REKLAMA

Można fotografować pudełkiem zapałek, hangarem albo samochodem. Ostatnia opcja ma jednak ukryte ciekawe funkcje

Czy wiedziałeś, że zdjęcie można zrobić kalkulatorem, puszką po coli, a nawet hangarem? Tak, są sposoby, żeby poradzić sobie bez aparatu.

Aparat z pudełka po zapałkach? Czemu nie!

Pinhole (camera obscura) to najstarszy i jednocześnie najprostszy typ aparatu. Zamiast obiektywu ma… dziurkę, przez którą światło wpada do środka. Aparat tego typu można zrobić niemal ze wszystkiego. Sam robiłem takie aparaty z pudełek po zapałkach. Do środka wystarczy włożyć kliszę, a po drugiej stronie zrobić mały otworek.

Prawie wszystko może być aparatem…

Aparat wielkości pudełka po zapałkach daje mnóstwo kreatywnych możliwości fotografowania. Jednym z najciekawszych i najdziwniejszych przykładów jest seria zdjęć autorstwa Justina Quinnella. Autor fotografował różne sceny z życia aparatem włożonym do…ust.

Aparat z pudełka po zapałkach można zrobić w bardzo prosty sposób. Poradnik, jak wykonać taki pinhole, znajdziesz tutaj.

Aparat z książki

Aparat można ukryć również w książce, czego przykładem jest dzieło o wymownym tytule „This Book is a Camera“. Każdy może zamówić taką książkę za 29 dol. W zestawie jest 5 arkuszy papieru fotograficznego w rozmiarze 4×5 cali, instrukcja obsługi oraz odporny na wodę pokrowiec.

Puszka po Coli jako aparat rejestrujący ruch Słońca na niebie.

Solarigrafia to ciekawa dziedzina fotografii, w której rejestruje się długotrwałe ruchy Sońca. Jak długotrwałe? Cóż, nie ma problemu, by naświetlać zdjęcia przez miesiąc, kwartał, czy nawet rok. W efekcie na jednym zdjęciu widzimy, jak w ciągu roku zmienia się wędrówka Słońca po niebie.

Solargraphy Wyszków by Grzegorz Płachetko on 500px.com

 

Amatorzy tej dziedziny fotografii sami budują aparaty i najczęściej wykorzystują do tego aluminiowe puszki, np. po Coli. Taka konstrukcja jest odporna na warunki atmosferyczne, a do tego pozwala złapać na zdjęciu bardzo szeroki kąt.

Papier fotograficzny przykleja się do ścianki wewnątrz puszki, dzięki czemu jest on zakrzywiony i może złapać znacznie szersze pole widzenia. Światło wpada do aparatu poprzez dziurkę zrobioną po przeciwnej stronie puszki.

„The Great Picture”, czyli zdjęcie zrobione hangarem.

Jeden z najbardziej spektakularnych pomysłów na zastąpienie aparatu powstał w 2014 roku. To „The Great Picture“, czyli największa fotografia jaką kiedykolwiek wykonano. Krótko po zrobieniu została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa.

Projekt powstał wewnątrz hangaru w bazie Marines w południowej Kalifornii. Wewnątrz hangaru umieszczono płótno o szerokości ponad 32 metrów, które pokryto światłoczułą emulsją srebrową. Tym samym hangar stał się największą na świecie camerą obscurą. Światło, które naświetlało płótno, wpadało przez sześciomilimetrowy otwór w drzwiach hangaru.

 

Można fotografować nawet samochodem
REKLAMA

To zdjęcie zostało wykonane… hangarem. Naprawdę.

 

REKLAMA

Przy projekcie pracowało sześciu fotografów i setka wolontariuszy. Jako że hangar jest dość mało mobilnym aparatem, fotografowie nie mieli zbyt dużej swobody kadrowania. Uwiecznili krajobraz roztaczający się przed budynkiem, a więc bazę wojskową z wieżą lotów i budynkami lotniska.

W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć kalkulatora.

Tak, kalkulatorem też można fotografować. Nie każdym, ale bez trudu znajdziemy „szpiegowski gadżet” w postaci kalkulatora wyposażonego w miniaturowy aparat.

Takie zabawki – bo trudno określić je innym mianem – powstały głównie dla żartu, jako fizyczna odpowiedź na internetowe memy. Jest jednak taki produkt i można z niego skorzystać.

Fotografowanie okularami? A może okiem?

Jednym z najciekawszych przykładów niecodziennych aparatów są okulary Snap Spectacles, które są wyposażone w cyfrową kamerkę. Można przy jej pomocy robić zdjęcia i filmy i umieszczać je na Snapchacie. Ciekawostką jest okrągłe pole widzenia, dzięki któremu możemy oglądać inny wycinek kadru w zależności od tego, jak trzymamy smartfona.

 

Zdjęcia i filmy nagrywane… okularami. Tak, to już jest możliwe.

 

Spectacles zbliżają nas do wizji, w której fotografujemy dokładnie to, co widzimy. Są jednak projekty, które idą jeszcze dalej. Są już projekty inteligentnych soczewek kontaktowych, które są wyposażone w aparat obsługiwany poprzez sekwencje mrugnięć. Brzmi to bardzo futurystycznie i dość przerażająco, ale jestem pewien, że prędzej czy później to rozwiązanie trafi na rynek.

Aparatem może też zostać samochód.

Barbara Davidson, trzykrotna laureatka Nagrody Pulitzera, zdobywczyni Nagrody Emmy i była fotograf gazety Los Angeles Times, wykorzystała zestaw kamer pokładowych w nowym Volvo XC60 do stworzenia kolekcji fotografii. Efektem są czarno-białe zdjęcia uliczne, z których część jest bardzo zaskakująca.

Zdjęcie można zrobić nawet… samochodem.

 

Kamery instalowane w samochodach są z nami od lat, ale ich powstaniu nie przyświecał bynajmniej artystyczny cel. Dlaczego powstały takie kamery i co potrafią w 2017 roku?

Tutaj oddaję głos do studia, do Piotrka Baryckiego.

Po co w ogóle kamera w samochodzie?

Rzeczywiście, nie do robienia zdjęć. Jakkolwiek te nie byłyby wyjątkowe, kamery w samochodzie mają zupełnie inny cel – obserwować, monitorować i wychwytywać to, czego kierowca może w trakcie jazdy nie zauważyć.

Nowe XC60 faktycznie w odpowiednich rękach mogłoby być świetnym aparatem, podobnie jak i inne współczesne samochody wyposażone w takie rozwiązania. Ale tutaj wyścig na megapiksele czy jakość obrazu ma dać nam nie tyle piękny obrazek, co podnieść poziom bezpieczeństwa.

Spójrzmy tylko na to, w jakich sytuacjach taka samochodowa kamera jest wykorzystywana. W przypadku XC60 w oparciu o pochodzące z niej dane funkcjonują w całości lub cześciowo takie systemy jak adaptacyjny tempomat, system utrzymania pasa ruchu, system monitorowania zmęczenia kierowcy, Pilot Assist (częściowo zautomatyzowana jazda), City Safety (zbiór systemów bezpieczeństwa), rozpoznawanie znaków drogowych i automatyczne włączanie oraz wyłączanie świateł drogowych. Bez kamery na pokładzie Elon Musk nie mógłby mówić o autonomicznej przyszłości Tesli, a my nie moglibyśmy Mercedesem klasy E, BMW serii 5 czy Volvo S90 jeździć bez trzymanki.

Niektórzy producenci idą nawet o krok dalej. Mercedes czy BMW w swoich sztandarowych limuzynach oferują jako opcję cały zestaw kamer, w tym kamerę termowizyjną. Ta wykrywa źródła ciepła na drodze przed nami, po czym dodatkowo oznacza je na ekranie.

Zresztą wystarczy przyjrzeć się pierwszemu lepszemu nowemu samochodowi, żeby przekonać się, że kamery na dobre zawitały na ich pokładach. Jedną przeważnie znajdziemy z tyłu, gdzie ma pomagać nam podczas cofania. Dwie kolejne możemy znaleźć w niektórych modelach pod lusterkami – monitorują one tzw. martwe pola, pomagając nam przy zmianie pasa.

Tak, pod tym lusterkiem też kryje się kamera.

Dobrze wyposażony pojazd ma więc współcześnie więcej kamer, niż niejeden profesjonalny filmowiec.

Kamera w samochodzie może rozpoznawać nie tylko inne samochody czy linie na drodze. Wykryje rownież pieszych, rowerzystów, a także – w przypadku Volvo – duże zwierzęta. Jeśli będzie nam grozić zderzenie – auto samoczynnie się zatrzyma.

 

Sama kamera to jednak zbyt mało, żeby sprawić, że samochód poprawnie zareaguje we wszystkich krytycznych sytuacjach. Dlatego nowe samochody wyposaża się w szereg dodatkowych czujników, zaczynając od przedniego radaru.

Ten, współpracując m.in. z frontową kamerą, jest w stanie dokładnie określić odległość od obiektów znajdujących się przed nami. To w dużej mierze właśnie dzięki niemu otrzymamy powiadomienie np. o tym, że zbliżany się do poprzedzającego samochodu ze zbyt dużą prędkością.

Być może jednak niedługo czujnik radarowy będziemy uznawać za przeżytek. Najnowsza limuzyna Audi, model A8, zamiast niego wyposażona została w czujnik laserowy. I choć z naszych przejazdów częściowo autonomicznymi samochodami wynika, że już sam radar spisuje się dobrze, zalety lasera – takie jak np. niewrażliwość na warunki pogodowe – zdają się przemawiać na jego korzyść.

 

Niektóre samochody, takie jak Mercedes klasy E czy nowe XC60, w przypadku gdy system uzna, że jest już zbyt późno na hamowanie, same ominą przeszkodę. Jeśli zobaczy, że na taki manewr nie ma miejsca – zacznie hamowanie wcześniej. Gdy natomiast mimowolnie zjedziemy na przeciwny pas i grozić nam będzie zderzenie czołowe, auto samo cofnie nas na właściwy tor.

 

To oczywiście nie wszystkie czujniki, które mają za zadanie strzec naszego bezpieczeństwa. Czujniki ultradźwiękowe monitorują sytuację dookoła całego samochodu – w tym podczas wyjeżdżania tyłem z miejsc parkingowych. Jeśli będziemy chcieli zmienić pas, a ktoś znajdzie się w naszym martwy polu, na lusterku zaświeci się odpowiednie ostrzeżenie.

Kamerą samochodową nie zrobimy więc na co dzień pięknych ujęć – nawet jeśli taki eksperyment udał się w przypadku Volvo XC60. Za to jest ona podstawowym elementem, dzięki któremu samochód będzie w stanie sam zatrzymać się, kiedy ktoś wbiegnie nam na drogę, ostrzec nas, kiedy grozi nam zderzenie na skrzyżowaniu, automatycznie ominąć przeszkodę, przed którą wyhamowanie byłoby niemożliwe, a także uniknąć nieprzyjemnych przygód np. przy przejazdach przez las.

REKLAMA

Stłuczki na skrzyżowaniach nie są niestety obcym widokiem. Chyba że… mamy na pokładzie kamerę z odpowiednim systemem.

 

Czy można jeździć bez tych systemów, kamer i czujników? Oczywiście. Przez dekady bez ich pomocy poruszaliśmy się po drogach, polegając wyłącznie na zmysłach kierowcy. Niestety statystyki są nieubłagane – każdego roku w wypadkach ginie ponad 1,2 mln osób.

I wielu tych śmierci można byłoby uniknąć, gdyby więcej samochodów miało te kamery, radary i czujniki

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA