REKLAMA

Popularność mobilnych adblocków poszła ostro w górę. Niewiele brakuje, żeby wszystko trafił szlag

Raport PageFair nie pozostawia złudzeń: mobilne adblocki w błyskawicznym tempie zyskują popularność. Jak tak dalej pójdzie, to za moment zrobi się gorąco.

Popularność mobilnych adblocków poszła ostro w górę!
REKLAMA
REKLAMA

Słuchasz radia i wchodzi blok reklamowy, więc… czekasz albo zmieniasz stację. Oglądasz TV i wchodzi reklama, więc… czekasz albo zmieniasz kanał. Przeglądasz internet i pojawiają się reklamy, więc… czytasz dalej. Tak jest przeważnie. Rzadko kiedy reklamę trzeba zamknąć lub poczekać aż zniknie. Przeważnie reklamy są gdzieś obok tekstu, bo ekrany komputerów są duże i pozwalają na to, żeby treści i reklamy istniały obok siebie.

Wiadomo, czasami zdarzają się patologie, takie jak te zaobserwowane na stronach Gazety przez Przemka, gdzie kilka materiałów wideo atakuje odbiorcę na jednej stronie z wpisem. To jednak ekstremum, które – na szczęście – nie jest regułą.

Najgorzej jest jednak na smartfonach. Tam ekran jest mały, więc trudno o dobrą ekspozycję reklam obok treści, po które przyszedł czytelnik. Stąd częste pomysły, żeby reklamy przysłaniały całe strony internetowe, a żeby je zamknąć trzeba kliknąć w często mały krzyżyk i mieć nadzieję, że ekran dotykowy poprawnie rozpozna nasze dotknięcie i przez przypadek nie klikniemy w materiał promocyjny, który nas nie zainteresował.

Nie wiem jak wy, ale ja w takich sytuacjach czuję się trochę tak, jakby ktoś wykorzystał smartfon, za który zapłaciłem niemałe pieniądze, do walki przeciwko mnie. Mam wrażenie, że albo moje narzędzie pracy bawi się ze mną w kotka i myszkę, albo biorę udział w jakiejś dziwnej grze, w której jestem saperem i jeden zły ruch sprowadzi na mnie niepożądane konsekwencje.

Dlatego nie dziwią mnie wyniki raportu PageFair, o których przeczytałem właśnie na DI:

Ten dramatyczny wzrost powinien zaniepokoić wydawców, a właściwie… otworzyć im oczy. Bo to co robią, stosując taką agresywną politykę reklamową, jest kręceniem na siebie bata.

Przypomnijmy. Mamy do czynienia ze smartfonami, czyli urządzeniami, które są stosunkowo niedługo na rynku. Tymczasem już teraz co piąty użytkownik blokuje reklamy. Idąc tym tempem za rok lub dwa po internecie, który znamy dzisiaj nie pozostanie kamień na kamieniu. A za krótkowzroczność wielkich serwisów stosujących agresywne reklamy zapłacą wszyscy twórcy internetwi, bo jak ktoś już włączy adblocka, to przeważnie będzie miał go włączonego na wszystkich lub bardzo wielu stronach, a nie tylko tych, które naprawdę na to zasłużyły.

Rozumiem tych, którzy blokują reklamy na smartfonie

Stosunku do adblocków nie zmieniam od lat. Uważam, że korzystanie z narzędzi, które służą do obchodzenia systemu, który przynosi zysk i pozwala na funkcjonowanie wielu serwisów internetowych, jest – mówiąc bardzo delikatnie – wątpliwe moralnie. Czy to nadużycie, czy zwykła kradzież? Nieważna jest teraz definicja, a ważne jest to, że problem istnieje i nie potrafimy sobie z nim poradzić.

Z jednej strony mamy internautów, którzy niezbyt chętnie sięgają do portfeli, gdy trzeba zapłacić za cyfrowe treści. I choć można próbować zachwycać się wynikami paywalla Wyborczej lub wynikami zbiórki Gonciarza, to fakty są dość gorzkie do przełknięcia.

Krzyśka Gonciarza wsparło na Patronite lekko ponad 1400 osób. Ich mecenat przekłada się na miesięczny budżet w wysokości 26 tys. zł. Sumka bardzo ładna i wielu internetowych twórców może jej pozazdrościć. Popatrzmy jednak na coś innego – Gonciarz ma na swoim kanale ponad 370 tys. subskrybentów, co też jest dobrym wynikiem. Zestawiając jednak tę liczbę z osobami, które wsparły go finansowo, możemy powiedzieć otwarcie, że większość internautów nie była gotowa, aby zapłacić za treści youtubera.

Gdy popatrzymy na sukces paywalla Wyborczej, to jest podobnie. Na początku roku serwis chwalił się 77 tys. osób, które opłacają abonament. Ładny wynik, ale przy 5,1 mln czytelników „Wyborczej” w internecie, to nie wygląda już tak dobrze. Znowu można wysnuć wniosek, że zdecydowana większość internautów nie chce płacić za treści.

A jeśli większość nie chce płacić, to wiadomo, że wydawcy, właściciele blogów i kanałów na YouTubie nie zrezygnują z dnia na dzień ze znienawidzonych przez wielu reklam, licząc że utrzymają się z pieniędzy od czytelników i widzów. To, że udało się Krzyśkowi Gonciarzowi obecnie jeszcze nic nie znaczy. Oczywiście, jego sukces może być ważnym momentem na trudnej drodze do przekonania Polaków, że warto płacić za treści w sieci, ale ten jeden sukces nie zmienia na dobrą sprawę nic.

Jeszcze wiele wody upłynie w Wiśle zanim wypracujemy w internecie odpowiednie rozwiązania. Oby się za chwilę nie okazało, że jest już za późno na wprowadzanie jakichkolwiek zmian, bo większość internautów będzie miała już poblokowane z góry na dół wszystkie reklamy i nagle wyschnie źródełko z pieniędzmi.

REKLAMA

Paradoksalnie, najwięksi gracze, którzy często prowadzą agresywną politykę reklamową, zapewne sobie poradzą w nowych realiach – jakie by one nie były. Poradzą sobie też duże blogi i serwisy, które oparły współprace komercyjne na reklamie natywnej. Jednak masa serwisów i mniejszych blogów, które utrzymują się z wyświetleń reklam mogą paść ofiarami rewolucji, na którą nie miały najmniejszego wpływu. Finalnie na zmianach ucierpią też internauci, bo mogą zniknąć lubiane przez nich witryny.

Więc wszyscy będziemy tego żałować.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA