelać do bezbronnych, Piccadilly jest nieprzyjemną misją. Taka drzazga.
Wszystko przez to, jak bardzo realistyczne jest doświadczenie podczas rozgrywania omawianej sekwencji. Gdy lecimy helikopterem nad fikcyjnym krajem Bliskiego Wschodu, strzelając do zamaskowanych mudżahedinów, nie czujemy większych emocji. Gra jak gra. Piccadilly jest jednak inne. Konający cywile zostali zaanimowani z szokującą dokładnością. Krzyki są przeraźliwie dojmujące. Chaos jest autentyczny, a poczucie bezradności wkrada się pod palce na kontrolerze.
Piccadilly zostaje w głowie, bo może się wydarzyć chociażby dzisiaj. Chociażby jutro. Pod twoim domem, szkołą albo biurowcem. Chociaż mówimy o fikcyjnej misji, ta czerpie pełnymi garściami z autentycznych, tragicznych wydarzeń jakie miały miejsce w europejskich oraz amerykańskich miastach. Producenci Call of Duty podeszli do tematu bardzo drobiazgowo, dbając o najmniejsze detale podczas tej makabrycznej sekwencji. Dlatego jest tak poniewierająca. Tak mocna. Tak dobra, na swój sposób oczywiście.
W moim prywatnym rankingu Piccadilly ląduje w panteonie najbardziej niesamowitych misji z Call of Duty. Londyńska gehenna zajmuje zaszczytne miejsce tuż za podium, obok takich klasyków jak walka o Stalingrad, polowanie w Czarnobylu i masakra na rosyjskim terminalu. Chociaż cała kampania Modern Warfare jest mocno nierówna (i zbyt krótka), o tej wyjątkowej misji nie zapomnę przez długie lata. Chociażby dla niej warto uruchomić moduł kampanii, odrywając się na moment od wciągającego trybu wieloosobowego.
PS po pokonaniu kampanii w Piccadilly można zagrać ponownie, z suwakiem trudności na pozycji realizm. HUD zostaje wtedy ograniczony do minimum, a gracz jeszcze bardziej wczuwa się w rozgrywkę. Mocno polecam.