REKLAMA

Wynajęto profesjonalnego aktora, by przeczytał na głos regulamin Amazon Kindle. Zajęło mu to 9 godzin

Napisałem w swoim życiu kilkadziesiąt umów i regulaminów, a potem pewnie kilkaset różnych wariacji na temat tychże - bo przecież nie będę za każdym razem wymyślał regulaminu sklepu internetowego na nowo. 

Aktor czytał regulamin Amazon Kindle. Zajęło mu to kilka godzin
REKLAMA
REKLAMA

To nie jest tak, że ktoś uczy prawnika jak napisać dobrą umowę. Tego się powinno uczyć już nawet na studiach (polecam ciekawe felieton Tomka Laby na temat pomysłu, jakim jest aplikacja uniwersytecka), ale życie niestety nie jest idealne. Zdradzę wam brutalną prawdę.

Prawnik, jak lekarz, uczy się przede wszystkim w pracy. Zwykle na swoich własnych klientach. Młody prawnik to często wielkie ambicje i zaangażowanie. Jak w tym dowcipie. Junior Associate pracuje cztery godziny, a wystawia klientowi fakturę za godzinę pracy. Senior Partner pracuje godzinę, a wystawia fakturę na cztery godziny. Mam wrażenie, że jest w tym sporo prawdy, ale i tak uważam, że w zawodzie prawnika najważniejsze, nawet od dobrych chęci, jest doświadczenie.

Dopiero z czasem zacząłem rozumieć, że te umowy, które otrzymuję, często nie są bardzo poważne i mądre, tylko momentami głupie. Prawnicy drugich stron lali wodę, potwierdzali kodeksowe oczywistości czy pięć razy wpisywali tę samą kwestię, choć napisaną nieco innymi, z punktu na punkt coraz bardziej pompatycznymi słowami.

Przyznam szczerze, że nie wiem czemu coś takiego ma służyć, zwłaszcza, gdy nie kryje się za tym jakaś przesadnie wybitna myśl mająca na celu zabezpieczenie klienta. Dlaczego producent aplikacji na Androidzie ma w regulaminie napisane, że nie ponosi odpowiedzialności za działanie tajfunów (aplikacja z gatunku „Wieści Lublina”, żeby było śmieszniej)? Dlaczego w każdym zdaniu pojawia się odmieniony przez wszystkie przypadki zwrot „i/lub/albo”? Czasem mam wrażenie, że tego typu umowy wyglądają na pisane przez miłośnika programu Anna Maria-Wesołowska, który zakochał się w podręczniku do prawniczej logiki.

A potem są jeszcze klienci

Z czasem zacząłem pisać umowy/regulaminy, które są proste. Które się coraz lepiej czyta, z których jasno wynika na co strony się umawiają, czego nie wolno, w jakim terminie. Jak gdybym sobie blogował na Spider’s Web, choć mając na uwadze, by jak najlepiej zabezpieczyć interesy klienta, no i wplatając troszkę mniej żartów na temat Xiaomi. Mam wrażenie, że na takie „normalne” prawo powoli robi się moda, ostatnio wpadło mi do głowy parę naprawdę fajnie napisanych regulaminów (na przykład ten od GOG.com), gdzie prawnik nie próbuje zgrywać osadzonego na Olimpie eksperta, tylko naprawdę stworzył go dla kogoś, kto chce się dowiedzieć jak działa usługa.

Oczywiście czasem trafiają się klienci „z piekła rodem”. Swego czasu jeden wybrzydzał, że „ta umowa jakaś krótka” i napisana „zbyt prostym językiem”. Na życzenie dopisałem kilkadziesiąt pozbawionych jakiegokolwiek sensu punktów powtarzających z grubsza kodeks cywilny i doprecyzowałem, że do niniejszej umowy nie należy stosować prawa Francji, Austro-Węgier i Burkina Faso. „Od razu lepiej, Panie Jakubie”.

Choć oczywiście trudno jest moje osobiste doświadczenia (choć widziałem, że na twitterze z podobnego sposobu pisania umów nabijało się kilku prawników) przekładać na grunt amerykański, słynący ze sporów, które w polskim systemie sądowym raczej by nie przeszły, niewątpliwie przykładem postawy, którą staram się tym wypisem piętnować jest Amazon Kindle. Postawę tę na szczęście wyśmiali już za mnie Australijczycy. Profesjonalny i zatrudniony specjalnie do sprawy aktor czytał ów regulamin przez 9 godzin. Coś mi mówi, że to ostatnia jego lektura przez kilka najbliższych lat.

REKLAMA

Wydaje mi się, że środowisko prawnicze samo pod tym względem nie dokona korekty kursu - zresztą nie ma ku temu powodu. Ale może warto żebyście wy, odbiorcy usług, naciskali na usługodawców, by ich regulaminy były strawne i przystępne w odbiorze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA