REKLAMA

Taksówkarzu strajkujący z powodu Ubera, mam dla ciebie smutną wiadomość - powinieneś się bać czegoś innego niż tańsza konkurencja

Warszawscy (a za jakiś czas pewnie i nie tylko warszawscy) taksówkarze mogą mieć rację. Może i protesty, niezależnie od tego, jak nieatrakcyjna dla potencjalnych klientów jest ich forma, są słuszne. Może też jej nie mają, a jedyne co potrafią robić, to narzekać, zamiast próbować się przystosować. Nie wiem, nie oceniam, może i każdy ma trochę racji. Ciekawsze jest jednak co innego - fakt, że taksówkarze wykonując swój zawód nieuchronnie przyczyniają się do tego, że w nie tak odległej przyszłości zniknie on całkowicie. 

24.09.2015 14.40
Taksówkarzu, powinieneś się bać czegoś innego niż Uber
REKLAMA
REKLAMA

Tak, Uber może być dla części taksówkarzy czy korporacji taksówkarskich złem wcielonym. Może powodować spadek liczby klientów w ciągu najbliższych lat, a co za tym idzie - spadek przychodów i zysków pozostałych podmiotów na tym rynku. Może wymusić obniżki cen za przejazd do poziomu, kiedy powoli przestanie się to opłacać firmom działającym w obecnym, uznawanym przez nie za jedyny legalny, modelu.

Nie zmienia to jednak faktu, że Uber w obecnej formie nie jest "dziełem skończonym". Jest w dużej mierze wykorzystaniem luk w prawie, które prędzej czy później mogą zostać załatane (co zresztą już się dzieje), często na niekorzyść Ubera. Wykorzystaniem sprytnym, z wykorzystaniem nowych technologii i nowych trendów, ale jednak nie ma wątpliwości co do tego, że w pewnym momencie nie będzie mógł dłużej działać w takim wydaniu.

Główni pokrzywdzeni, czyli taksówkarze i korporacje taksówkarskie, protestują jednak - w mniej lub bardziej pokojowy sposób - właśnie przed tym krótkofalowym efektem.

Nic w tym zresztą dziwnego. Zakupy trzeba zrobić dzisiaj, opłaty za mieszkanie trzeba przelać dzisiaj, a co będzie za 5 czy 10 lat? Tego nie wie nikt i w tej chwili nie powinno zaprzątać nikomu głowy. Wrogiem jest w tej chwili Uber i ewentualni naśladowcy, nikt inny.

Tyle tylko, że wrogiem całego środowiska taksówkarskiego mogą się okazać już niedługo ci, którzy jeszcze niedawno byli jego największym sojusznikiem. I to wrogiem wielokrotnie groźniejszym, który dodatkowo... karmiony jest pieniędzmi tego środowiska.

Wszyscy doskonale wiedzą, nad czym obecnie pracują - a przynajmniej czym najczęściej chwalą się - producenci samochodów. Coraz bardziej zaawansowanymi pracami nad stworzeniem autonomicznych samochodów. Początkowo pewnie będą one debiutować dość nieśmiało, ale w końcu nie będzie przed nimi odwrotu. Część będzie jeszcze posiadać kierownicę - szczególnie te kupowane przez klientów prywatnych - część natomiast będzie jej całkowicie pozbawiona (głównie w przypadkach pojazdów rozumianych jako "użytkowe"). Mercedes sam przyznaje, że rozważa produkcję autonomicznych taksówek lub podobnych pojazdów.

A skoro już je stworzy, to dlaczego dzielić się zyskami z pośrednikami, zamiast po prostu samodzielnie przygotować całą usługę transportu na żądanie? Ten sam Mercedes, którego samochodami wożą dziś ludzi taksówkarze. Nawet bez pomocy Ubera.

I nikt jakoś przeciwko takiemu rozwojowi sytuacji nigdzie nie strajkuje. Co najśmieszniejsze, każdy kupiony przez pojedynczego taksówkarza czy korporację taksówkarską samochód zasila w jakiś sposób budżet koncernu motoryzacyjnego, pozwalając na finansowanie dalszych badań nad autonomicznymi pojazdami. W rzeczywistości więc oni sami pieczętują w pewnym stopniu swój los.

A zdecydowanie nie będzie to wesoły los. Już teraz pojawiają się szacunki dotyczące tego, ile osób może stracić pracę w momencie popularyzacji autonomicznych samochodów. I choć z pewnością zmiana nie odbędzie się w ciągu jednej nocy, to nawet jeśli traktować te dane z przymrużeniem oka i jako ogólne rozliczenie, to i tak robi gigantyczne wrażenie. A że miejsca pracy w tym zawodzie (i wszystkich związanych z transportem) będą znikać, jest raczej oczywiste. Wynika to z najprostszej możliwej kalkulacji opłacalności - nawet droższy w zakupie autonomiczny samochód będzie tańszy w pracy, niż jego klasyczny odpowiednik z człowiekiem za kierownicą.

Jedyne co tak naprawdę pozostaje zagadką to to, jak szybko korporacjom zwróci się koszt wyboru opcji autonomicznej, ale łatwo podejrzewać, że nie będzie to długi termin. Może nawet zwrócić się błyskawicznie.

Wyobraźmy sobie chociażby lokalny, warszawski przykład. W tej chwili po tamtejszych ulicach jeździ około 10 tys. taksówek. Jeśli ta liczba będzie się przez kilka kolejnych lat zwiększać (a na razie się zwiększa), w momencie przyjęcia się taksówek autonomicznych pojawi się w końcu kilkanaście tysięcy bezrobotnych. To więcej, niż przy zamknięciu naprawdę dużego zakładu pracy i może oznaczać gigantyczny problem.

Konieczne będzie wprawdzie przystosowanie prawa drogowego do autonomicznych pojazdów, ale co tak naprawdę miałoby stanąć na przeszkodzie, aby pojazdy te dopuścić do ruchu? Prędzej czy później trzeba będzie wprowadzić odpowiednie przepisy i pozwolić komputerom przejąć kontrolę nad kierownicą - czy to w pojazdach prywatnych, czy taksówkach albo "dostawczakach".

REKLAMA

To właśnie ten moment, ten moment będzie dla taksówkarzy krytyczny - kiedy korporacje taksówkarskie zaczną zastępować swoich kierowców maszynami, kiedy trend przyjmie się na dobre w każdym zakątku naszego globu. I nie będzie już od tego punktu żadnej drogi odwrotu. Może zostaną pojedyncze, luksusowe taksówki prowadzone przez ludzi, ale biorąc pod uwagę fakt, że autonomiczna taksówka będzie oferować prawdopodobnie przejazdy w niższej cenie, większość klientów wybierze właśnie taki środek lokomocji.

Ale wtedy nie będzie już komu protestować.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA