Elon Musk kontra reszta świata. Trwa wyścig o to, kto pierwszy zabierze ludzkość na Marsa
Pierwszą osoba, która postawi stopę na Marsie dotrze na Czerwoną Planetę rakietą Boeinga - zapowiada szef firmy.
Wyścig przez dekady dynamizował podbój kosmosu. W czasach zimnej wojny głównymi graczami były mocarstwa - Stany Zjednoczone i Związek Radziecki. Sytuacja zmieniła się po upadku komunizmu w Europie.
Dziś świat patrzy z nadzieją nie na państwa, ale prywatne firmy. Wystarczy wymienić SpaceX, Boeinga czy Orbital ATK, które już realizują z sukcesem misje kosmiczne. Do grona liczących się graczy aspirują również takie przedsiębiorstwa jak Blue Origin Jeffa Bezosa czy Virgin Galactic Richarda Bransona.
Gwiazdą branży jest SpaceX. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze, firma Elona Muska realizuje coraz więcej lotów, a pod koniec sierpnia wyprzedziła pod względem ich liczby Rosję. Dość powiedzieć, że liczba tegorocznych lotów rakiet Falcon jest prawie dwukrotnie wyższa niż zeszłorocznych. Pod koniec października w kosmos poleciała 16 rakieta SpaceX. Smaczku dodaje fakt, że 13 pierwszych członów rakiet udało się z sukcesem sprowadzić na Ziemię. Program ich odzyskiwania można zatem nazwać regularnym. Drugi powód, to świetny marketing i wizjonerstwo Muska.
Latać w kosmos potrafi wiele firm. Pytanie brzmi: która zabierze człowieka na Marsa?
Szef Boeinga udzielił wywiadu telewizji CNBC, w którym padła bardzo ciekawa zapowiedź.
Rzecz jasna, firma kojarzona przede wszystkim z branżą lotniczą nie prowadzi własnego, niezależnego programu załogowej misji na Marsa. Współpracuje za to z NASA przy tzw. Space Launch System, który ma zabrać w kosmos statek Orion. Pierwszym przystankiem ma być Księżyc, który pełnić ma rolę Bramy do Głębokiego Kosmosu (Deep Space Gateway).
Co sądzi Elon Musk o zapowiedziach szefa Boeinga?
Odpowiedź Muska była, jak to często bywa, lakoniczna. "Zrób to" - napisał na Twitterze szef SpaceX.
Na pierwszy rzut oka dyskusja może przypominać nieco zabawę dzieci w piaskownicy. Prezes jednej firmy się przechwala, drugi mu odpowiada. Wartość merytoryczna jest znikoma. Nie dowiadujemy się w zasadzie niczego nowego.
Gdy jednak zaczniemy czytać między wierszami, zaczynamy widzieć więcej. Po zmianie administracji, związanej z wygranymi przez Donalda Trumpa wyborami prezydenckimi, można było zauważyć zasadniczy zwrot w polityce podboju kosmosu. Pierwszoplanowym celem stał się Księżyc. Owszem, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, Mike Pence, deklarował, że Srebrny Glob ma być fundamentem położonym pod plany podboju Marsa. Jego słowa traktowano bardziej jako zmianę polityki, niż realną (możliwą do określenia w najbliższej dekadzie) zapowiedź załogowego lotu na Czerwoną Planetę. Taka interpretacja nie wzięła się znikąd. Kilka miesięcy wcześniej dyrektor NASA do spraw załogowych lotów kosmicznych przyznał otwarcie, że agencja nie jest w stanie podać daty takowej misji.
Nie jest wcale pewne, że to Musk pierwszy wyśle ludzi na Marsa.
Pod koniec września Elon Musk przedstawił zaktualizowany plan misji marsjańskiej. Zgodnie z nim do 2022 r. na sąsiednią planetę mają polecieć, co najmniej 2 bezzałogowe statki zaopatrzeniowe. W 2024 r. stopę na niej mają postawić pierwsi ludzie. Zasadniczo Musk rozrysował plan budowy kosmicznej kolonii, w której docelowo mieszkać mają setki tysięcy ludzi.
Precyzja szefa SpaceX ma duże znaczenie PR-owe. W przeciwieństwie do innych, Musk podaje daty. Staje się bardziej wiarygodny. Sprawa nie jest jednak prosta. Przed inżynierami stoi wiele wyzwań. I nie jest pewne, że uda się dotrzymać podanych terminów, nie mówiąc o stworzeniu miasta na innej planecie.
Z zapowiedzi CEO Boeinga z kolei możemy wnioskować, że Mars nie przestał być celem dla NASA i amerykańskiej administracji. To dobra wiadomość.