REKLAMA

Oczywiście, że można wydać 300 zł na Pokemony. Ale jeśli je lubicie, to odradzam

Nie chciałbym, żeby to był wpis krytykujący mikropłatności w grach, bo równie dobrze można by było napisać wpis krytykujący głód, wojnę, AIDS albo polskich Youtuberów. Zresztą, czy wolelibyście raz, a porządnie, zapłacić za możliwość gry w Pokemon GO te 200 zł? 

Mikropłatności w Pokemon Go - czy warto płacić aż tyle?
REKLAMA
REKLAMA

Ja bym wolał i kilka innych osób pewnie też, choć nie zmienia faktu, że pewnie bym tego nie zrobił, bo gra przypominałaby wtedy miasto... widmo. W każdym razie znowu wychodzi ze mnie konserwa (choć w komentarzach pod tekstami na Spider's Webie bywam zwykle protvnowskim lewakiem) - wolę stare, dobre gry, w których płaciło się raz i potem nie było mikropłatności.

Ale nawet mikropłatności można zrobić dobrze i źle. Nie mam w tego typu produkcjach dużego doświadczenia, wybaczcie ubóstwo przykładów, ale w mojej ocenie takim przykładem gier, w których mikropłatności kompletnie psują rozgrywkę są wirtualne strategie typu The Settlers Online czy Anno Online. W pewnym momencie bez wykładania gotówki powolutku nie daje się w to grać. Frustruje nie tylko przegrywana rywalizacja z innymi użytkownikami, ale na dodatek z mechanizmami samych gier.

W tej materii zdecydowanie lepiej od Ubisoftu poradziło sobie niemieckie studio InnoGames odpowiedzialne m.in. za Plemiona czy Forge of Empires, gdzie mikropłatności (a swoją drogą dość drogie jak na polską kieszeń, ale to też zaleta, bo przynajmniej niezbyt powszechne) owszem, mogą bardzo pomóc w zabawie, ale to nie jest tak, że zaangażowany "plebs" nie ma kompletnie szans mierzyć się z "burżuazją".

foe class="wp-image-511183"

Swoją drogą pomimo urokliwej grafiki warto się zastanowić czy grać w te strategie online. Moim zdaniem nie warto, gdyż niestety - spragnionym wspomnień sprzed 20 lat, gdy gatunek strategii święcił największe tryumfy - po pewnym czasie budowanie zamienia się w przykry, kilkudziesięciominutowy w skali dnia obowiązek zarządzania aglomeracją, a przyjemność odfruwa. Miałem w swoim życiu przygodę z Forge of Empires, ale porzuciłem kiedy zdałem sobie sprawę, że o północy mówiłem "kurczę, jeszcze muszę opierdzielić miasto" zamiast się przy tym dobrze bawić (aczkolwiek jeśli ktoś ma nudną pracę biurową, na przykład w ZUS-ie...).

Prawda jest jednak taka, że zmęczenie Forge of Empires postępowało od pewnego czasu, ale naszą przygodę zakończyło coś zupełnie innego - pewnego dnia na własne życzenie pozbawiłem się zupełnie satysfakcji z zabawy. A wszystko dlatego, że do jakiegoś wyśnionego programistycznego cudu świata zabrakło mi kilku planów architektonicznych, które można było kupić za diamenty, które z kolei można było dostać za euro przeliczane na złotówki. Rzuciłem kilkadziesiąt złotych i to był mój podstawowy błąd, bo jeszcze tego samego dnia do InnoGames powędrował z mojego konta kolejny przelew.

Mikropłatności w Pokemon GO to droga donikąd?

Na szczęście nie mam genu nałogowca, a nawet wręcz przeciwnie - nudzą mnie wszelkie formy hazardu. Otrzeźwienie przyszło bardzo szybko. Choć grający ze mną równocześnie kolega zdążył rozbić niemałą miesięczną pensję. Nawet nie chodzi o to, że samo przeznaczanie realnych pieniędzy na taką grę jest troszkę niepoważne, ale bardzo szybko zmienia się perspektywa osiągania kolejnych sukcesów, gdzie tak naprawdę limitem jest tylko zdrowy rozsądek i stan własnego konta. Twórcy gier zresztą pozwalają nam od czasu do czasu uczciwie zarobić trochę tych przysłowiowych diamencików (w Pokemon GO przez zajmowanie gymów), żeby oswoić nas z ich wydawaniem, czyniąc mikropłatności niby naturalnym elementem rozgrywki.

Kiedyś jeszcze skusiłem się na mikropłatności w FIFA Ultimate Team, raz czy dwa zdarzyło mi się dokupić złoto w World of Warcraft (tu już nielegal totalny, więc uprzedzam, że się tego zdania wyprę i zrzucę na barki licentia poetica) i za każdym razem rezultat był ten sam - nagły spadek satysfakcji z zabawy, wywrócenie reguł wirtualnego świata do góry nogami, sprowadzenie rozgrywki do kwestii zasobności portfela i zdrowego rozsądku.

REKLAMA

Więcej tego błędu nie popełnię. I zastanawiam się czy kiedy Piotrek Grabiec pewnego dnia, upokarzając jakiegoś Koreańczyka, zostanie pierwszym światowym mistrzem Pokemon (w co nie wątpię), to czy będzie mógł spojrzeć w oczy swojemu nandrolonowemu Pikachu i z satysfakcją stwierdzić, że doszli tam tylko uporem i ciężką pracą...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA